poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Relacja: FrontSide zagrali w Sosnowcu! (12.04.2019, Muza)

Po niemal czterech miesiącach przerwy FrontSide powrócili na scenę, aby przed własną publicznością z impetem wejść w nowy rok koncertowy. W sosnowieckiej Muzie wsparł ich miejscowy zespół – Mentor.



Już trzy raz widziałam na żywo Frontside, ale jeszcze nie w swoim mieście. Więc, gdy w końcu nadarzyła się okazja nie mogło mnie zabraknąć w Muzie, którą muzycy wybrali na miejsce koncertu. Przyznam, że nie przepadam za tą miejscówką, gdzie niegdyś mieściło się kino, a po remoncie odżyło za sprawą organizowanych tu wielu wydarzeń kulturalnych. Z tego względu, że jest to duża, szeroka sala, gdzie jeśli nie przyjdzie odpowiednio duża liczba ludzi to atmosferę koncertu można określić jako powściągliwą. I właśnie tak było podczas supportu, gdy na scenę wszedł po cichutku i bez aplauzu zespół Mentor. Na szczęście narobili dużo hałasu grając swój rozpędzony, surowy black i thrash metal z elementami hardcore punka i… rock'n'rolla. Kawałki traktujące o wiedźmach, grobach, Szatanie i seryjnych mordercach porwały kilka osób do moshpitu. Co prawda muzykom brakowało przebojowości scenicznej, ale nadrabiali to mocną i energetyczną muzyką, nie biorąc jeńców po drodze. Może i nie wzbudzili wielkiego entuzjazmu wśród publiczności, ale merch Mentora po koncercie cieszył się sporym zainteresowaniem. Fani mogli zakupić m.in. nowy album „Cults, Crypts and Corpses”, z którego usłyszeliśmy numery takie jak Death Mask, The Wax Nightmare, Gather by the Grave czy Sometimes Dead Is Better. Szkoda tylko, że nagłośnienie pozostawiało sporo do życzenia… 


Po występie zespołu Mentor na scenie zaczęły pojawiać się „zakrwawione” elementy dekoracyjne nawiązujące do okładki najnowszej płyty FrontSide - „Zmartwychwstanie”. Ta biało-czerwona kolorystyka robi wrażenie, bo wygląda realistycznie, niepokojąco i mrocznie mimo, że dominują jasne barwy. Sosnowiczanie rozpoczęli koncert od mocnego uderzenia za sprawą Zniszczyć wszystko, które zabrzmiało… głucho. Podobnie, jak w katowickim MegaClubie w grudniu na tym pierwszym numerze nagłośnienie zaliczyło drobny falstart. Natomiast już na kolejnym potężnym Zapalniku wszystko było jak trzeba, a mniej skonsternowana publiczność nagrodziła zespół brawami. 

Następnie usłyszeliśmy utwory Nie ma chwały bez cierpienia, Naszym przeznaczeniem jest płonąć i Wspomnienia jak relikwie, do których fani głośno i z zaangażowaniem śpiewali słowa piosenek. Do tego na tym drugim numerze nie zbrakło wymachiwania rękoma na boki przez publikę, do czego zachęcał Auman (Marcin Rdest). Po tej krótkiej wycieczce po wcześniejszych albumach, przyszedł czas na nowe kawałki z ostatniego albumu „Zmartwychwstanie”. Do tej pory pod sceną trwała żywiołowa zabawa kilkuosobowej grupki fanów, ale przy mroczniejszych i cięższych utworach takich jak Bez Przebaczenia, Poznaj swoich wrogów i Krew ogień śmierć (z burzowym intro) mosh pit zwolnił tempo. Więcej tym razem było wymachiwania pięściami w powietrzu i wywijania młynków włosami. A ognia piosenkom dodawali Auman i Demon (Mariusz Dzwonek) swoimi nieczystymi wokalami, growlami, screamami i skrzekami. 


Podobnie, jak podczas trasy KO Tour z Decapitated na Bóg stworzył Szatana na scenie pojawił się pierwszy wokalista FrontSide, czyli Sebastian „Astek” Flasza. I trzeba powiedzieć, że w ogóle nie czuć było różnicy zmiany wokalisty czy atmosfery koncertu, bo Astek również dawał czadu! Publiczność doceniła ten króciutki występ brawami, a po chwili wrócił Auman na Przynoszę wam ogień. Jednak większy entuzjazm wzbudziły dwa ostatnie potężne, kruszące mury, agresywne kawałki Nie ma we mnie Boga i Granice rozsądku. Po kilku chwilach głośnego domagania się przez fanów powrotu zespołu na scenę, FontSide wrócili, aby zagrać żartobliwą, ale niezwykle melodyjną Legendę. Jak zwykle doskonale obserwowało się, jak Demon i Daron (Dariusz Kupis) zamiatają palcami po strunach swoich gitar, grając te świetne riffy i solówki. Zachwycona publiczność pożegnała zespół dużymi brawami. 


To był udany wieczór z FrontSide i Mentorem, choć do atmosfery MegaClubu dużo brakowało. Jednak Muza ma coś w sobie takiego, że gdy na sali nie ma zbyt wiele ludzi (może w 1/3 była zapełniona), niełatwo jest przełamać lody. Najważniejsze, że muzycy się tym nie przejęli i na scenie robili swoje, czerpiąc z tego wyraźną przyjemność. Demon i Daron co jakiś czas wskakiwali na podesty prezentując zawadiacko gitary, a Wojciech Nowak wymachiwał czupryną długich włosów i brody. Tomasz „Toma” Ochab, jak zwykle schowany za perkusją, też miał swój moment na popisy, gdy to na niego skierowały się światła. A Auman nie szczędził gardła przy żadnej z piosenek. Cieszę się, że na chwilę dołączył do grupy Astek, bo mogliśmy się cofnąć w czasie i poczuć namiastkę klimatu, gdy to on śpiewał, właśnie takie surowe klasyki frontside’owe jak Bóg stworzył Szatana. Szkoda, że nie zagrali dłużej, ale i tak nie możemy narzekać na setlistę, na której nie zabrakło znanych i lubianych utworów, a także tych jeszcze świeżych kawałków z nowej płyty. Mam nadzieję, że jeszcze zobaczę FrontSide w Sosnowcu, bo ten zespół to prawdziwy skarb naszego miasta. Czekam niecierpliwie na kolejne występy, bo Sosnowiczanie nigdy nie zawodzą i przynoszą nam, nomen omen, prawdziwy (koncertowy) ogień! 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz