poniedziałek, 4 marca 2019

Relacja: Alestorm i Skálmöld zagrali w Krakowie! (25.02.2019, Kwadrat)

Tegoroczna, bardzo intensywna wspólna trasa koncertowa Alestorm i Skálmöld objęła również nasz kraj, gdzie polscy fani mogli nacieszyć się występami piratów i wikingów aż trzy razy! I trzeba powiedzieć, że zespoły dały niezwykle energetyczne i porywające koncerty, gdzie publiczność miała okazję wyszaleć się w rytm swoich ulubionych melodii. A żeby tego było mało Skalstorm zasupportowali cowboye z debiutującej na scenie grupy Bootyard Bandits. Mieszanka wybuchowa! A wszystko zaczęło się w krakowskim Kwadracie… 



Pierwsi na krakowskiej scenie pojawili się Brytyjczycy z Bootyard Bandits. Kwadrat dopiero się zapełniał, ale obecna publika, ciekawa tego, co potrafi ten niedawno powstały zespół, zgotowała gorące powitanie bandytom w kapeluszach. I trzeba przyznać, że od razu zyskali sobie sympatię ludzi grając rockowo i bardzo przebojowo. Muzyka sama porywała do zabawy i klaskania do rytmu. Atmosfera zrobiła się na tyle radośnie festiwalowa, że powstał nawet krótki wężyk. Imponował na wokalu CJ Handsome, czyli Joel Peters, choć show skradł niewątpliwie Big Mac (Tom McCarthy), który przywoływał cowboyski klimat grając na elektrycznym banjo. Ten oryginalny instrument posłużył do odegrania kilku znanych melodii (Thunderstruck czy Smoke on the water) ku radości zgromadzonych.

Warto wspomnieć, że wyjątkowo za perkusją zasiadł Jón Geir Jóhannsson ze Skálmöld, który zastąpił Bamm-Bamma (Paul White, którego możemy go kojarzyć z Aaron Buchanan & The Cult Classics). Podobno jego niedyspozycja spowodowana była postrzałem w wątrobę… Nie jest ważny prawdziwy powód jego nieobecności, bo Islandczyk znakomicie poradził sobie w tym rockowym repertuarze. I miał przy tym mnóstwo frajdy – uśmiech nie schodził mu z ust i co chwilę wyskakiwał zza bębnów, aby skutecznie rozruszać polską publikę. Co prawda przypłacił to krwawiącymi odciskami, ale dzięki jego poświęceniu mogliśmy wysłuchać takich świetnych piosenek, jak One Hell of a Night, Ladies' Man czy Hoedown Showdown. Choć to był dopiero trzeci koncert Bootyard Bandits w karierze to okazali się doskonałym supportem i dobrze podgrzali fanów Alestorm i Skálmöld.


Bootyard Bandits szybko zwinęli się ze sceny, aby dać miejsce Skálmöld. Ciekawostką jest to, że Islandczycy sami przygotowują swój sprzęt do występu. To nietypowe zachowanie, ale niewątpliwie usprawnia rotację zespołów, a także upewnia muzyków, że brzmienie będzie na odpowiednio wysokim poziomie. W końcu też mieli się przed kim pokazać z jak najlepszej strony, bo w Kwadracie zaczynało się robić tłoczno. Również dali o sobie znać liczni fani islandzkiego zespołu, którzy z pasją wykrzykiwali nazwę grupy. Humory dopisywały, bo niektórzy nucili nie tylko melodie do Gleipnir, ale również śpiewano Barkę… Co wywołało ogólne rozbawienie.

Skálmöld wyszli na scenę przy dużych owacjach publiczności. Rozpoczęli od Árás, które od razu porwało ludzi do pogo. Po tym mocnym otwarciu wikingowie przyspieszyli z melodyjnym Gleipnir, gdzie fani chętnie wykrzykiwali „hej!”. Pierwszym przedstawicielem najnowszego albumu Sorgir był pełen unisonów Sverðið, gdzie gitarzyści (Baldur Ragnarsson i Þráinn Árni Baldvinsson) mieli okazję zaprezentować swoje nieprzeciętne umiejętności.

Miðgarðsormur to utwór, który charakteryzuje się wieloma zmianami tempa, ale przede wszystkim wyróżnia się tym, że czystym głosem śpiewa w nim klawiszowiec Gunnar Ben. Warto wspomnieć, że w pierwszej części trasy Skalstorm, która obejmowała kraje południowo-zachodniej Europy, muzyka zastępowała Helga, siostra Ragnarssonów. Więc tym bardziej cieszy, że ta kompozycja pojawiła się na set liście (w zamian za Múspell). Dzięki wspaniałemu głosowi Bena również kolejny Niflheimur zabrzmiał wyjątkowo. Wiecznie uśmiechnięty Jón Geir Jóhannsson dał o sobie znać zza perkusji, bo wolniejsze tempo piosenki uwypukliło podwójną stopę. Ale to jasnowłosy Þráinn Árni Baldvinsson, który też był nieobecny w pierwszej części trasy koncertowej, popisał się niesamowitą solówką gitarową.


Trzeba powiedzieć, że publiczność była zachwycona występem Skálmöld. Między utworami głośno i z uczuciem wykrzykiwali nazwę zespołu, a Islandczycy wyraźnie napawali się tak gorącym przyjęciem przez polskich fanów. Sporo ludzi nawet znało słowa piosenek, które śpiewane są w języku islandzkim, co było słychać choćby podczas melodyjnego Narfi. Drugim i ostatnim numerem z najnowszego albumu była singlowa Móri, gdzie nie zabrakło wstawki z kobiecym głosem. Ludzie sympatycznie bujali rękoma w powietrzu, aby po chwili Björgvin Sigurðsson znowu potężnie growlował, a Baldur Ragnarsson (bez koszulki i butów) dzielnie dotrzymywał mu kroku screamując.

Wrzawa nie ustawała, a uśmiechy nie schodziły z ust Islandczyków. Wokalista nie mógł wyjść z podziwu. Przeszli więc do końcowej części swojego występu za sprawą Niðavellir. Znowu zakotłowało się pod sceną, bo ludzie dziko szaleli najpierw w circle pit, a potem w pogo. Að vetri to dalszy ciąg szaleństwa przy potężnych dźwiękach gitar, growlach i solówce wczuwającego się Þráinna Árni Baldvinssona. Na koniec Skálmöld zostawili znane i uwielbiane Kvaðning. Fani głośno i z zaangażowaniem intonowali melodię ze środkowej części utworu. A po przyspieszeniu rzucili się w pogo, zapominając o oszczędzaniu sił na jeszcze bardziej wymagający fizycznie Alestorm. Publiczność nie szczędziła gardeł w podziękowaniach, a oklasków nie było końca. Widać było po Islandczykach zaskoczenie takim żarliwym przyjęciem. Pewnie byłoby nadużyciem powiedzieć, że Björgvinowi Sigurðssonowi zaszkliły się oczy, ale cały zespół był poruszony reakcjami polskich fanów. Trudno się dziwić, skoro to był znakomity koncert, ze świetną set listą i przy bardzo dobrym nagłośnieniu (choć do perfekcji katowickiego MegaClubu jednak zabrakło). Czego chcieć więcej?


Skálmöld szybko zebrali swój sprzęt po to, aby zrobić miejsce dla… wielkiej, dmuchanej, żółtej bezimiennej kaczki. Zajęła miejsce na środku sceny, a w tle pojawiło się logo Alestorm. Zanim jednak zespół rozpoczął swój występ licznie zgromadzona w Kwadracie publiczność mogła posłuchać choćby Bohemian Rhapsody. Piosenka Queen oczywiście wywołała radosne reakcje, śpiewy i oklaski, ale też przy okazji przypomniało, że kilkanaście godzin wcześniej film Bohemian Rhapsody zdobył cztery Oscary (w tym dla najlepszego aktora pierwszoplanowego - Ramiego Maleka). Niewątpliwie dobrze nastroiło to do pirackiej zabawy!

Alestorm wyszli na scenę w rytmach techno, a ludzie przywitali muzyków wielką wrzawą, oklaskami i okrzykami. Muzyczny piracki okręt rozpoczął abordaż od energetycznych Keelhauled i Alestorm, które porwały fanów do szalonego pogo, a pozostali skakali radośnie do rytmu piosenek. Szkoci nie zwalniali tempa i na kolejnym Magnetic North i Mexico nie dawali publice czasu na odpoczynek. Christopher Bowes grający na keytarze, który występuje w kraciastym kilcie, zachęcał w podskokach do wykrzykiwania “hej!” poprzez wyrzucanie w powietrze jednej nogi. Humory dopisywały nie tylko głośno śpiewającym fanom, ale również wokaliście i Máté Bodorowi, którzy w żartach próbowali się pocałować. Śmiechu nie było końca!


Christopher Bowes zapowiadając kolejną piosenkę Over the Seas z pierwszego albumu Captain Morgan's Revenge z 2008 roku mówił z żalem, że nikt już nie chce słuchać starych utworów. Ale polscy fani głośno wyrazili swój sprzeciw takiemu stwierdzeniu, aby po chwili znowu bawić się żywiołowo w pogo. Jeszcze większy entuzjazm wywołały The Sunk'n Norwegian oraz No Grave but the Sea. Jednak co to byłby koncert Alestorm bez wiosłowania? Na Nancy the Tavern Wench niemal cały Kwadrat usiadł na ziemi, aby z energią wspólnie śpiewać, wiosłować i topić smutki. Trzeba powiedzieć, że był to niezwykle wymagający fizycznie fragment gigu, ale fani wytrzymali aż do drugiego refrenu. Ale ten wysiłek odbijał się na dalszej części występu, gdzie publiczności trochę brakowało sił. Tą tawernianą balladę zwieńczył króciutki Rumpelkombo.

Zanim zmęczenie na dobre dopadło ludzi to nie oszczędzali się na kolejnym potężnie brzmiącym 1741 (The Battle of Cartagena). Tutaj nieczystymi wokalami popisywali się Elliot Vernon (który zdążył już zdjąć koszulkę z tej duchoty w klubie) i Gareth Murdock. Po bitwie nastąpił moment rozluźnienia, gdy na scenie pojawił się Luke Philp, który przy melodii Drunken Sailor opróżniał jedno piwo za drugim. Ewidentnie nie był w formie, bo z ledwością wypił trzecią butelkę z kolei, co mocno rozbawiło dziarsko dopingującą go krakowską publiczność. Do Alestorm dołączył na scenie jeszcze CJ Handsome z gitarą akustyczną, co oznaczało, że czas na Hangover. Cover Taio Cruza oczywiście rozbrykał cały Kwadrat, a rapujący Luke Philp podgrzewał tą i tak już gorącą atmosferę.


Po tych szaleństwa Bowes nie omieszkał skomentować zapachów, które przywiewało z płyty, co było znakiem do zabawy przy wesołym Pegleg Potion. Máté Bodor popisał się świetną solówką, a fani klaskali do rytmu. Wokalista znowu zagadywał ludzi – tym razem wypytywał o to czy na sali znajdują się jacyś Niemcy, bo przyszedł czas na piosenkę Bar ünd Imbiss. Nikt się nie przyznał, więc Bowes skupił się na polskiej sympatii do kiełbasy i… masowych morderstw. Rzecz jasna wszystko odbywało się w żartach (na żywo brzmiało lepiej niż opowiadając o tym), a utwór porwał fanów do wspólnej zabawy i wymachiwania rękoma na boki.

Przed Captain Morgan's Revenge Christopher Bowes nakazał publiczności rozstąpić się do jedynej w swoim rodzaju ścianki śmierci, która nakazywała striptiz i zbiorowy seks. Skończyło się na zwykłym „przytulaniu”, ale jak na warunki Kwadratu ścianka robiła wrażenie. Przed bisem Alestorm zagrali jeszcze Shipwrecked, gdzie fani znowu głośno śpiewali słowa piosenki, skakali, klaskali i wymachiwali rękami.

Na bis zespół jasno powiedział po co tak naprawdę przyjechał do Krakowa – „we are here to drink your beer!”, by po chwili zagrać Drink. Ludzie rzucili się w pogo, choć już nie tak żywiołowe, jak można by się spodziewać. Na Wolves of the Sea śpiewano ile sił w płucach, aby przejść do ostatniego już kawałka Fucked With an Anchor. Zarówno Alestorm, jak i fani wyrazili środkowym palcem swoją wzajemną miłość. Koncert zakończył się wielkimi owacjami!


To był wspaniały wieczór w Krakowie pod względem koncertowym. Publiczność ochoczo nagradzała oklaskami wszystkie zespoły, często wykrzykując ich nazwy. Zabawa pod sceną praktycznie nie ustawała, choć Skálmöld niespodziewanie podmęczył bawiących się fanów, co odbiło się podczas występu Alestorm. Nie można też mieć większych zastrzeżeń do nagłośnienia, jedynie poza lekkim falstartem podczas pierwszej piosenki Szkotów. Szkoda, że żółta kaczuszka nie popłynęła w stronę tłumu, ale podobno to jedyna, jaką Alestorm zabrali w trasę koncertową. Mimo to radość opanowała cały Kwadrat i każdy wychodził z klubu uśmiechnięty od ucha do ucha. Alestorm, Skálmöld i Bootyard Bandits podbili serca publiczności, która odpłaciła się niesamowicie żywiołowym przyjęciem. Te koncerty na długo zapadną w pamięć!


Outro:
Po koncertach bez problemu można było podejść do muzyków, aby porozmawiać, zdobyć autograf i zrobić sobie fotkę. Islandczycy ze Skálmöld szybko pojawili się przy merchu (Björgvin Sigurðsson poszedł tam bez zwłoki), aby pogadać z fanami. Udało mi się zebrać autografy wszystkich muzyków, a także z każdym (poza Snæbjörnem Ragnarssonem) się sfotografować, co bardzo mnie cieszy, ponieważ Skálmöld to jeden z moich ulubionych zespołów. Podobnie zresztą, jak Alestorm. Elliot Vernon chętnie podpisał mi się w książeczce z płyty No Grave but the Sea na podwodnym zdjęciu, opowiadając mi o tym, że utopił wtedy swojego smartfona, bo zapomniał wyciągnąć go z kieszeni. Z kolei Christopher Bowes fotografował się z fanami w przeróżnych pozycjach, robiąc śmieszne miny. Ja zmęczona już po sesji zdjęciowej ze Skálmöld ograniczyłam się do autografu. Cieszy mnie również to niesamowicie ciepłe przyjęcie Islandczyków przez krakowską publiczność. Byłam pozytywnie zaskoczona, ponieważ półtorej roku temu w tym samym Kwadracie ludzie nie dopisali (odbywał się wtedy równolegle jakiś inny koncert), a atmosfera była raczej stonowana. To był doskonały wieczór, a czekał mnie jeszcze kolejny… na następny dzień! Bo wybierałam się również do Warszawy, aby dłużej nacieszyć się ukochanymi zespołami!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz