niedziela, 30 grudnia 2018

Filmowe podsumowanie 2018 roku

Koniec roku to czas podsumowań. Na pierwszy ogień idą filmy kinowe, których zebrało się aż 24!


Przyznam, że 2018 rok nie zapowiadał się interesująco, aby aż tyle razy odwiedzić kino*. Ale przystępne ceny (w Heliosie, CinemaCity i Multikinie seanse kosztują 14-15 zł) zachęciły mnie do oglądania filmów z legalnych źródeł, nawet jeśli niektóre tytuły to najzwyklejsze „odmóżdżacze” czy rozrywka niezbyt wysokich lotów. Stąd wzięła się tak imponująca liczba produkcji w tym zestawieniu. Jednak przyznam, że 2018 rok nie obfitował w wiele znakomitych filmów, które naprawdę warto polecać. Ale do kilku tytułów na pewno jeszcze wrócę nie raz. Pamiętajcie, że w poniższym podsumowaniu staram się oceniać filmy jak najbardziej obiektywnie, ale o kolejności decydują subiektywne odczucia i to jak bardzo mi się dana produkcja podobała. Jeśli w mojej opinii pojawiają się spojlery to o nich ostrzegam. 

*nie wszystkie filmy z listy obejrzałam w kinie.

Zaczynamy odliczanie! 

24. Tomb Raider

Już po obejrzeniu zwiastuna nowego „Tomb Raider” czułam, że to nie będzie dobry film. Nie pomyliłam się, co niestety nie zmniejszyło mojego rozczarowania, nawet jeśli nie nastawiłam się na nic wybitnego. Zawiodło niemal wszystko. Fabuła nie ciekawiła, a wręcz była idiotyczna. Twórcy skupili się na brawurowej akcji, która miała wyglądać jak w grze – bieg, skok, chwyt i podciągnięcie. A gdzie wciągająca historia? Zagadki? Logiczne myślenie? Już nie wspomnę, że nasza archeolożka jest bardziej nieśmiertelna niż jej odpowiedniczka w grze, przekraczając granicę dobrego smaku, co irytowało. Natomiast sama Alicia Vikander, jako Lara zaimponowała sprawnością fizyczną, ale jej ładna, łagodna buzia średnio pasuje do roli seksownej, pewnej siebie i przebojowej Croft. Również efekty komputerowe czasem robiły spore wrażenie, a innym razem raziły w oczy niedopracowaniem. Jedyne, co udało się osiągnąć „Tomb Raider” to jest to, że zachęca do zagrania/kupna gry, która na pewno da więcej rozrywki niż ten film… szkoda.   

23. Predator

Kto czuje sentyment do starszych filmów o Predatorze powinien ominąć nową część szerokim łukiem. Chyba, że szukacie "odmóżdżacza" w klimatach slasher z niewysublimowanym humorem to wtedy „Predator” potrafi dostarczyć sporo rozrywki. Twórcy podeszli z dużym dystansem do tej produkcji, bez napinania się czy silenia się na to, że ma to być coś ambitnego czy trzymającego w napięciu. Więcej tu komedii i akcji niż horroru, choć momentami film potrafi być bardzo krwawy. I nawet postacie są całkiem wyraziste, co nie zmienia faktu, że fabuła nie ma jakiegokolwiek sensu czy logiki. Obejrzeć, pośmiać się (lub płakać z rozczarowania) i zapomnieć. 



22. Jurassic World: Upadłe królestwo

Nie porwała mnie druga część „Jurassic World”. Choć efekty specjalne wyglądały oszałamiająco pięknie, jak te podczas wybuchów wulkanów na wyspie, to trudnym dla mnie było do zaakceptowania ucieczka Chrisa Pratta przed rozżarzoną lawą, pyłem oraz piroklastycznym potokiem bez uszczerbku na zdrowiu. O ile ta pierwsza część filmu przynajmniej obfitowała w dynamiczną i zapierającą dech w piersiach akcję, tak druga część trochę nudziła, gdy zmieniliśmy lokalizację na wielką posiadłość, którą opanowały spuszczone ze smyczy dinozaury. Co gorsza, aktorzy grali przeciętnie i bez wyrazu, a humor nie zawsze bawił, głównie dlatego, że najlepsze żarty znalazły się w zwiastunie. Ale przynajmniej kontynuacja „Jurassic World 2” zapowiada się ekscytująco!

21. Rampage: Dzika furia

Do tytułów takich jak „Rampage: Dzika furia” trzeba podchodzić z dystansem i bez nastawiania się na inteligentne kino. Bo jak na poważnie oglądać film, w którym wielka małpa walczy z wielkim krokodylem i zmutowanym (wielkim!) wilkiem… ze skrzydłami? Do pewnego stopnia można, ale pod warunkiem, że w owej produkcji gra The Rock. Dwayne Johnson występujący nawet w najbardziej absurdalnym filmie sprawia, że przynosi on dobrą, odmóżdżającą rozrywkę. Do tego neganowy Jeffrey Dean Morgan również dodał swoją osobą nieco frajdy. Poza tym w „Rampage: Dzika furia” pędząca akcja i widowiskowa rozwałka, a co za tym idzie przyzwoite efekty specjalne, nie pozwalają na głębsze przemyślenia, jak groteskowa jest ta produkcja. Ale za to sympatyczna, na której dobrze się bawiłam!

20. Drapacz chmur

Kolejny "odmóżdżacz", ale ten przynajmniej potrafił sprawić, że w niektórych momentach wstrzymywało się oddech z napięcia. Bo jednak The Rock wspinający się po rusztowaniu czy wiszący na linie ponad 100 pięter nad ziemią wzbudza dreszczyk emocji. Trzeba oddać twórcom i specom od efektów specjalnych, że udało im się osiągnąć taki efekt, żeby widzowie poczuli wysokość wieżowca. „Drapacz chmur” to po prostu niezły film akcji, gdzie Dwayne Johnson skacze z wysokości, balansuje na krawędzi, ratując bohatersko rodzinę z rąk terrorystów i pożaru trawiącego budynek... i to na jednej nodze! Taka „Szklana pułapka” w połączeniu z „Płonącym wieżowcem”. Ważne, że przynosi efektowną rozrywkę, ale raczej tylko tym, którzy lubią The Rocka i katastroficzne klimaty. 

19. Jumanji: Welcome to the Jungle**

Przyznaję otwarcie, że nowe „Jumanji” nie obejrzałam w kinie, a to dlatego, że dystrybutor postanowił wyświetlać ten film tylko w wersji dubbingowanej, co skutecznie mnie zniechęciło. Natomiast sama produkcja okazała się całkiem fajną komedią przygodową, która poza tytułem, koncepcją gry i nosorożcami nie ma nic wspólnego z legendarnym „Jumanji”. Może to i dobrze, bo dzięki temu historia, w której główni bohaterowie zostali wciągnięci do gry video, aby ukończyć misję, nabrała świeżości i lekkości, zamiast bazować na sentymencie i odniesieniach do oryginału. Powiedziałabym nawet, że twórcy mogli bardziej popuścić wodze wyobraźni, a efekt końcowy mógłby być jeszcze lepszy. Świetnie zagrali Jack Black i The Rock, a nawet Karen Gillan i Kevin Hart nie byli tacy tragiczni. Pośmiałam się i dobrze się bawiłam oglądając „Jumanji: Przygoda w dżungli” (prawdopodobnie dlatego, że nie obiecywałam sobie niczego nadzwyczajnego). Szkoda, że nie w kinie...

** „Jumanji…” to film pochodzący z 2017 roku (premiera: 29.12), ale nie znalazł się w zeszłorocznym podsumowaniu, dlatego został uwzględniony w tym za 2018 rok. 

18. Kształt Wody

„Kształt wody” otrzymał aż cztery Oscary, w tym za najlepszy film oraz reżyserię, ale moim skromny zdaniem, w ogóle na te nagrody nie zasługuje. Ja rozumiem, że wizualnie, muzycznie i aktorsko ta produkcja jest naprawdę wspaniała, ale... to wciąż opowieść o romansie kobiety z człowiekiem-rybą. Takie trochę „E.T.” dla dorosłych, tylko zamiast słodkiego kosmity główni bohaterowie ratują... „przystojną" rybę. Nie bez powodu też „Kształt wody” prześmiewczo nazywany jest w Internecie "the fish banging movie". Nie przemówił do mnie ten obślizły wątek miłosny, ani nic w nim uroczego nie znalazłam. Nie rozumiem zachwytów nad tym filmem, ale szanuję za wartość artystyczną. Jednak wręczyłabym statuetkę „Dunkierce”, „Czasowi Mroku” lub nawet „Trzem billboardom...”. 

17. Bleach

Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie film live-action „Bleach” na podstawie anime. Po pierwsze udało się zachować klimat i lekkość oryginału wraz z tym specyficznym japońskim humorem i metalową muzyką. A to już jest wielkie osiągnięcie! Po drugie, fabuła, choć prosta, pozwalała na wciągnięcie się w świat shinigami, przy okazji otwierając sobie również furtkę do kontynuacji historii. Po trzecie, aktorzy również nadzwyczaj dobrze odwzorowali swoje mangowe postacie (poza przekombinowanym Renjim i nijakim Uraharą), nadając im wyrazistości i werwy. A to się nie często zdarza, gdy w głównych bohaterów wcielają się najczęściej idole z teledysków. Po czwarte, sceny walk również prezentowały się widowiskowo i azjatycko, gdzie przyjemnie zaciera się granica między wyczynami akrobatyczno-kaskaderskimi, a efektami specjalnymi, które akurat mogły zostać bardziej dopracowane. Natomiast trochę raziła groteskowość strojów, mieczy i ilości ran odniesionych przez bohaterów. Ale takie są uroki anime. Ważne, że „Bleach” znakomicie przeniósł wydarzenia z kart mangi do filmu live-action, ale nie zmienia to faktu, że to wciąż tylko niezła, niezobowiązująca rozrywka z całkiem efektowną akcją. Jednak da się nakręcić dobry film na podstawie anime!

16. Venom

Idąc do kina na „Venoma” miesiąc po premierze nie nastawiałam się na żadne fajerwerki, obniżając poprzeczkę dla tego filmu, ponieważ recenzje raczej nie były mu przychylne. Ale niepotrzebnie, bo ta superbohaterska produkcja wcale nie okazała się gniotem, jak ją malowano. Co więcej – dostarcza sporo niezłej rozrywki, choć trzeba się uzbroić w cierpliwość, aby „Venom” się rozkręcił. Prawdą jest, że pod względem fabularnym można mu wiele zarzucić, ale historia ma jakieś ręce i nogi. Poza tym można było też lepiej go nakręcić i zmontować, aby wydarzenia nabrały płynności. „Venom” ma swoje wady, ale ratuje go fantastyczny Tom Hardy, który co prawda trochę miota się w swojej roli, balansuje na granicy parodii i powagi, ale mimo to, jego Eddie nie jest bezbarwny czy nudny, co zabiłoby ten film, tylko ciekawy, specyficzny i czasem zabawny. A staje się całkiem sympatyczny, gdy zaczyna współpracować ze swoim smolistym kolegą, a ich konwersacje stają się najmocniejszym punktem produkcji. Efekty specjalne również nie zawiodły, a sam Venom wyglądał przyjemnie odrażająco. Ale najważniejsze, że film daje fajną rozrywkę, o co przecież chodzi w filmach superbohaterskich.

15. Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda (drobne spojlery)

„Zbrodnie Grindelwalda” to niezły film, ale tylko niezły. Tak naprawdę niewiele się w nim dzieje poza brawurowym początkiem oraz szokującą i widowiskową końcówką, gdzie oglądamy fajerwerki efektów komputerowych, które robią ogromne wrażenie. Jednak cała historia sprowadza się do wyjawienia kim jest Credence oraz przybliżeniu postaci Grindelwalda oraz młodego Dumbledore’a. Johnny Depp może nie jest zbyt charyzmatyczny, jako ten legendarny złoczyńca, ale przynajmniej próbował zagrać inaczej niż zwykle. Z kolei lepiej wypadł Jude Law, ponieważ udało mu się uchwycić drugie, przebiegłe oblicze Dumbledore'a. Druga część przygód Newta jest mroczniejsza i nieco dojrzalsza, a tytułowe zwierzęta odgrywają raczej fillerową rolę (ale zouwu był świetny!). Cieszy też, że na chwile zaglądnęliśmy do Hogwartu, co przypomniało nam, że wydarzenia rozgrywają się w świecie Harry’ego Pottera. Nie sądzę, aby „Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda” na długo pozostały w mojej pamięci, ale na pewno stanowią dobry wstęp do kolejnej części, która powinna już przynieść mnóstwo emocji i wartkiej, barwnej akcji!

14. Han Solo: Gwiezdne wojny – historie (drobne spojlery) 

„Han Solo” wcale nie okazał się tak słabym filmem, jak o nim rozpisywali się nieprzychylni recenzenci. Akcja pędziła śmiało do przodu, a czasem nawet wbijała w fotel. Szkoda tylko, że całe dobre wrażenie z pierwszej połowy filmu popsuł idiotyczny wątek miłosny (beznadziejna Emilia Clarke) oraz równie głupia śmierć jednego z bohaterów. Film jest wręcz wyprany z emocji, ale przynajmniej część humorystyczna sprawdza się nadzwyczaj dobrze. Z kolei Alden Ehrenreich w roli kultowej postaci "Gwiezdnych Wojen" wypadł całkiem nieźle. Oczywiście dzielą go lata świetlne od uroku Harrisona Forda, przez co trudno poczuć starwarsowy klimat mimo, że kapitalna muzyka starała się go wzbudzić. Najjaśniejszą postacią "Hana Solo" był świetny Donald Glover jako Lando Calrissian. A Woody Harrelson był po prostu sobą, choć wydaje mi się, że mógł wyciągnąć ciut więcej ze swojego bohatera. Ale i tak całe show skradł, jak zwykle robot, czyli feministyczna i rewolucyjna L3-37. W każdym razie "Han Solo" dostarcza dobrej rozrywki. Nie wyszłam z kina rozczarowana, jak po słabym "The Last Jedi", więc w sumie warto obejrzeć ten film, ale bez nastawiania się na wielkie kino, ale na niezłą kosmiczną przygodę.

13. Czarna Pantera

„Czarna Pantera” to dobry, solidny film superbohaterski, ale nie wybija się ponad przeciętność. Przeciętny jest główny bohater, jak i złoczyńca. Efekty specjalne i walki wyglądały w porządku, jak na produkcję Marvela przystało, ale nie powalały na kolana. Również historia, która kojarzyła się z „Władcą Pierścieni”, „Królem Lwem” i z filmami o Bondzie, też nadmiernie nie wciągała. Brakowało mi efektu „wow!” i choć jednej widowiskowej sceny, która zapadłaby mi w pamięć. Fabuła również niczym nie zaskoczyła. Jedynie Andy Serkis wyróżnił się w „Czarnej Panterze” (i to nie tylko kolorem skóry) na tyle, aby go pochwalić za grę aktorską. A także podobać się mogło połączenie technologii z kulturą/tradycją afrykańską (imponujące stroje!). Tak naprawdę więcej emocji wzbudza cała ta poprawność polityczna i wymuszone zachwyty krytyków, które otaczają „Czarną Panterę” niż sam film, który dostarcza po prostu dobrą rozrywkę. I tyle.

12. Trzy billboardy za Ebbing, Missouri

„Trzy billboardy za Ebbing, Missouri” jest produkcją bardzo specyficzną, balansującą na granicy dramatu, powagi i… komedii. Wzbudza mnóstwo różnorodnych emocji (śmiech, smutek, poczucie bezradności), ale przez to trudno się w niego wczuć i dać się całkowicie pochłonąć historii. Choć „Trzy billboardy…” nie otrzymały Oscara za najlepszy film, to aktorzy zgarnęli statuetki. Frances McDormand (drugi raz w karierze po „Fargo”!) i Sam Rockwell zasłużyli na to najwyższe wyróżnienie, ponieważ to oni sprawili, że ten film jest tak oryginalny i intrygujący. Ale jednak nie wybitny, choć warty obejrzenia! 



11. Kler

„Kler” to mocny, ciężki film, ale nie wybitny. Nie jest to oczywiście komedia, co sugerowały zwiastuny. Natomiast prawdą jest, że ostro atakuje duchowieństwo i uderza w instytucję Kościoła, ale balansuje to historia trzech księży, która również momentami wbija w fotel. Aktorzy grają genialnie, z Arkadiuszem Jakubikiem na czele. Natomiast nie każdemu może się spodobać nieuporządkowany styl Smarzowskiego i masa pociętych scen, które zaburzają płynność „Kleru”. Mimo to warto obejrzeć ten najpopularniejszy kinowy polski film XXI wieku, aby wyrobić sobie własne zdanie na jego temat, ponieważ niewątpliwie wzbudza on wiele kontrowersji i skłania do dyskusji. 


10. Creed II (drobne spojlery)

„Creed II” jest utrzymany w poważniejszym tonie niż „jedynka”, gdzie podobał mi się humor i bardziej sportowe nastawienie. Za to w „dwójce” mamy ogromną ilość nawiązań do poprzednich części „Rocky'ego”, szczególnie do czwartej, gdzie jak pamiętamy (lub nie) na ringu umiera Apollo, a Rocky pokonuje Ivana Drago w ZSSR, przy okazji przyczyniając się do zakończenia Zimnej Wojny. A teraz mamy starcie synów - Adonisa Creeda z Victorem Drago. Brzmi jak dobry chwyt marketingowy, ale za kulisami tej walki dzieje się znacznie więcej. Każdy z pięściarzy ma swój emocjonalny cel, aby pokonać drugiego i to jest świetne, bo nie chodzi tylko o mordobicie, co też zawsze wyróżniało filmy Rocky'ego. Oczywiście nie zabrakło obowiązkowych scen treningu z wplecionymi motywami Billa Contiego. „Creed II” również prezentuje się znakomicie od strony wizualnej, ale walki nie są, aż tak widowiskowe, jak w pierwszej części. Natomiast są o niebo brutalniejsze, aż boli jak się je ogląda. Dzięki temu, że do swoich ról powrócili Dolph Lundgren, Brigitte Nielsen, a także Milo Ventimiglia - można było poczuć, że historia sprzed lat znalazła swój dalszy ciąg. Ale powodowało to, że jednak trzeba było znać poprzednie części „Rocky'ego”, aby wczuć się w powagę wydarzeń.  
„Creed II” to bardzo dobra kontynuacja zarówno „Rocky'ch” jak i „Creed: Narodziny legendy”. Może zabrzmi to dziwnie, ale jest to też familijny film, gdzie nie brakuje życiowych dramatów. Jedynie można mieć mieszane uczucia, co do wyniku finałowej walki. Choć nasz Adonis (bardzo dobry Michael B. Jordan) nie ma takiej siły przebicia, co Sylvester Stallone, żeby pojednać USA z Rosją, to wart obejrzeć film, nawet tylko po to, aby powspominać stare dobre czasy z klasyką filmów o Rockym. 

9. Mission: Impossible - Fallout

Tak jak Tom Cruise jest wiecznie młody, tak „Mission: Impossible” wciąż trzyma solidny poziom kina sensacyjnego. A cała magia produkcji polega na tym, że większość kaskaderskich popisów wykonuje sam aktor (nierzadko się uszkadzając). Mamy świadomość, że twórcy nie oszukują nas ciągle efektami specjalnymi i zielonym ekranem, tylko oglądamy w filmie prawdziwy wkład ludzki. Dlatego tak ekscytuje, jak Tom Cruise jeździ po Paryżu na motorze, skacze między budynkami (łamiąc sobie nogę) czy pilotuje samodzielnie helikopter. Ale najważniejsze, że „Mission: Impossible” wywołuje ten porządany efekt „wow!”, którego brakuje np. „Czarnej Panterze”. Pod względem fabularnym nie jest to ambitne kino, ale akcja wbija w fotel, a sam film dostarcza dużą dawkę rozrywki i dreszczyku emocji. O to właśnie chodzi! 

8. Aquaman

„Aquaman” to nadzwyczaj udany film od DC! Wystarczyło film wypełnić brawurową akcją oraz kolorami (piękne, barwne efekty specjalne), żeby w końcu nakręcić fajny film, który przez 2,5h ogląda się z ciekawością, wlepiając oczy w ekran. Co prawda podczas seansu balansuje się na granicy powagi i śmiechu, ale udaje się zachować tę równowagę do samego końca. Pod względem fabularnym najłatwiej nie jest, ale za to cieszy, że twórcy poszli w stronę klimatów Marvela i „Indiany Jonesa”, dzięki czemu "Aquaman" stał się przystępny i sympatyczny z nutką przygody. Co ciekawe w końcu główny złoczyńca (Orm, czyli Patrick Wilson) nie jest nijaki i po prostu zły bez powodu, jak to było w poprzednich produkcjach od DC, tylko miał za sobą ambicje, osobiste animozje i nie został też przypakowany mocą. To pozytywna odmiana do wszechogarniającego mrocznego mroku w filmach DC i zanudzania bezsensownymi motywacjami przez ¾ seansu. W każdym razie "Aquaman" dużo zawdzięcza dobrze dobranej obsadzie, z Jasonem Momoą na czele! Do listy plusów dodam jeszcze świetnie prezentujące się kostiumy (poza groteskowym Mantą), a także imponujące podwodne walki oraz uzyskanie poczucia, że znajdujemy się pod wodą (płynne, naturalne poruszanie się). Naprawdę, w tym filmie mogło wiele nie wyjść, a jednak "Aquaman" okazał się przyjemną, choć nie jakoś nadmiernie emocjonującą produkcją od DC. Brawo! 

7. Player One

„Ready Player One” naprawdę mnie zachwycił! Choć jest przeznaczony raczej dla młodzieży oraz miłośników filmów, gier komputerowych czy geeków, ponieważ raz, że jest napakowany odniesieniami do popkultury i easter eggami (!), a także, co nie wynika ze zwiastunów, 80% filmu rozgrywa się w wirtualnej rzeczywistości, ale wizualnie wygląda przepięknie. Wystarczy dać się porwać tym szalonym efektom specjalnym, aby po prostu świetnie się bawić. Poza tym „Player One” ma tą lekkość charakterystyczną dla Spielberga. Nie brakuje brawurowej akcji, emocji i humoru. Co prawda główny złoczyńca mógłby być bardziej charyzmatyczny i przekonujący, ale najważniejsza w tym filmie jest wirtualna przygoda! „Player One” to świetna rozrywka i cieszę się, że zamiast „Tomb Raidera” wybrałam właśnie ten film, aby obejrzeć w kinie! 

6. Bohemian Rhapsody (drobne spojlery)

„Bohemian Rhapsody” to bardzo dobry film, nakręcony w pozytywnym tonie - niekoniecznie, jako dramat, lecz podróż przez twórczość zespołu oraz życie jego charyzmatycznego frontmana, w którego wcielił się kapitalny Rami Malek. Niech miarą jego genialności będzie to, że zupełnie nie odczuwa się tego, że mamy do czynienia z lip sync. Poza tym twórcy po mistrzowsku odwzorowali koncert Live Aid na Wembley – możemy poczuć się, jakbyśmy uczestniczyli w tym legendarnym występie. Pochwalę też dobór aktorów, którzy idealnie pod względem wyglądu zewnętrznego przypominają muzyków Queen. Jednak trzeba przyznać otwarcie, że historia Freddiego Mercury’ego została uproszczona, jest płytka i niezbyt rzetelna. Ale spójrzmy prawdzie w oczy, aby opowiedzieć ją porządnie potrzeba kilku sezonów serialu, a nie dwugodzinnego filmu. „Bohemian Rhapsody” bardziej przypomina listę przebojów Queen z dołączonymi scenkami o genezie poszczególnych utworów, dlatego zbyt wielu ludzkich emocji nie odnajdziemy w filmie. Mimo to produkcja, dzięki muzyce Queen i oscarowej (mam nadzieję) kreacji Maleka jest lekka, pełna życia oraz energii i po prostu fascynująca. 

5. The Greatest Showman***

„Król rozrywki” zachwycił mnie na początku 2018 roku swoją pozytywną energią, doskonałą muzyką oraz fantastycznym Hugh Jackmanem, który chyba całe życie czekał na taką właśnie charyzmatyczną, musicalową rolę (nie licząc „Nędzników”). Co prawda historia P.T. Barnuma, założyciela cyrku, nie należy do najbardziej emocjonalnych czy głębokich, ale najważniejsza w tym filmie jest jego barwność, wartość artystyczna oraz lekkość. „Król rozrywki” tętni życiem, a przy niemal każdym utworze stopy same tupią do rytmu, a ręce rwą się do klaskania. Wielką siłą produkcji jest muzyka, która składa się z przebojowych, łatwo wpadających w ucho piosenek skomponowanych we współczesnym stylu. Każdy może dać się porwać tej energetycznej i kolorowej rozrywce, bez względu na wiek czy zainteresowania!   

*** podobnie jak „Jumanji…”, „Król rozrywki” pochodzi z 2017 roku (premiera: 29.12), ale nie znalazł się w zeszłorocznym podsumowaniu, dlatego został uwzględniony w bieżącym. 

4. Narodziny gwiazdy

Gdyby w „Narodzinach gwiazdy” nie zagrały tak medialne i znane nazwiska, jak Bradley Cooper i Lady Gaga, pewnie by ten film przeszedł przez kina bez echa. Dramat, jak dramat – główni bohaterowie naiwnie zakochują się w sobie, a potem wszystko się sypie. Ale właśnie niezwykle utalentowani aktorzy sprawili, że ta historia nabrała blasku i prawdziwie romantycznej atmosfery. Lady Gaga nie tylko pokazuje w „Narodzinach gwiazdy” kawał głosu oraz urody (gra bez makijażu!), ale również nieprzeciętne umiejętności aktorskie! W moim odczuciu staje się główną faworytką w wyścigu po Oscara. Była tak dobra, że nawet przyćmiła Bradleya Coopera, który również objawił swoje muzyczne talenty. Obok tej promieniejącej na ekranie chemii między głównymi postaciami, również zachwycają niebanalne piosenki. Naprawdę „Narodziny gwiazdy” imponują pod wieloma względami i trudno tego filmu nie docenić. 

3. Deadpool 2

Rzadko sequele potrafią konkurować z pierwszymi częściami, ale „Deadpool 2” pokazał, że może być jeszcze śmieszniej. W tym filmie w porównaniu do „jedynki” wszystkiego jest więcej: żartów (sprośnych i sucharowych), makabry, akcji, a nawet nie zabrakło zaskoczeń. Również cieszą śmiałe, a nie zakamuflowane, nawiązania do X-Menów. Josh Brolin, jako Cable jest znakomity, choć nie gra on typowego czarnego charakteru, co wyszło filmowi na dobre. Można zarzucać fabule pretekstowość, ale w tym przypadku bardziej liczy się dobra zabawa, którą zapewnia kapitalny Ryan Reynolds, jako Deadpool. Natomiast można było bardziej przyłożyć się do scen walk i akcji, żeby wyglądały efektowniej i porządnie zapierały dech w piersiach. Jednak najważniejsze jest to, że „Deadpool 2” nie zawiódł wysokich oczekiwań i znowu rozśmieszał do łez swoim specyficznym humorem. To jedyna w swoim rodzaju czarna komedia akcji!

2. Czas Mroku

„Czas Mroku” może nie jest filmem wybitnym, ale intrygującym, wciągającym i znakomicie opowiedzianym. Z historii Churchilla wyciągnięto maksimum i świetnie ją nakręcono. Poza tym fantastycznie uzupełnia historię "Dunkierki", którą mamy wciąż świeżo w pamięci. Ale trzeba przyznać, że „Czas Mroku” nie wciska aż tak w fotel i nie zapiera tchu w piersiach. Za to można zaniemówić z wrażenia widząc fenomenalną kreację Gary’ego Oldmana wcielającego się w Churchilla, który zasłużenie zdobył Oscara. On nie grał – on był Winstonem Churchillem! „Czas Mroku” to jeden z najlepszych filmów 2018 roku.  



1. Avengers: Wojna bez granic

Najlepszym filmem 2018 roku wybrałam „Avengers: Wojna bez granic”, ponieważ twórcy mieli jaja, aby po tylu filmach MCU nakręcić takie widowisko, które szokuje, śmieszy i doczekało się wspaniałego złoczyńcy, jakim jest Thanos. Film mnie nie oczarował czy zachwycił – on mnie po prostu rozłożył na łopatki. A to dlatego, że zamiast przewidywalnej i prostej rozrywki, otrzymaliśmy wspaniałą kulminację całego uniwersum, gdzie wciskająca w fotel końcówka wprawiła wszystkich w osłupienie, a salę kinową ogarnęła martwa cisza z niedowierzania. Po prostu magia! Kto by przypuszczał, że tak wielkie emocje może wywołać film superbohaterski? 
Choć w „Avengers: Wojna bez granic” szybko, ale płynnie przeskakujemy między poszczególnymi wątkami, to nie odczuwa się przytłoczenia dużą ilością bohaterów. Co prawda czasem trudno było się wczuć w atmosferę filmu, bo jak nie walczono na poważnie na śmierć i życie, to człowiek śmiał się z żartów na rozluźnienie sytuacji (nawet z sucharów). To był dosłownie emocjonalny rollercoaster z powalającą na kolana końcówką, którą zapewnił wszechpotężny Thanos. Josh Brolin w tej roli stworzył fantastyczną kreację, gdzie jego postać jest potężna, ale co najważniejsze nie jest jednowymiarowa, która ma także ambicje oraz uczucia. A do listy zachwytów trzeba jeszcze dopisać znakomite efekty specjalne, które robiły ogromne wrażenie, dzięki którym Thanos wyrósł na tak genialnego złoczyńcę. Lepszej kulminacji całego uniwersum nie mogliśmy sobie wyobrazić! W rezultacie „Avengers: Endgame” staje się najbardziej oczekiwanym filmem 2019 roku!

Źródło zdjęć: filmweb.pl oraz imdb.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz