środa, 13 grudnia 2017

Relacja: Royal Republic zagrali w Krakowie! (09.12.2017, Kwadrat)

Gdy Szwedzi supportowali w czerwcu System of a Down nie wzbudzili większych emocji wśród krakowskiej publiczności, co raczej nie było wielkim zaskoczeniem, ze względu na stylowe różnice w muzyce tych zespołów. Ale występując już jako headliner w Kwadracie fani szaleli na punkcie pozytywnie zakręconego Royal Republic, a żywiołowa atmosfera porwała do intensywnej zabawy cały klub. Ponadto na uwagę zasługuje supportujący ich Aaron Buchanan & The Cult Classics, niespodziewanie zaskakując niezwykle energetycznym występem, gdzie działy się rzeczy, których dotąd nie widziano na polskich koncertach.


Rzadko zdarza się, aby niemal zupełnie anonimowy support nie tylko pasował stylistycznie do głównej gwiazdy wieczoru, ale również potrafił tak pozytywnie nakręcić publiczność swoim występem, którego na pewno nikt nie zapomni ze względu na wokalistę. Kocie ruchy Aarona Buchanana jednoznacznie kojarzyły się z Freddiem Mercurym z Queen, ale co ciekawe wokalnie niewiele ustępował tej legendzie rocka, dodając nawet nieco screamu, aby spotęgować buzujące w nim emocje. Wskoczył nawet falę, ale zaskoczona publika (jeszcze nie tak liczna) nie zdołała go utrzymać i zaliczył upadek. Ale nie wypadł z roli i śpiewał dalej, a ludzie podnieśli go znowu do góry i bezpiecznie powrócił na scenę. Jednak ten wypadek, gdzie ucierpiały jego szelki, nie zniechęcił go do jeszcze bardziej szalonego zachowania wśród publiczności. Zapowiedział, że „tego jeszcze w Polsce nie widzieliście” i dosłownie wkroczył w tłum po czym… stanął na głowie na rękach ludzi! Na szczęście tym razem wszystko skończyło się dobrze, a ten widok pozostanie w pamięci wielu fanów do końca życia.



Pomijając ekwilibrystyczne wyczyny Aarona Buchanana oraz jego niezwykle szybką naukę polskich słów (wyjątkowo poprawnie wymówił „cześć” i „dziękuję”) nie można zapomnieć o pozostałych członkach zespołu, którzy wcale nie zostali zdominowani przez wokalistę. Na pewno wyróżniającymi się postaciami na scenie byli basista Mart Trail, który niczym Steve Harris podśpiewywał słowa piosenek, a także czarnowłosy perkusista Paul White, przypominający nieco z wyglądu Robba Flynna, który szalał za bębnami, popisując się sztuczkami z pałeczkami. Mniej widoczny był gitarzysta Tom McCarthy, którego twarz całkowicie zasłoniły jego długie włosy niczym welon panny młodej, ale kilka razy zdołał przebić się z żarliwą solówką. Jedynie Laurie Buchanan nie zabiegała o względy publiczności, ale z racji, że rzadko mamy okazję oglądać kobietę grającą na gitarze w zespole rockowym, samą sobą już się wyróżniła. Choć Aaron Buchanan & The Cult Classics na pierwszy rzut oka tworzą nieco dziwny zlepek osobowości to zdecydowanie mają zadatki na wielką karierę, ponieważ wizerunkowo prezentują się świetnie tworząc fajne show, któremu krakowska publika dała się uwieźć. Ale co znacznie ważniejsze ich energetyczna muzyka, łącząca melodyjne i wpadające w ucho rockowe granie („All The Things You’ve Said And Done”) z mocniejszymi brzmieniami („Dancin’ Down Below” czy „Morals?”) oraz ekspresją wokalisty może zapewnić im przepustkę do solowego koncertowania w przyszłości. Bardzo pozytywne zaskoczenie i doskonały wybór na support!


Przez krótką chwilę ze znajomym mieliśmy wątpliwości czy Szwedzi będą w stanie przebić występ Brytyjczyków, ale Royal Republic to prawdziwy wulkan energii, który już od pierwszych numerów takich jak „When I See You Dance With Another”, „Walk!” czy „Make Love Not War…” poderwał publikę do zabawy. Pogo, klaskanie i głośne śpiewy nie ustawały na „Strangers Friends Lovers Strangers” oraz „Underwear”. Adam Grahn nie miał żadnych trudności, aby jednocześnie grać na gitarze i śpiewać, do tego kokietując pierwsze rzędy, nie zapominając o ludziach na balkonach. Atmosfera stawała się coraz gorętsza na kolejnych przebojach takich jak „Weekend-Man” czy „Everybody Wants To Be An Astronaut”, który cieszy się w Polsce wielką popularnością, co można było zauważyć po żywiołowych reakcjach tłumu i wielkiej owacji.

Wokalista tryskał humorem widząc tak wspaniale reagującą publiczność i zabawnie zapowiedział kolejny numer, „People Say That I’m Over The Top”, opowiadając, że został napisany przez niego, o nim samym i dla siebie, bo jest jednym z tych denerwujących ludzi niewidzących nic poza sobą. Poza tym Adam Grahn tym razem nikogo nie musiał uczyć nowych słów, jak to było na czerwcowym koncercie, więc akustyczny „Addictive” z pozostałymi członkami zespołu przy mikrofonach dał okazję fanom do pośpiewania, a nawet próby zagłuszenia wokalisty. Do dalszej zabawy poderwały publiczność „Kung Fu Lovin’” oraz świetnie przyjęty kawałek „Tommy-Gun”.


Mimo, że Royal Republic wykonują muzykę rockową to postanowili zaprezentować, co tak naprawdę im w duszy gra, więc usłyszeliśmy króciutki cover „Battery” Metallici, który wywołał duży entuzjazm wśród ludzi. A po chwili wśród muzyków nastąpiła zamiana instrumentów – przy mikrofonie pojawił się perkusista, Per Andreasson, za bas złapał Adam Grahn, a za bębnami zasiadł basista – Jonas Almén. I w taki oto sposób przeskoczyliśmy z metalowych klimatów w lżejsze dźwięki The Police i „Roxanne”. Trzeba przyznać, że Andreasson niewiele ustępował wokalnie Stingowi i zebrał zasłużone brawa od publiczności.

Przed bisem świetnie bawiący się Royal Republic zagrali jeszcze „Full Steam Spacemachine” z gościnnym udziałem fanki na gitarze, która z pomocą wokalisty zagrała kawałek melodii. Jednak większe rozbawienie wśród ludzi wywołał podstępnie skradziony dziewczynie buziak przez Adama Grahna. Końcówka koncertu rozemocjonowała publiczność, która zaczęła wykrzykiwać chóralnie „dziękujemy!”. Wokalista dopytywał się co to znaczy, a gdy pierwszy rząd podpowiedział po angielsku o co chodzi, ten zaczął jeszcze bardziej zachęcać ludzi do głośniejszego skandowania, a gitarzyści dołączyli do niego riff z „Iron Mana” Black Sabbath. Występ zakończył uwielbiany przez fanów „Baby”, gdzie frontman zachęcił cały Kwadrat do najbardziej niezręcznego tańca rodem spod prysznica, który później przerodził się w masowe skakanie, klaskanie i radosne śpiewanie piosenki.


Royal Republic to jeden z tych zespołów, przy których nie da się ustać spokojnie w miejscu, ponieważ stopy same podrywają się do tańca i skakania. Szalona zabawa nawet porwała jednego z ochroniarzy na falę, który również nakręcał ludzi do machania rękoma (czyżby jakieś pokrewieństwo z ochroniarzem z Czad Festiwalu i „Bohemian Rhapsody” przed Alestorm?). Z kolei publiczność szalała do muzyki Royal Republic, często skandując nazwę zespołu. Dodatkowo gorące brawa otrzymali za żartobliwą wzmiankę o Robercie Lewandowskim (grając przy tym fragment „Wonderwall” Oasis). Szwedzi byli pod ogromnym wrażeniem polskich fanów, ale trudno im się dziwić, ponieważ atmosfera była naprawdę fantastyczna. Pozytywna energia wypełniająca Kwadrat była wręcz namacalna. Naprawdę nie często na koncertach można poczuć takie emocje. Muzyków tak urzekła ta żywiołowość i szczera radość publiczności, że zapowiedzieli, że na pewno wrócą do Krakowa. Trzymam za słowo!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz