piątek, 8 grudnia 2017

Relacja: Ray Wilson zaśpiewał w Katowicach (04.12.2017, Instytucja Kultury im. Krystyny Bochenek)

Choć Ray Wilson koncertuje w Polsce bardzo często, dzięki czemu fani mogą uczestniczyć nawet w kilku jego występach w jednym roku, to nigdy nie są one takie same. Zmienia się setlista, ludzie oraz atmosfera związana z miejscem. Ale najważniejsze, że artysta za każdym razem wywołuje wielkie emocje swoją niezwykła barwą głosu oraz wyjątkową muzyką, gdzie przeplatają się jego własne kompozycje, covery oraz przeboje Genesis. Przekonała się o tym katowicka publiczność w Instytucji Kultury im. Krystyny Bochenek.



Zacznę od tego, że Rayowi Wilsonowi nie udało się zapełnić sali koncertowej w dawnym Centrum Kultury Katowice, ale dla mnie i tak fenomenem jest to, że wypełniła się ona w 90% (czyli na oko 600 osób) przy zerowej promocji wydarzenia. Ani na ulicach miasta, ani nawet na szybie samej Instytucji Kultury, nie wisiały żadne plakaty, które miałyby zachęcić do przyjścia na występ byłego wokalisty Genesis. Zresztą gdyby nie mężczyzna w koszulce Wilsona, który wyszedł na moment z budynku jeszcze przed rozpoczęciem koncertu, miałabym wątpliwości czy trafiłam we właściwe miejsce. Co innego było podczas pamiętnego gigu w sosnowieckiej Muzie przed 10-cioma miesiącami, gdzie promocja plakatowa i internetowa zadziałała na tyle, aby wypełnić salę do ostatniego miejsca. Jednak najważniejsze, że Ray Wilson znowu oczarował publiczność i ku mojej radości pojawiło się też kilka piosenek, których nie miałam okazji usłyszeć w lutym.

Można powiedzieć, że koncert Raya Wilsona był na wpół akustyczny, a to ze względu na brak gitarzysty – Steve’a Wilsona. Jednak jego nieobecność nie była znacząco odczuwalna, bo rekompensował ją Marcin Kajper, który grając czy to na basie, saksofonie czy flecie tryskał humorem i często zachęcał ludzi do klaskania do rytmu. A katowiczanie nie byli łatwą publicznością, bo raczej wsłuchiwali się w piękne melodie i czarujący głos wokalisty, nie dając się ponieść emocjom. Z solowego repertuaru Raya Wilsona usłyszeliśmy takie utwory jak „Change”, „Song For a Friend”, „Makes Me Think of Home”, „Wait For Better Days” czy „Alone”, które poprzedzał melancholijną, osobistą zapowiedzią. Nie zabrakło również stiltskinowych numerów, jak „Inside” czy “Constantly Reminded”, które nabrały ciężkości, dzięki wymienionej przez Wilsona gitarze akustycznej na elektryczną. Fanów jednak zachwycił fakt, że słynny wokalista wykonał tą drugą piosenkę w wersji polskiej, gdzie imponująco odśpiewał partie Patrycji Markowskiej. Publiczność była pod wrażeniem!



Oczywiście ludzie najbardziej ożywiali się słysząc piosenki Genesis takie jak „Follow You Follow Me”, „Land of Confiusion” (chętnie śpiewane przez publikę) czy „Home by the Sea”, które w wykonaniu Raya Wilsona nabierają nowego wymiaru i piękna. Magiczną atmosferę, dzięki nastrojowym klawiszom Kool Lyczka, wprowadził utwór „The Carpet Crawlers”, gdzie wokalista nie omieszkał ciepło wspomnieć o gitarzyście Steve’ie Hacketcie. Z kolei wigoru nabrały numery „That’s all” i „The Dividing Line”, kiedy Ray Wilson znowu chwycił za gitarę elektryczną. Doskonale też zabrzmiało „Congo”, które jest chyba najbardziej utożsamiane z tym artystą, kiedy występował w Genesis. Tradycyjnie też nie zabrakło coverów Petera Gabriela („In Your Eyes” i „Solsbury Hill”), Phila Collinsa (kapitalne “In the Air Tonight” i „Another Day in Paradise”), Mike & The Mechanics („Another Cup of Coffee”) oraz na zakończenie koncertu – “Knockin’ on The Heavens Door” Boba Dylana.



Koncerty Raya Wilsona mają swój niepowtarzalny urok i magię, a niezwykła barwa głosu wokalisty potrafi zaczarować publiczność. Jednak w Katowicach ludzie nie dali się porwać muzyce, jak to było na przykład w Sosnowcu, gdzie bardziej śmiali fani podeszli pod scenę, a pozostałych też ponosiły emocje i na stojąco śpiewali oraz chętnie klaskali do rytmu. Tutaj tylko kilka osób zdecydowało się dobrze bawić się na bocznych schodach, na co Ray Wilson sympatycznie zwrócił uwagę. Poza tym warto odnotować, że na sali znajdowało się też kilka dzieci, do których wokalista też machał. Zresztą i tak nie tracił humoru, bo wesoło opowiadał o wspomnieniach z Katowic, które łączyły się z przejazdami do Bytomia, gdzie pracowała jego dziewczyna. Pochwalił też odnowioną stację kolejową, ale ze śmiechem ponarzekał na zimno, które zawsze go tutaj spotyka. Artysta zyskał sobie sympatię publiczności, która nagrodziła go i cały zespół wielką owacją oraz brawami. Potem chętnie też rozdawali autografy i robili sobie zdjęcia z fanami (też skorzystałam z tej sposobności!).

To było moje drugie spotkanie z Rayem Wilsonem, ale jednak ten pierwszy sosnowiecki występ podobał mi się bardziej. Tam nastąpiło w pewnym momencie przełamanie lodów z publicznością, a atmosfera nabrała tej gorącej, emocjonalnej energii koncertu. Może to kwestia tego, że katowicka sala jednak bardziej przypominała aulę wykładową, natomiast Muza jest bardziej przyjazna tego typu wydarzeniom i bardziej jednoczy ludzi we wspólnym przeżywaniu muzyki. Natomiast cieszy mnie to, że usłyszałam po raz pierwszy na żywo moje ulubione piosenki takie jak „Congo” czy „In the air tonight”. Zabrzmiały jak marzenie! Mimo, że jeszcze nie pojawiło się moje ukochane „First Day of Change” na żadnym koncercie, to i tak czuję się spełniona, ponieważ występy Raya Wilsona nigdy nie zawodzą i wypełniają serca każdego fana radością i czystą satysfakcją. Warto posłuchać go na żywo i parafrazując zapowiedź bloku reklamowego na BBC Earth – poczuć się zauroczonym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz