poniedziałek, 20 listopada 2017

Relacja: Kabanos zagrał w Zabrzu! (11.11.2017, CK Wiatrak)

Są różne sposoby, aby wyszumieć się podczas Narodowego Święta Niepodległości, jak choćby wziąć udział w marszu lub w meczu siatkówki. Dla mnie najlepszą opcją okazał się koncert z daniem głównym w postaci cienkiej, suchej i pomarszczonej kiełbasy z pysznym krupniokiem serwowanymi w Zabrzu. Kabanos przyjechał świętować w CK Wiatraku XX-lecie istnienia, a jako smakowita przystawka wystąpił zespół Gentuza.



Jeśli miałabym dalej brnąć w gastronomiczne porównania to chłopaki z Gentuzy okazali się całkiem strawni w roli startera. A mówiąc już poważnie to Wrocławianie przyjechał do Zabrza w przetrzebionym składzie, gdzie zauważalny był brak basisty, Łukasza Przygodzińskiego, z którym zespół pożegnał się kilka dni wcześniej (wraz z perkusistą – Tomaszem Raydom Radomskim). Więc gitara basowa grała z komputera, ale w sumie nie odczuwało się pustki na scenie, ponieważ Marcin „Yanusin” Janusiński korzystał z całej jej przestrzeni, kiedy mocniejsze dźwięki uderzały ze sceny, jak podczas „Love For Sale”. Wokalista popisywał się świetnym głosem, gładko przechodząc z czystego śpiewu w screamy. Z jednej strony było nastrojowo, ale też ostro, co porwało parę osób w pogo pod sceną. Trzeba też powiedzieć, że frontmanowi udało się też nawiązać niezły kontakt z publicznością (rozgadany niczym Zenek), ale to raczej za sprawą przekupienia jej darmowymi koszulkami rzucanymi z podwyższenia. Święta tuż-tuż! Na pewno Gentuza zaskoczyła ciężkością, ale też nietuzinkową muzyką, którą może nie podbiją dużych scen, ale na pewno znajdą swoich miłośników i wiernych fanów w przyszłości.


Po krótkiej chwili oczekiwania na scenie pojawił się zespół Kabanos, który zaczął od znajomo brzmiących riffów ze „Suite-Pee” i „Spiders” System of a Down. A to nic innego jak „Jesteśmy debilem” z kompilacji „Skarpetki muszą mieć wilgoć”, który od razu porwał młodzież do zabawy. Zresztą XX-lecie istnienia grupy to doskonała okazja, aby zagrać kilka zupełnie pokręconych, żeby nie powiedzieć głupawych, ale pełnych radosnej wdzięczności, kawałków takich jak protestsongowe „Za X”, „Komercja” (podkład z „Self Esteem” The Offspring!) czy „Tadzio Śmierdzące Skarpetki”. Niewątpliwie na żywo brzmią znacznie lepiej niż w wersjach domowych („studyjnych” to za duże słowo), biorąc pod uwagę, że Zenek na przestrzeni lat poprawił się wokalnie. Oczywiście nie zabrakło historyjek, skąd wokalista wziął inspirację na nagranie na przykład piosenki „Masturbazzione” z podkładem „The Final Countdown” zespołu Europe (zdradzę, że chodziło o bazarek i piracką płytę, która zawierała numer o nazwie „Masturbacja”). Te żartobliwe kawałki zostały docenione przez publiczność za humor i znane melodie, ale jednak większe pogowe balety rozkręciły się na numerach pochodzących ze studyjnych płyt.


Najwięcej piosenek usłyszeliśmy z albumu „Flaki z olejem” m.in. świetnie przyjęta „Wampirzyca”, „Zupa kalafiorowa”, „Czołg” i „Jagoda”, gdzie fani rzucali się w ścianki i wesoło pogowali. Zgodnie z zapowiedzią Zenka, że „teraz będzie się działo”, wielkie emocje wzbudził woodstockowy „Mamo jest mi tu dobrze”. Z „Balonowego Album” pojawił się jeszcze „Gruby grubas (oj tam, oj tam)”, na którym skakał cały Wiatrak, bo wszyscy czuli się grubi. Z kolei jak zwykle na „Ptaszku” ludzie wpadali sobie w ramiona łącząc się w bólu z bohaterem piosenki. Warto wspomnieć, że w klubie znaleźli się fani „lej mi pół”, którzy nie raz wesoło wykrzykiwali: „lej mi pół, to pedalski zespół jest” do melodii „Yellow Submarine” lub jak kto woli – kibicowskiego „w górę serca…”. Zresztą przez cały wieczór panowała sympatyczna atmosfera, gdzie również na scenie Zenek podpuszczał Mirka, aby się rozebrał do rosołu (nie udało się!). Fani odwdzięczali się burzą braw po każdym numerze oraz wykrzykiwaniem nazwy zespołu.


Najbardziej żywiołową zabawę wywołały oczywiście „Klocki”, gdzie publika nie szczędziła sobie gardeł na śpiewanie. Podobnie było na „Baleron w kartoflach pod keczupem” pochodzącego z tej samej płyty „Kiełbie we łbie”. Świętując XX-lecie istnienia każdy album miał swojego reprezentanta, więc z „Zęby w ścianę” usłyszeliśmy jeszcze ciężkiego „Wielbłąda” i obrazową „Czerwoną musztardę”. Natomiast z „Dramatu współczesnego” pojawiło się tylko „Serce”, które zabrzmiało z mocą. A skoro koncert odbywał się na śląskiej ziemi w Zabrzu to zamiast „Kaszanki” zakosztowaliśmy w „Krupnioku”!

Na deser, czyli na bis, Kabanos przygotował danie specjalne w postaci już wspomnianego „Balerona…”, poprzedzając go pewnego rodzaju akustycznym intro (taki mash-up „Balerona” z „Burakami”) zagranym przez osamotnionego na scenie Zenka. Potem przyszedł czas na „Buraki”, które wokalista zakończył śpiewając z… ubikacji, co zarejestrował na komórce fana, który nagrywał cały koncert. Oczywiście atmosfera podczas tego kawałka była wspaniała, a falstart ścianki Zenek skwitował, że „to nie jest tak jak na mp3 – to jest koncert!”. A na koniec zagrali „Dobranockę”, która podobno powstała po całym dniu oglądania kreskówek. Spoceni fani od tego całego szaleństwa poszli w ostatnie pogo, śpiewając, jakby jutra nie było!



Co prawda był to dopiero mój drugi koncert tego zespołu, ale świetnie było usłyszeć cały przekrój dziwacznej, barwnej, kabanosowej twórczości. Jednak festiwal (w moim przypadku w Jarocinie sprzed roku) nie do końca oddaje to, jak bardzo szalony, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, jest Kabanos, gdzie nieograniczona wyobraźnia, dystans i prosta radość (cytując jedną piosenkę) może tak fajnie pobudzać do żywiołowej i szalonej zabawy. Atmosfera w Wiatraku była fantastyczna i chyba nie było nikogo, kto nie wracał do domu uśmiechnięty od ucha do ucha!

Teraz pozostało nam czekać do lutego na nowy album Kabanosa, które pewnie znowu będzie tętnić beztroską energią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz