poniedziałek, 13 listopada 2017

Relacja: Epica oraz Vuur i Myrath zagrali w Krakowie! (09.11.2017, klub Studio)

Po zaledwie dwóch miesiącach holenderscy wirtuozi symfonicznego metalu powrócili do Polski. 9 listopada Epica zagościła w wyremontowanym i olśniewającym nowością klubie Studio w Krakowie, gdzie towarzyszyli im Vuur z Anneke van Giersbergen na czele oraz tunezyjski Myrath.




To nie był pierwszy polski koncert orientalnie brzmiącego Myrath, bo mogliśmy ich już usłyszeć podczas występu Symphony X w lutym 2016 roku (relacja pod tym LINKIEM). Szkoda, że znowu mieli do dyspozycji zaledwie pół godziny, aby przekonać do siebie publiczność, wśród której tym razem nie brakowało fanów tunezyjsko-francuskiego zespołu. O ile podczas warszawskiego koncertu muzycy wydawali się nieco onieśmieleni lub zmęczeni i rozkręcali się z każdą piosenką, tak w Krakowie wyszli na scenę rozluźnieni i uśmiechnięci, aby rozruszać ludzi przed Epicą i Vuur. Introwe „Jasmin” przeszło w hitowy „Believer”, które na żywo zabrzmiało nieco inaczej niż w oryginale, ponieważ główną symfoniczną linię melodyczną zdominowały po prostu gitary i perkusja. Utwór stracił na swojej epickości i rozmachu, ale zachował swoją żywiołową energię, co jest najważniejsze. Zespół bez problemu nawiązał dobry kontakt z publicznością, która co prawda raczej kontemplowała muzykę, ale również chętnie klaskała i nawet skakała do rytmu, nagradzając gromkimi brawami każdą piosenkę. Z kolei Zaher Zorgati czarował swoim wspaniałym głosem podczas kolejnych utworów takich jak „Get Your Freedom Back” i „Nobody’s Lives”. Nawet zszedł raz do fosy, aby być bliżej fanów, którzy reagowali zdecydowanie bardziej entuzjastycznie niż w Warszawie. Nie zabrakło oczywiście przebojowego „Merciless Times”, gdzie solówką popisywał się Malek Ben Arbia, który do złudzenia przypomina z wyglądu Grzegorza Skawińskiego. Tym razem króciutki set zamknął „Beyond the Stars”, który zabrzmiał z mocą, wdziękiem i pasją. Myrath w Krakowie zrobili znacznie lepsze wrażenie niż na poprzednim polskim koncercie, ale podobnie jak w Progresji pozostał niedosyt, że nie zagrali dłużej. Ale przynajmniej przy merchu bez problemu można było zrobić sobie zdjęcie z członkami zespołu i zebrać autografy, co też uczyniłam.



Na drugi ogień, nomen omen, poszedł Vuur (nazwa zespołu znaczy „ogień”) ze zjawiskową Anneke van Giersbergen, którą możemy kojarzyć z zespołów The Gathering czy Agua De Annique. Sympatyczna wokalistka czarowała pięknym głosem w „My Champion – Berlin”, “Days Go By – London” czy w bardziej symfonicznym „The Storm” (cover The Gentle Storm). Raz występowała bez gitary jak podczas „Sail Away – Santiago”, “Save Me – Istanbul” czy „Your Glorious Light Will Shine – Helsinki”, a raz łapała za wiosło i efektownie trzepała blond włosami, jak w „Strange Machines” (cover The Gathering). Niewątpliwie jest sercem Vuur, ale pozostali członkowie zespołu również wykazywali się ponadprzeciętną aktywnością na scenie. Widać było, że występowanie sprawiało im dużą radość, dzięki czemu publika reagowała bardziej żywo niż na Myrath. Holendrzy zagrali kawał dobrego, ciężkiego progresywnego metalu, całkiem dobrze podgrzewając ludzi na Epicę!



Holenderską formację przywitała wielka wrzawa oraz… fioletowe baloniki! Nikt nie zrozumiał o co z nimi chodziło, włącznie z zespołem, więc po potężnie brzmiącym „Edge of the Blade” szybko zniknęły z pola widzenia. Kolejne „Sensorium” zebrało burzę braw, ale jeszcze nie rozkręciło zabawy wśród fanów. Dopiero pełen energii nowy utwór „Fight Your Demons” z EP-ki zatytułowanej „The Solace System” porwał kilka osób do pogo. Tak naprawdę to od tego pędzącego kawałka oraz kolejnego „The Essence of Silence” Epica w końcu weszła w koncertowy rytm, a publika reagowała coraz bardziej żywiołowo. Najwyraźniej zespół potrzebuje czasu, aby się nakręcić, ponieważ w Straszęcinie podczas Czad Festiwalu też nie od razu przekonali do siebie ludzi. Ale cierpliwość popłaca, bo już na „Universal Death Squad” fani śpiewali słowa piosenki, a zahaczające chwilami o black metal „Ascension – Dream State Armageddon” robiło wrażenie rozmachem, mocą i pięknym głosem Simone Simons.

W końcu też bardziej widoczny był Coen Janssen, który tradycyjnie jeździł na keyboardzie z kółkami, choć miejsca na scenie nie miał za wiele, aby poszaleć. Przy wolniejszych dźwiękach „Dancing in a Hurricane” pokazał się przed publicznością ze swoimi półokrągłymi klawiszami, co oczywiście bardzo spodobało się fanom. Tymczasem pod sceną trwała bezkompromisowa zabawa na „Victims of Contingency” i epickim „Unchain Utopia”. Furorę zrobił utwór „Cry for the Moon”, do którego ludzie głośno śpiewali słowa refrenu, klawiszowiec popłynął na fali, a gitarzyści zaskoczyli publikę grając kilka chwil w tłumie pod sceną, czym wywołali falę entuzjazmu i braw.



Przed bisem, przy rytmie „We will rock you” zapowiadającego „Sancta Terra”, Coen Janssen wylewnie dziękował publiczności, że zespół nie mógł sobie wymarzyć lepszego początku jesiennej trasy koncertowej. Po chwili Isaac Delahaye nie odpuścił sobie pochwalenia się jak wiele zna polskich słów, które składały się w 90% z przekleństw (można było się poczuć przez chwilę jak na koncercie Sabatonu). Sympatyczny gitarzysta przedstawiał po kolei członków zespołu (w tym „niewidzialnego perkusistę”, bo Ariën van Weesenbeek leciutko spóźnił się na swoje wywołanie krzycząc potem zza sprzętu, że przeprasza, co wszystkich rozbawiło), a potem zachęcił wszystkich do klaskania i wykrzykiwania „hej!” na przebojowym „Sancta Terra”. Niesamowita zabawa rozkręciła się na melodyjnym „Beyond the Matrix”, gdzie całe Studio skakało wesoło do rytmu. Nie zabrakło również charakterystycznych serduszek, które tworzyli z dłoni Isaac Delahaye i Coen Jansse. Z kolei na ostatnim rozbudowanym „Consign to Oblivion” Delahaye rozciągał ściankę do granic możliwości klubu, a Mark Jansen growlował, aż miło. Prawdziwie epickie zakończenie koncertu!



Czwartkowy wieczór w Krakowie przyniósł dużo świetnego, energetycznego metalu. Szkoda, że supporty grały tak krótko, bo rzadko mamy okazję na żywo posłuchać tak przyjemnych i oryginalnych melodii. Natomiast atmosfera na koncercie Epici z każdą piosenką stawała się coraz gorętsza, gdzie na koniec już wszyscy dali się ponieść szaleństwu zabawy. A zespół jak zwykle tryskał energią i dobrym humorem, który jest ich największym atutem, dzięki któremu zyskują sympatię publiczności. Warto też wspomnieć, że brzmienie w wyremontowanym klubie Studio nie zawiodło, a moc dźwięków wydobywających się z głośników rozpalała emocje. Po tak udanym koncercie możemy być pewni, że nie będziemy musieli długo czekać na kolejne spotkanie z Epickim metalem symfonicznym!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz