niedziela, 5 listopada 2017

Recenzja: The Walking Dead #173 (Żywe Trupy)

Wątek Whispersów trwał bardzo długo, bo ponad trzy lata, ale wszystko wskazuje na to, że dobiegł on końca wraz z najnowszym rozdziałem komiksu „The Walking Dead”. Szkoda tylko, że jego zakończenie rozczarowuje, bo zasługiwał na pożegnanie mocniejszym akcentem. Czy to oznaka braku pomysłów ze strony twórców? Czy może są już myślami przy The New World Order?




Nowy zeszyt rozpoczął się dokładnie w tym samym miejscu, gdzie skończyliśmy poprzednią odsłonę „The Walking Dead”, czyli Beta szykujący się do zaatakowania Jesusa. Na szczęście nasz gibki bohater uniknął cięcia i rozpoczęła się dramatyczna walka z wielkim przeciwnikiem o równie wysokiej sprawności. Dawno nie widzieliśmy Jesusa popisującego się swoimi umiejętnościami ninja, a twórcy nie szczędzili mu na kartach nowego komiksu kilku efektownych skoków, kopnięć i… salt! Wszystko to prezentowało się bardzo dynamicznie i widowiskowo, ale dopiero, gdy z cienia wyłoniły się szwendacze to można było poczuć prawdziwy dreszczyk emocji. I było naprawdę blisko, abyśmy stracili jednego z naszych głównych bohaterów. Jednak Aaron zastrzelił Betę – tak po prostu, celnym strzałem z broni, po którym padł (prawie) martwy. Ten złoczyńca zasługiwał na bardziej efektowną, żeby nie powiedzieć krwawą, śmierć. Taką przypieczętowującą los Szeptaczy. Ikoniczną. Brutalną? Taką, którą wspominalibyśmy jeszcze długo, ponieważ Beta wyróżniał się swoim charakterystycznym wyglądem oraz obsesyjnym utrzymywaniem w tajemnicy swojego prawdziwego imienia i nazwiska. Natomiast twórcy skupili się bardziej na próbie wyjawienia jego tożsamości niż godnym pożegnaniu. Pokazali twarz, logicznie wyjaśnili skąd brała się jego niezwykła ruchliwość i szybkość (były koszykarz), ale i tak Beta zdążył powstrzymać Jesusa od przybliżenia czytelnikom, kim był przed apokalipsą zombie. Ten żart, bo chyba tak musimy odczytywać intencje twórców, nie wyszedł. Choć niewątpliwie ten złoczyńca był wierny swoim zasadom stylu życia Whispersów do samego końca, jak to skomentowali Jesus z Aaronem, którzy jeszcze zdążyli w tym rozdziale rozprawić się z pozostałą garstką jego sprzymierzeńców. I tak oto kończy się arc Szeptaczy, który trwał od mniej więcej 130. zeszytu. Jednak ten wątek zasługiwał na zakończenie z większymi „fajerwerkami”.

Jedna historia się kończy, a druga zaczyna. Nasza grupa Alexandryjczyków w końcu dotarła na miejsce spotkania z ludźmi Stephanie. Już w poprzednich rozdziałach widzieliśmy kilka świetnie prezentujących się opuszczonych i popadających w ruinę miejsc, które od razu napawały lękiem i niepokojem. Przyznaję, że bocznica kolejowa, gdzie znaleźli się nasi podróżnicy, od razu skojarzyła mi się z filmem „Train to Busan” (po polsku „Zombie Express”). Nie sądzę, aby twórcy rzeczywiście czerpali jakieś inspiracje właśnie z tego znakomitego koreańskiego horroru, ale zarastający obszar wyglądał upiornie. Zamiast wygłodniałych zombiaków, pojawili się członkowie nowej społeczności, zaskakując naszą grupkę z Alexandrii. Tym samym przypomniały się sceny, kiedy to Negan w podobny sposób zrobił swoje „wejście smoka”. Co prawda nie pokazano nam z kim Eugene i pozostali mają do czynienia, ale kto śledzi Internet już pewnie widział okładkę 175. zeszytu, gdzie owi ludzie są ubrani niczym Szturmowcy z „Gwiezdnych Wojen”. Więc malujący się strach na twarzach Alexandryjczyków prawdopodobnie miesza się z ogromnym zaskoczeniem na ich widok. Sam cliffhanger nie wywołał wielkich emocji podniecenia, jak ten z poprzedniego rozdziału, bo wciąż chcemy wierzyć, że tajemnicza Stephanie nie oszukała łatwowiernego Eugene’a i nic im (jeszcze!) nie grozi. W końcu nikogo z tej społeczności nie zabili (tak jak to było w przypadku Zbawców), aby mieli im czymś podpaść.

173. chapter nie tylko czytało się z wielkim zainteresowaniem i napięciem, ale jest on także bardzo ważny dla rozwoju całej fabuły „The Walking Dead”, bo poza zakończeniem wątku Szeptaczy i zapoczątkowaniem nowego, nazywanego New World Order, również pozostałe historie zrobiły delikatny krok na przód. Dwight wygląda, jakby coś planował względem Ricka, którego po raz kolejny widzimy nad grobem Andrei (ile można?). Morderczy wzrok Lydii wskazuje na zazdrość dziewczyny o Carla, który pomógł swojej przyjaciółce. A także Maggie wygląda, jakby w końcu zdecydowała się zrobić coś z tułającym się Bóg-wie-gdzie Neganem. Oczywiście nic nie zostało powiedziane wprost, ale wszystkie te sceny sugerują, że w końcu coś się ruszy i akcja się rozkręci. Najwyższy czas!

Pozostał jeszcze tylko jeden element fabularny do rozstrzygnięcia w „The Walking Dead”, a mianowicie los Negana. Grudniowy rozdział zostanie poświęcony w całości tej postaci, a to rodzi pytania, czy aby twórcy nie postanowili ostatecznie się z nim pożegnać. Wydaje mi się, że na jego temat zostało już wszystko powiedziane. I mimo, że jest moim numerem jeden wśród wszystkich złoczyńców komiksowych, serialowych, filmowych i anime, to nawet ja myślę, że chyba już niczego więcej nie jest w stanie zaoferować komiksowi i znowu czymś zaszokować czy pozytywnie zasłużyć się w walce. Miejmy tylko nadzieję, że jeśli twórcy rzeczywiście planują zabicie Negana, to jego śmierć będzie godna tego charyzmatycznego czarnego charakteru. Natomiast nie pogniewam się, jeżeli mają jeszcze w zanadrzu jakiś dobry pomysł na tą postać, a wiemy, że wyobraźnię mają nieograniczoną. Zacieram ręce w oczekiwaniu!

Źródło zdjęcia: imagecomics.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz