czwartek, 26 października 2017

Relacja: HUNTER oraz Eier + Killsorrow zagrali w Zabrzu! (21.10.2017, CK Wiatrak)

CK Wiatrak w Zabrzu to obowiązkowy punkt każdej trasy koncertowej Huntera, ponieważ tutaj zawsze panuje żywiołowa atmosfera, która wyzwala emocje gwarantujące doskonałą zabawę. Tradycyjnie atmosferę podgrzewał zespół Eier oraz dodatkowo Killsorrow.



Jako pierwszy na scenie pojawił się zespół Eier. Grali akurat utwór „Sobótka”, kiedy dotarłam w końcu do zabrzańskiego Wiatraka. To, co mi się rzuciło pierwsze w oczy to powściągliwa atmosfera panująca na koncercie, ponieważ na poprzednich występach supportujących Huntera zawsze znajdowały się osoby, które rozkręcały pogo. Tym razem grupie nie udało się wyzwolić jakiś żywszych reakcji wśród powoli gromadzącej się publiczności. „Jesteście… nieźli!” – to chyba zbyt kurtuazyjne słowa ze strony Grażyny Machury. Natomiast muzycznie Eier z Sosnowca/Dąbrowy Górniczej prezentowali się bardzo dobrze. Szczególnie dwie ostatnie piosenki, które mają znaleźć się na nowym albumie, zabrzmiały ciężko i z mocą, a dźwięki z głośników chciały zmiażdżyć uszy niczym czołg. Mrocznego klimatu dodawały jeszcze szaty muzyków, którzy zarzucili sobie na twarze kaptury (zrobiło się trochę tak ghostowo albo batushkowo), ale wokalistka pozostała w swoim stroju z podrygującym za plecami warkoczem sięgającym poniżej pasa. Odradzałabym jednak zespołowi zabawy z oświetleniem, które w jednej z tych piosenek zmieniało się co sekundę z niebieskiego w czerwony, bo działa to dezorientująco na zmysły, a nie jesteśmy w kinie 3D. W każdym razie Eier zabrzmieli jak zwykle solidnie, ale nie wywołali żadnego entuzjazmu wśród publiki. Może następnym razem, kiedy wydadzą nową płytę (możecie pomóc w jej sfinansowaniu!), wywołają większe emocje.


Killsorrow, którzy pojawili się tuż po Eier na scenie, nie od razu zyskali sympatię publiczności. Może to kwestia oryginalnych strojów, które kojarzą się z postapokaliptycznym światem z „Mad Maxa”. A może po prostu ludzie potrzebowali chwili, aby wsłuchać się w muzykę Krakowian, która z każdym utworem nabierała mocy i wyrazu, dzięki znakomitemu nagłośnieniu. I rzeczywiście po chwili pod sceną znaleźli się chętni do zabawy, a skoki wokalisty, Marcina Parandyka, coraz bardziej zachęcały do podobnej aktywności. Niestety słaby gościnny występ Agnieszki Sokołowskiej zaburzył tą fajną energią emanującą od zespołu, bo jej mikrofon momentami zawodził, a ona sama też nie trafiała w melodię. Szkoda, bo całkiem ciekawie urozmaicała ową piosenkę. W każdym razie Killsorrow rozkręcali się podczas koncertu, screamy Parandyka imponowały, a muzyka cieszyła uszy fanów ciężkich i bezkompromisowych brzmień. Ponadto zdobyli u mnie dodatkowego plusa za pytanie, jak się bawią ludzie ze Śląską i Zagłębia, bo jako Sosnowiczanka na terytorium „wroga” nie poczułam się pominięta. W każdym razie Killsorrow okazał się świetnym wyborem na support Huntera!



A koncert Huntera można nazwać swoistym „Best of”, ponieważ z każdej płyty usłyszeliśmy przynajmniej jeden najbardziej popularny utwór. A zaczęliśmy od „Imperium Uboju” z albumu „Imperium”, które od razu porwało ludzi do pogo. Zabrze przyjęło zespół gorącymi owacjami, więc mogli płynnie przejść do kolejnych znakomitych i potężnych utworów jak „Dwie siekiery” (z płyty „Królestwo”) oraz „Płytki Dołek” („T.E.L.I.”). Nie mogło umknąć uwadze to, że panowie co chwilę zrzucali kolejne warstwy odzienia, a zaczęli od zakrwawionych kitlów, potem paradowali w wojskowych mundurach („patrzcie jak się dla Was wystroiliśmy!”), aby pozostać w czarnych barwach z elementami ognia na nowy utwór „kim”, który niedawno miał premierę w sieci. Tego dnia w Wiatraku nagłośnienie stało na najwyższym poziomie, dzięki czemu ten numer zabrzmiał bardziej wyraziście i z większą ikrą, niż wersja studyjna. Na żywo ta kompozycja nabrała siły. Publika też odczuła różnicę, ale mimo wszystko „kim” nie wywołał takiego entuzjazmu, jak na przykład wcześniej nie wykonywany numer na koncertach „NieMy”. Co jest o tyle dziwne, bo to jeden z najlepszych, najbardziej emocjonalnych i najpotężniejszych utworów z albumu „NieWolnOść”. Dopiero na żywo można poczuć jego pełnię przekazu, kiedy jeszcze idealnie słychać skrzypce Michała Jelonka. Cieszy również to, że Hunterowcy jednak zdecydowali się zagrać „Niewesołowskiego”, którego właśnie miał zastąpić „NieMy”, a to chyba ze względu na fantastycznie i żywiołowo reagujących fanów, których rozpierała energia do szalonej zabawy.


Po serii nowości przyszedł czas na starsze numery, takie jak „Fantasmagoria” (z płyty „Medeis”), gdzie Paweł „Drak” Grzegorczyk nie oszczędzał swojego gardła i zaprezentował kawał głosu. Pędzące „Mirror of War” rozkręcił pod sceną okazałe pogo, a potężne „Freedom” (z płyty „Requiem”) wykonane po polsku udowodniło, że wciąż warto wykonywać starsze kawałki, bo ludzie docenili je dużymi brawami. Oczywiście z największym uznaniem spotkał się utwór „Kiedy Umieram”, ale trudno było się skupić na piosence i głośnym śpiewaniu widząc, jak Jelonek z marnym skutkiem starał się przytrzymać obniżony statyw z mikrofonem Saimonowi (bas, Konrad Karchut), który chciał wspomóc wokalnie pozostałych członków zespołu. Ciężko było się nie śmiać obserwując te zmagania, ale takie są uroki koncertów Huntera, którzy niewątpliwie mają poczucie humoru i dystans do siebie.

Przed „NieRządnickim” Drak poprosił, aby wszyscy w Wiatraku usiedli na ziemi, „jak w przedszkolu”, a kto nie zastosował się do komendy ten został posądzony o donosicielstwo (oczywiście wszystko to w ramach żartów). Nagle koncert nabrał kameralnego nastroju, bo pozostali muzycy również przysiedli, a Dariusz „Daray” Brzozowski i Arkadiusz „Letki” Letkiewicz wyszli przed ludzi, aby nadawać marszowy rytm na pojedynczych bębnach. Z kolei wokalista (już w nowej koszuli!) wczuwał się w piosenkę całym sobą, nawet może trochę za bardzo, bo wyszło to aż nazbyt teatralnie. Natomiast na pewno cały utwór w takiej oprawie (w połowie jego trwania wszyscy wstali) zrobił o wiele większe wrażenie niż „karaluchowe pogo”, które mogliśmy doświadczyć podczas wiosennego koncertu Huntera w Zabrzu.

Następnie usłyszeliśmy kolejne świetne kawałki z repertuaru Huntera, jak dynamicznych „Wyznawców” czy tym razem dedykowanego Jelonkowi (a nie Władimirowi P.!) „Osiem”. Tutaj warto powiedzieć, że instrumentalista (znowu bez rogatego hełmu) występował w szortach i bezrękawniku ze względu na widoczne oparzenia, które naznaczały jego nogi, ramiona i twarz. To efekt przygody z dolewaniem paliwa do ogniska, z czego cały zespół miał wiele powodów do śmiechu. Natomiast obrażenia wyglądały na tyle poważnie, że Jelonkowi należą się najwyższe słowa uznania za udział w trasie koncertowej, bo mimo bólu tańcował na scenie, jak nigdy.


Przed ostatnimi niezwykle intensywnymi numerami usłyszeliśmy jeszcze „PSI”, które z każdą chwilą nabierało na mocy. Co ciekawe to nie był koniec siadania podczas tego występu Huntera, bo sytuacja powtórzyła się na „Rzeźni nr 6”, co zrobiło ogromne wrażenie na muzykach, a Drak nawet skomplementował to słowami, że na długo zapamiętają ten moment. Z kolei prawdziwa kumulacja ścianek, które pojawiały się na każdym utworze, nastąpiła podczas „Trumian Show”, gdzie do walczyka panie prosiły panów, ale mniej wstydliwi panowie zapraszali do tańca innych panów, aby zabawa trwała w najlepsze. Ten numer przy tak doskonałym nagłośnieniu Wiatraka zabrzmiał perfekcyjnie i bardzo przestrzennie, również dzięki dobrze słyszalnym skrzypcom Jelonka. Na zakończenie usłyszeliśmy cieszący się niesłabnącą popularnością „NieWolnOść”, gdzie fani nie szczędzili sobie gardeł na śpiewanie słów tego znakomitego utworu.

Po krótkiej chwili, podczas której cały Wiatrak zachęcał grupę, aby zaśpiewali jeszcze siedem kawałków, zespół wrócił na bisy, gdzie po zaintonowaniu przez Draka pierwszych słów „T.E.L.I.” publiczność rozśpiewała się na dobre. Z kolei na „$mierci$miech” (z płyty „HellWood”) wiele osób poszło w ostatnie pogo. Ale muzycy tak tryskali humorem i byli jeszcze pełni energii (poza perkusistą, który już chciał obdarować fanów pałeczkami), że zagrali jeszcze rozpędzoną „Ripostę Drugoklasisty”, stawiając kropkę nad i tego koncertu.

Nie lubię porównywać występów Huntera, bo każdy ma swój urok, a także różni się pod względem setlisty, ale już dawno nie byłam na tak dobrze wyważonym pod względem utworów występie tej grupy. A przede wszystkim dawno w Wiatraku, tak dobrze nie nagłośniono tego zespołu, a to jednak ma znaczenie dla odbioru całego gigu. Poza tym na koncercie panowała istnie rodzinna atmosfera, bo na sali pojawiło się kilku małoletnich fanów Huntera (bez nerwów – dzieci miały stopery na uszach), którzy mieli okazję przybić piątki i dostać kostki od Draka i Pita. Sama grupa również bawiła się świetnie, dzięki swoim znakomitym, pełnych energii i entuzjazmu fanom. To teraz czekamy na powrót Huntera na wiosnę do Zabrza (może z kolejną nową piosenką?), aby tradycji stało się za dość!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz