piątek, 22 września 2017

Relacja: Papa Roach w Warszawie! (19.09.2017, Progresja)

Zdobywcy Złotego Bączka sprzed 7 lat nie ominęli Polski podczas europejskiej trasy promującej najnowszy krążek “Crooked Teeth”. Papa Roach dali we wtorkowy wieczór porywający koncert, gdzie nawet fryzura Jacoby’ego Shaddixa nie przetrwała konfrontacji z niezwykle żywiołowymi polskimi fanami, którzy wypełnili warszawską Progresję do ostatniego miejsca.



Warto było przyjechać wcześniej do klubu, ponieważ kolejka do wejścia, gdyby mogła, sięgałaby aż do bram zamkniętego CH Fort Wola. A to wszystko dlatego, że przed Progresją ustawiono cztery bramki, gdzie każdego uczestnika koncertu dokładnie przeszukiwano i skanowano wykrywaczem metalu. Z jednej strony dobrze, że środki bezpieczeństwa zostały zachowane, ponieważ nikt nie chciałby powtórki z Paryża czy Manchesteru, ale jednak było to uciążliwe, bo wiele z osób nie zdążyło posłuchać supportu. Heroes Get Remembered w ostatniej chwili zastąpili niedysponowanego Franka Cartera & The Rattlesnakes, ale pokazali się z dobrej strony, choć nie wywołali większego entuzjazmu wśród powoli, ale sukcesywnie gromadzącej się publiczności.

Papa Roach wskoczyli na scenę przy ogłuszającym aplauzie fanów, którzy momentalnie ruszyli w pogo przy pierwszym kawałku „Crooked Teeth”, pochodzącym z nowej płyty. A potem było coraz głośniej i bardziej żywiołowo przy starszych numerach – „Getting Away With Murder” i „Between Angels and Insects”. Z kolei zabawa, oklaski i śpiewy nie ustawały na „Kick in the Teeth”. Po tych kilku chwilach wszyscy uczestnicy koncertu spływali potem, ale pełni energii nie oszczędzali swoich gardeł na wykrzykiwanie nazwy zespołu.

Emocje trochę opadły, kiedy Jacoby Shaddix zabrał się za rapowanie w „Born for Greatness”, ale za to podczas „Scars” cała Progresja ładnie i emocjonalnie śpiewała słowa piosenki. Natomiast klimatyczne „Periscope” z bardziej rockowo brzmiącą końcówką czy „Gravity” to spokojniejsze utwory, które posłużyły do odpoczynku przed bardziej skocznymi numerami. W każdym razie wokalista dobrze wcielił się w role Skylar Grey i Marii Brink, pokazując kawał głosu.


Publika mogła znowu poszaleć na „Song 2” z repertuaru Blur oraz na jednym z mocniejszych kawałków z nowego albumu – „Traumatic”, na którym nie zabrakło kucania i skakania do rytmu. Z kolei w końcówce cięższego „Forever” zespół złożył hołd Chesterowi Benningtonowi z Linkin Park grając fragment „In The End”. Głośnych śpiewów nie zabrakło też na „American Dreams”, „She Loves Me Not” i „Lifeline”. Tą emocjonalną część koncertu zamknął utwór „Help”.

Publiczność, która jeszcze miała mnóstwo sił, głośno zachęcała Papa Roach do powrotu na scenę na bis. Amerykanie zostawili sobie na koniec kilka potężnych kawałków, jak pulsujący „None of the Above”, który porządnie rozbujał fanów czy dość wiekowy „Dead Cell”, gdzie Jacoby Shaddix zdzierał sobie gardło jakby jutra nie było. Co ciekawe największy przebój „Last Resort” mimo, że wzbudził ogromny entuzjazm wśród ludzi, jednak nie rozkręcił takiego pogo, jak „…To Be Loved”, na którym panowało istne szaleństwo. Nawet wokalista już paradował z polską flagą, dając się ponieść tej wspaniałej atmosferze.


Może koncert pod względem setlisty nie należał do wymarzonych, bo jednak przestoje się zdarzały, szczególnie, gdy pojawiały się spokojniejsze kawałki i niektóre piosenki z „Crooked Teeth” (wtedy żeńska część publiczności dochodziła do głosu), ale i tak Papa Roach swoją energią zarazili całą Progresję. O niesamowicie gorącej atmosferze niech świadczy fakt, że nawet, wydawałoby się, nie do zdarcia fryzura Jacoby’ego Shaddixa nie dotrwała do końca koncertu. Zresztą sam wokalista też jak zwykle dawał z siebie wszystko, bez problemu nawiązując świetny kontakt z publicznością. Zabawa była znakomita, więc czekamy teraz, aby Papa Roach powrócili jak najszybciej do Polski. Może czas na powtórkę z Przystanku Woodstock? Trzymajmy kciuki!

Zdjęcia dzięki uprzejmości Deliego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz