środa, 20 lipca 2016

Relacja: Jarocin Festiwal 2016

Tegoroczna edycja Jarocin Festiwal może nie zachwyciła pod względem frekwencji publiczności, ale na pewno można ją zaliczyć do jednej z najlepszych pod względem składu, gdzie zagrały gwiazdy światowego formatu takie jak Slayer, The Prodigy oraz Five Finger Death Punch.



DZIEŃ PIERWSZY (07.07)

W tym roku jeden z najbardziej zasłużonych festiwali w Polsce zainaugurował zespół Kabanos, jakże festiwalową piosenką „Mamo, jest mi tu dobrze”. Pod dużą sceną zdołał się zgromadzić pokaźny tłum fanów, którzy na dźwięk kolejnych piosenek takich jak „Balony”, „Buraki” czy „Grubas gruby (oj tam, oj tam)” rozszaleli się tak, że kurz unosił się wysoko nad głowami bawiących się ludzi. Jednak wokalista, któremu wciąż było mało, podchodząc do barierek, wzbudził powszechny entuzjazm i jeszcze bardziej rozruszał towarzystwo. Usłyszeliśmy jeszcze utwory „Moja piosenka (laszuraburej i laszuraba)”, „Ptaszek”, a na koniec obowiązkowe, słynne „Klocki”.

Kabanos znakomicie otworzył tegoroczny Jarocin Festiwal, ale kolejny polski zespół nie pozostał daleko w tyle. Luxtorpeda rozpoczęli od razu od swojego największego hitu – „Autystyczny”. Jednak później popularny „Litza” (Robert Friedrich) i spółka postawili na utwory pochodzące z ich najnowszej płyty „MYWASWYNAS”. Można było wyczuć, że świeży repertuar bardziej emocjonował wiernych fanów grupy, niż część publiczności, która jeszcze nie zdążyła zapoznać się z nowym materiałem. Mimo to, zabawa na scenie (Litza z Robertem Drężkiem grali wzajemnie sobie na gitarach) jak i pod nią wciąż trwała w najlepsze, choć porównując ze sobą pierwszych jarocińskich wykonawców, lepsze wrażenie pozostawił jednak Kabanos.

O 20.00 na Głównej Scenie zobaczyliśmy zespół Red Electrick. Pochodząca z Malty grupa zagrała pobudzający, skoczny rock, który mimo, że zgromadził skromną liczbę publiczności, znalazł swoich amatorów, zarówno małych, jak i dużych. Usłyszeliśmy ich najpopularniejsze piosenki takie jak „The Runaway”, „Who the Heck is Rek?!” oraz „Inside You”. Również ciekawie zabrzmiał cover słynnego utworu „Personal Jesus” grupy Depeche Mode. Sympatyczni muzycy z Red Electrick zagrali dobry koncert, który mimo wszystko, zapamiętamy pozytywnie.

Przed główną gwiazdą wieczoru wystąpił zespół Oberschlesien, który bardzo skutecznie rozgrzał jarocińską publiczność, nie tylko za sprawą swojego industrialnego metalu wzorowanego na stylu niemieckiego Rammstein, ale również dzięki ognistym efektom pirotechnicznym. Nie raz fani głośno skandowali nazwę grupy, która zagrała m.in. utwory „Samotny”, „Król Olch” czy „Jo Chca”. Ciężkie brzmienia Ślązaków rozkręciły pod sceną dzikie pogo, które po raz kolejny podniosło kurz w powietrze, co można uznać za potwierdzenie znakomitego show, jakie zaserwował Oberschlesien.

Największy tłum podczas pierwszego dnia festiwalu w Jarocinie zgromadził amerykański zespół Five Finger Death Punch. Nie ma co się dziwić, skoro ich ostatni krążek „Got Your Six” osiągnął drugą pozycję na liście Billboard 200, grupa zyskuje coraz większą popularność, a ich każdy koncert to żywioł i brawura pobudzająca publikę do wspólnej zabawy. I nie inaczej było na polu festiwalowym w Jarocinie, gdzie fani poszli w szalone pogo, a unoszący się kurz ograniczył widoczność sceny niemal do zera, dzięki czemu utwór „Hard to See” nabrał nowego znaczenia.

Podczas koncertu usłyszeliśmy oszałamiający cover „Bad Company”, znacznie lepiej brzmiące na żywo niż w wersji studyjnej „Jekyll and Hyde” oraz ogniste „Burn MF”. Z kolei „Wrong Side of Heaven”, mimo drobnych problemów technicznych z gitarą akustyczną, zabrzmiało bardzo emocjonalnie, podobnie zresztą jak „Coming Down”.

Miłym akcentem ze strony Ivana Moody’ego było zaproszenie na scenę rodziców ze swoimi dziećmi, którzy przez cały koncert w wielkich emocjach obserwowali z bliska fruwające w powietrzu dredy Zoltana Bathory’ego oraz te na brodzie Chrisa Kaela. Wrażenie też mogła zrobić mieniąca się kolorami gitara Jasona Hooka, który serwował znakomite solówki. Nie można też zapomnieć o szalejącym za perkusją Jeremym Spencerze ucharakteryzowanym na kościotrupa. Ten kapitalny koncert zakończył się żywiołowymi kawałkami „Under and Over It” i „The Bleeding”, gdzie w górę powędrowały zapalniczki. Godzinny występ na pewno na długo zostanie zapamiętany przez fanów zespołu.

Mimo późnej pory (około godziny 1. w nocy) pod jarocińską sceną pojawiły się tłumy ludzi, wcale nie mniejsze niż podczas koncertu Five Finger Death Punch, którzy przybyli posłuchać zespołu TSA. Legendarna grupa, która stawiał pierwsze muzyczne kroki właśnie w Jarocinie, zagrała swoje największe przeboje na czele z „Trzy Zapałki” oraz „Proceder”. Niesamowicie zabrzmiał „51”, gdzie Andrzej Nowak zagrał przeszywające solo, a Marek Piekarczyk zaśpiewał niebywale emocjonalnie, prosto z serca. Wokalista zrobił wielkie wrażenie swoim mocnym głosem oraz zaangażowaniem w wykonywanie utworów, a sam zespół oczarował publiczność swoim koncertem, który skończył się dobrze po drugiej w nocy.

DRUGI DZIEŃ (08.07) 

Drugi dzień koncertów otworzyła grupa Kobranocka, która już po raz ósmy w historii wystąpiła podczas jarocińskiego festiwalu. Choć zespół zagrał po raz pierwszy na rozpoczęcie występów, zgromadził pod sceną dużą liczbę fanów. Wykonali swoje najbardziej znane kawałki takie jak „List z pola boju”,„I nikomu nie wolno się z tego śmiać”, a także kilka starszych utworów, które z kolei doceniła dojrzalsza część publiczności. Zabrakło niestety „Kocham Cię jak Irlandię”, na które po prostu nie starczyło już czasu. Jarocin łączy pokolenia, a koncert Kobranocki był tego dowodem, ponieważ przy rockowej muzyce bawili się zarówno młodsi, jak i starsi fani zespołu, pamiętający pierwsze edycje festiwalu.

Następnie na scenie zagościła formacja Ga-Ga/Zielone Żabki, którzy przyciągnęli głównie miłośników punku z wystylizowanymi irokezami na głowie. Grali szybko, energicznie, że pod sceną znowu porządnie się zakurzyło. Obrazek szalejących fanów mógł przywołać wspomnienia dawnej atmosfery festiwalu.

O ile Kobranocka występowała już po raz ósmy na Jarocin Festiwal, tak tegorocznym rekordzistą pod względem koncertów na festiwalu jest Farben Lehre. To już ich 13. edycja i po raz kolejny udało im się zgromadzić dużą liczbę publiczności. Pozytywna energia płynąca ze sceny udzieliła się ludziom stojącym pod sceną, którzy się nie oszczędzali, radośnie bawiąc się i śpiewając słowa piosenek. Charyzmatyczny Wojciech Wojda nie raz podchodził do barierek przybić piątki z fanami, a każdy utwór poprzedzał krótkim wstępem nawiązującym do tytułu danego kawałka. I tak usłyszeliśmy kultowe „Bez pokory”, „Terrorystan” czy „Kwiaty”. Podczas numeru „Spodnie z GS-u” fani w ferworze emocji stworzyli potężną ściankę śmierci, że osoby stojące z tyłu z powodu kurzu nie mogły niczego dostrzec, co działo się na scenie. Z okazji trzydziestolecia istnienia Farben Lehre, na scenie pojawiło się kilku gości, m.in. „Smalec” (Mirosław Malec) z Ga-Ga/Zielone Żabki. Ten energetyczny koncert zakończył się kawałkiem „Farben Lehre”.

Wyjątkowym wydarzeniem podczas festiwalu miał być projekt nazwany Nowsza Aleksandria. Drivealone z Piotrem Maciejewskim na czele mieli przypomnieć jarocińskiej publiczności płytę „Nowa Aleksandria” grupy Siekiera. Niestety występ z zaproszonymi gośćmi nie zaliczymy do udanych. Szwankowało nagłośnienie, a również pod względem muzycznym artyści się nie wybronili. Brakowało na scenie kogoś charyzmatycznego, jak Katarzyna Nosowska, która miała wystąpić w Jarocinie, ale z powodu zerwania ścięgna Achillesa, musiała odwołać uczestnictwo w projekcie. Jednak na plus można zaliczyć ciekawą oprawę graficzną wyświetlaną na telebimach, na których do tej pory pokazywano przebieg koncertów. Projekt „Nowsza Aleksandria” niestety rozczarował, przez co tylko garstka ludzi pozostała pod sceną.

Jeżeli mielibyśmy określić jednym słowem koncert The Prodigy to nazwalibyśmy je „piorunującym”. Nie tylko ze względu na oślepiające efekty oświetleniowe buchające ze sceny, ale również z powodu burzy, która rozpętała się na samym początku występu słynnych Brytyjczyków. Na szczęście muzycy, jak przystało na profesjonalistów, kontynuowali swoje brawurowe i energetyczny show. Z kolei część publiczności, która stawiła się jak dotąd najliczniej na polu festiwalowym, schowała się pod parasolami i namiotami. A ci co pozostali pod sceną bawili się doskonale, chłonąc każdy dźwięk muzyki The Prodigy. Nie zabrakło takich utworów jak „Breathe”, „Nasty”, „Omen” czy “Firestarter”. Działo się!

Z powodu ulewy, a także dłuższego niż zwykle demontażu sprzętu The Prodigy, występ Sweet Noise został opóźniony. Muzycy wyszli na scenę przed drugą w nocy, a mimo to, na koncercie zameldowała się spora liczba publiczności. Przemoczeni i zmęczeni, ale najwytrwalsi fani usłyszeli najbardziej znane utwory Sweet Noise, takie jak ciężkie „Dzisiaj mnie kochasz, jutro nienawidzisz”, „Nie było”, „Cisza”, „N.U.E.R.H.A.”, potężny „Sk**wiel” czy powalający „Bruk”. Najwięcej emocji wzbudził utwór „Jeden taki dzień”, gdzie Piotra „Glacę” Mohameda wspomógł zapowiadany w wywiadach Peja. Podobnie jak dzień wcześniej Marek Piekarczyk, wokalista Sweet Noise również bardzo emocjonalnie angażował się w występ, nie raz śpiewając przy barierkach, gdzie dał się również ponieść na fali. Na koniec tego fantastycznego koncertu, podpartego świetnymi efektami wizualnymi, grupa zagrała premierowo utwór zatytułowany „Nie Oddamy Im Krwi”, który zabrzmiał intrygująco. Mimo późnej pory, trzeba przyznać, że Sweet Noise zaserwowali porywające show, którego szybko nie zapomnimy.

TRZECI DZIEŃ (09.07) 

Warszawska formacja Scream Maker rozpoczęła koncerty ostatniego dnia Jarocin Festiwal. Niestety grupa grająca klasyczny heavy metal nie przyciągnęła pod scenę zbyt wielu miłośników tego gatunku. A warto było posłuchać mocnego głosu Sebastiana Stodolaka, który niczym Rob Halford czy Bruce Dickinson, imponująco wchodził w górne rejestry wokalne. Nie zabrakło oddania hołdu Ronnie’emu Jamesowi Dio, a także utworów „Can you see the fire” oraz „Nosferatu”. Cieszył również wysoki poziom nagłośnienia, nad którym muzycy pracowali od wczesnych godzin rannych i tuż przed samym koncertem.

O 18.00 na scenie zameldował się Koniec Świata ze Śląska, który zgromadził już większą liczbę fanów. Grupa skutecznie rozbujała publiczność swoją rockandrollowo-folkową muzyką. Nie zabrakło utworów „Oranżada”, „Dziewczyna z naprzeciwka” oraz „Liubliu”.

Po klasycznym heavy metalu i rock&rollu przyszedł czas na punkową petardę z Vancouver, czyli zespół D.O.A.. Kanadyjska legenda sceny hardcore punk dała czadu na jarocińskiej scenie. Joey „Shithead” Keithley nie tylko wyrzucał z siebie z prędkością karabinu słowa piosenek, ale również ekspresyjnie grał na swojej gitarze, co jakiś czas ją podrzucając, grając za głową, a nawet zębami! Podobnie zresztą basista, Mike Hodsall, co chwilę prezentował efektowne skoki, a perkusista Paddy Duddy nie oszczędzał swojego sprzętu radośnie bębniąc cały koncert. Wybierając najbardziej energetyczny koncert festiwalu, na pewno ten zespołu D.O.A. znalazłby się w pierwszej trójce.

Kolejnym zespołem, który pojawił się w Jarocinie był ubiegłoroczny laureat Jarocińskich Rytmów Młodych, czyli Blue Deep Shorts. Część publiczności postanowiła naładować baterie przed koncertami Huntera oraz Slayera, ale ci co zostali raczyli się spokojnymi, niebanalnymi i emocjonalnymi melodiami warszawskiej formacji. Szkoda, że ich występ trwał niecałe pół godziny, bo grali zjawiskowo.

Pięć minut przed czasem na scenę wskoczył Hunter w zakrwawionych fartuchach ze swoim przebojem z ostatniej płyty – „Imperium Uboju”. Do solidnego pogo i ścianek pod sceną poniosły wiernych fanów kolejne numery takie jak „Niewolność”, „Armia Boga” oraz „Dwie Siekiery”. Do zabawy dołączył nawet ojciec z synkiem na ramionach, którzy bawili się świetnie wśród szalejącego tłumu. Ochroniarze przy barierkach mieli pełne ręce roboty, bo to właśnie na koncercie Huntera, ludzi na fali było najwięcej (włącznie z autorką tej relacji). Wyjątkowym momentem występu grupy ze Szczytna był na pewno epicki utwór „Arges”, który zespół bardzo rzadko grywa podczas tras koncertowych. Podczas sugestywnego kawałka „Imperium trujki”, zespół gościnnie wspomógł dodatkową parą skrzypiec Tomasz Kasprzyk. Na koniec tego porywającego koncertu, Hunter zagrał jeszcze „$mierci $miech”, który fani oczywiście głośno odśpiewali wraz z wokalistą. Niestety zabrakło czasu na „T.E.L.I.”, ale Paweł „Drak” Grzegorczyk schodząc ze sceny jeszcze zachęcał fanów do zaśpiewania refrenu tego znakomitego numeru.

Podczas dwóch poprzednich dni festiwalu, obok dużej sceny wystąpiło ośmiu finalistów przeglądu „Jarocin – Antyfest Antyradia”: Andrzej Kowalsky Band, The Primes, Cowshed, Headwind, Diversity, Sharon, Indespair oraz Strażacy. I to właśnie ten ostatni z wymienionych zespołów zyskał największą aprobatę jurorów i dzięki temu młodzi muzycy mogli wystąpić tuż przed gwiazdą wieczoru, czyli grupą Slayer. I obiektywnie oceniając, rzeczywiście Strażacy zasłużyli na zwycięstwo, bo zaprezentowali świeżą i pomysłową muzykę, wbrew pozorom nie tak lekką, mimo rapowanych tekstów.

Tuż po 23.00 na Głównej Scenie pojawił się długo oczekiwany zespół Slayer, który podobnie jak The Prodigy, wypełnił fanami całe pole festiwalowe. Było agresywnie, szybko i potężnie – zespół zaliczany do „Wielkiej Czwórki” thrash metalu, mówiąc potocznie, nie brał jeńców. Pod sceną również się zakotłowało, ale z tyłu ludzie wykazywali trochę mniej entuzjazmu. Łamaną polszczyzną Tom Araya dziękował licznej publiczności, co wywołało lekką wesołość, ale fani docenili gest wokalisty gromkimi brawami. Ponadto zespół otrzymał złotą płytę za najnowszy album „Repentless”, co szczerze ucieszyło muzyków. Podczas tego brawurowego koncertu usłyszeliśmy m.in. „Repentless”, „War Ensemble”, „You Against You” oraz „Seasons In The Abyss”. Na koniec nie mogło zabraknąć obowiązkowych “Raining Blood” oraz „Angel of Death” dedykowanemu pamięci Jeffa Hannemana. Może Slayer to już nie ta moc, co kiedyś, ale wciąż potrafią spuścić niezły łomot i rozgrzać publiczność do czerwoności.

Na koniec festiwalu w Jarocinie wystąpił zespół Acid Drinkers, grając najpopularniejsze numery Motörhead w hołdzie zmarłemu w grudniu Lemmy’emu Kilmisterowi. Titus i spółka wczuli się w muzykę legendarnej grupy, grając z werwą, zaangażowaniem i rockandrollowym zacięciem. Godzinny występ spodobał się publiczności, która licznie stawiła się na ostatni koncert festiwalu. I podobnie, jak po koncertach Iron Maiden, na pożegnanie usłyszeliśmy sarkastyczne, ale radosne „Always Look on the Bright Side of Life”.

Warte uwagi były też koncerty zespołów występujących na Scenie Namiot. Zagrali tam: Dry Forest, Offensywa, Molly Malone’s, Radio Bagdad, Pogo-Dni, Coria, Acapulco, Za Zu Zi, Bezjahzgh, Rootzmans oraz Roots Rockets. Co prawda nie cieszyły się one dużą popularnością, ale mimo wszystko stanowiły one ciekawą alternatywę dla występów na Głównej Scenie.

Pomimo kapryśnej pogody Jarocin Festiwal możemy uznać za bardzo udaną imprezę. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie – zarówno fani punk rocka, metalu, rytmów reggae czy elektroniki. Moc buzowała z wielkiej sceny, a i nagłośnienie rzadko sprawiało problemy. Największe gwiazdy festiwalu nie zawiodły, dając wyjątkowo energetyczne koncerty. Kilka innych występów na pewno również utkwi w pamięci fanów (choćby emocjonalne TSA czy ekspresyjny Sweet Noise). Organizacyjnie również nie można się do niczego przyczepić (poza wysokimi cenami i zimną wodą pod prysznicami). Zabrakło osoby zapowiadającej kolejne zespoły, która na pewno ożywiłaby ludzi pod sceną i zachęciła do uczestnictwa tych bardziej leniwych, wypoczywających w strefach z napojami przeznaczonymi dla dorosłych.

Jarocin Festiwal nawiązał klimatem do dawnego formatu, dzięki przeglądowi młodych zespołów. Niewątpliwie po raz kolejny muzyka połączyła pokolenia, zapewniając znakomitą festiwalową atmosferę.

Relacja została pierwotnie opublikowana 07 lipca 2016 roku na portalu CityFun24.pl.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz