środa, 10 maja 2017

Relacja: 3-Majówka 2017 we Wrocławiu (01.05.2017, Hala Stulecia)

Pogoda znowu dopisała podczas pierwszego dnia wrocławskiej 3-Majówki. Mimo, że gitarzystom tym razem nie udało się ustanowić nowego Rekordu Guinnessa i tak humor nikogo nie opuszczał, a fani rockowych brzmień bawili się znakomicie podczas koncertów na Hali Stulecia i Pergoli. Przed wspaniałą publicznością zagrali: Lacuna Coil, The Cranberries, Enter Shikari, Dog Eat Dog i Acid Drinkers.



Jak co roku 1 maja kilka tysięcy gitarzystów zebrało się na Rynku we Wrocławiu, aby spróbować pobić Gitarowy Rekord Guinnessa. Zadanie nie było proste, ponieważ wynik jest mocno wyśrubowany, a do sukcesu potrzeba było ponad 7356 gitar. W tym roku ta sztuka się nie udała, ale liczba 6299 gitarzystów grających jednocześnie utwór „Hey Joe” Jimiego Hendrixa i tak robi ogromne wrażenie. Warto uczestniczyć w takim wydarzeniu, nawet z poziomu zwykłego obserwatora. Wielkie przeżycia i niezapomniane emocje są gwarantowane.


Dobrej zabawy nie brakowało również na Pergoli i obok w Hali Stulecia, gdzie Koncertem Gwiazd rozpoczynał się trzydniowy festiwal 3-Majówka. Pierwszym zespołem, który zaprezentował się na mocno osłonecznionej scenie był Acid Drinkers. Polska grupa zadedykowała koncert zmarłemu w 2015 roku Lemmy’emu Kilmisterowi. W hołdzie legendarnemu muzykowi wykonali set złożony z coverów Motörhead. Usłyszeliśmy między innymi “Iron Fist”, “Born to Raise Hell” czy “(We Are) The Road Crew”. Nie zabrakło oczywiście brawurowo odegranych hitów „Ace of Spades” i „Overkill”. Licznie zgromadzona publiczność pod sceną nagrodziła Acid Drinkers gromkimi brawami. Koncert zakończył się odtworzonym z taśmy „Always Look on the Bright Side of Life” Monty Python na wzór Iron Maiden.


Po krótkiej przerwie na scenę wskoczył z impetem zespół Enter Shikari. Brytyjczycy poświęcili większość setu ich debiutanckiemu albumowi „Take to the Skies”. Z wielką werwą i zaangażowaniem zagrali takie numery jak „Enter Shikari”, „Mothership”, “Anything Can Happen in the Next Half Hour…”, “Labyrinth” czy “Sorry, You’re Not a Winner”. Roughton „Rou” Reynolds szalał na scenie w swoim charakterystycznym tańcu oraz imponował gładkimi przejściami z czystego, mocnego głosu, aż po scream. A młodzież szalała w pogo, głośno też śpiewając słowa piosenek.

Z pierwszej płyty nie zabrakło również utworów „Jonny Sniper”, „Adieu” czy największego przeboju zespołu – „Sorry, You’re Not a Winner” oraz charakterystycznych dla tego albumu interludiów. Nagłośnienie stało na wysokim poziomie dlatego świetnie wybrzmiały numery „The Last Garrison”, „Juggernauts” i „Anaesthetist”. Część osób postanowiła odpuścić trzy ostatnie piosenki na rzecz zobaczenia początku koncertu Lacuny Coil na Hali Stulecia. Ale w ten sposób ominęło ich prawdziwe szaleństwo pod i na scenie. Fani bawili się znakomicie, klaszcząc i wywijając rękami nad głową, ale również przecierali oczy widząc buzujący żywioł na scenie podczas emocjonalnego utworu „Redshift” i zmieniającemu co chwilę nastrój kawałku „OK, Time for Plan B”. Na ostatnim numerze „The Appeal & the Mindsweep II” Rou wspiął się na kilku metrowy wzmacniacz, aby tam zagrać swoją partię i pozostawić na rusztowaniu gitarę. Sprzęt dosłownie latał po scenie. Basista, Chris Batten, wziął się za energiczne i brutalne „przestawianie” wzmacniacza. Podobnie zresztą Liam „Rory” Clewlow (gitara) postąpił z keyboardem. Prawdziwa, sceniczna rozpierducha! To się nazywa rockowy koncert!


Po niesamowicie energetycznym i na długo zapadającym w pamięć występie Enter Shikari trzeba było szybko się przemieścić do Hali Stulecia, gdzie na scenie już rządziła Lacuna Coil. Zdążyły już wybrzmieć dwie piosenki „Ultima Ratio” i „Spellbound”, ale pod sceną już się zakotłowało. Fani szaleli w pogo i circle pit podczas kolejnych potężnych utworów takich jak „Die & Rise” i „Heaven’s a Lie”. Dzięki znakomitemu nagłośnieniu moc emanowała ze sceny, a publika dała się ponieść szaleństwu podczas miażdżącego „Blood, Tears, Dust”. 

Jednak emocje nie opadały przy kolejnych kawkach takich jak „Victims”, „Ghost in the Mist” czy „My Demons”. Cristina Scabbia imponowała swoim niesamowicie mocnym głosem, a Andrea Ferro nie szczędził gardła na growle. Nikt nie odpuszczał podczas „Trip the Darkness”, „Downfall”, „Upsidedown” czy “Our Truth”. Genialnie również zabrzmiał cover “Enjoy the Silence” zespołu Depeche Mode, a publika chętnie i głośno śpiewała refren tej słynnej piosenki.

Nie brakowało również sympatyczny gestów ze strony Włochów – prezentowali polską flagę z podpisami fanów, a basista (Marco Coti Zelati) na czubku pomalowanej na czerwono głowy pozdrawiał napisem „cześć”. Nawet sobie zażartowali grając urywek „Zombie” The Cranberries, którzy mieli zagrać chwilę później na Pergoli, aby przejść do swojego podobnie brzmiącego tytułu „Zombies”. Na koniec zagrali „Nothing Stands in Our Way”, gdzie wszyscy głośno śpiewali słowa refrenu oraz potężne „Delirium”, gdzie fani wykrzesali z siebie ostatki sił, aby ruszyć w kolejną ściankę. Na pożegnanie usłyszeliśmy pełne rozmachu, wielkie “The House of Shame”.



Koncert Lacuna Coil na pewno zadowolił fanów ciężkich brzmień. Fantastyczna atmosfera i nagłośnienie na wysokim poziomie spełniło oczekiwania wszystkich, którzy spragnieni byli mocnej muzyki i doskonałej zabawy.

Z kolei przed Halą Stulecia zaczął się już koncert popularnych Żurawinek, jak lubią polscy fani nazywać zespół z Irlandii. Na zewnątrz atmosfera nie była tak gorąca (ze względu na spadającą temperaturę powietrza) i żywiołowa, co wewnątrz hali, ale to nie przeszkodziło zebrać The Cranberries pod sceną bardzo licznej publiczności, pragnącej usłyszeć trochę lżejszych brzmień. Nie zabrakło takich znanych utworów jak “Animal Instinct”, „When You’re Gone” czy „Just My Imagination”. Trochę zmarznięta Dolores O’Riordan czarowała głosem w „Linger” oraz w „Ode to My Family”. Prawdziwe ożywienie wśród dość statycznej publiczności wywołał rockowy „Salvation” oraz największy hit zespołu – „Zombie”. Fani z uczuciem śpiewali wraz z wokalistką. Na bis usłyszeliśmy w akustycznym wykonaniu piękne „Empty” oraz wielkie przeboje lat 90-tych, czyli „Promises” i „Dreams”. Publiczność pożegnała The Cranberries dużymi brawami i niesłabnącymi, sympatycznymi okrzykami: „Żurawinki! Żurawnki!”.


Po koncercie część publiczności pozostała pod sceną, aby obejrzeć olśniewający pokaz Fontanny Multimedialnej, ale większość udała się do Hali Stulecia, gdzie już imprezę rozkręcali panowie z Dog Eat Dog. John Connor bez problemów nawiązywał wspaniały kontakt z publicznością często schodząc do barierek. Świetną zabawę wspomogło kilku specjalnych gości, a także… Rocky Balboa w stroju boksera. Co jednoznacznie zapowiadało piosenkę „Rocky”. Ta mieszanka rocka, punku i crossovera z rapowanym wokalem spodobała się nawet osobom, które na co dzień nie słuchają takiego muzycznego połączenia, wnioskując po gromkich brawach ludzi zgromadzonych nawet z tyłu płyty. Podczas koncertu usłyszeliśmy popularne piosenki Dog Eat Dog, m.in. „Pull My Finger”, „Think” czy “If These Are Good Times…”. A najlepiej fani bawili się na przebojowych „No Fronts”, „Jump Around” i „Who’s The King?”. To było świetne zakończenie pierwszego dnia 3-Majówki we Wrocławiu.


Wydawało się, że trudno będzie ponownie stworzyć tak fantastyczną atmosferę podczas koncertów, jak przed rokiem. Ale dzięki temu, że pogoda dopisała, a gwiazdy przyciągnęły dużą liczbę rozentuzjazmowanej publiczności, znowu udało się zapewnić doskonałą zabawę w otoczeniu urokliwej Pergoli i Fontanny oraz monumentalnej Hali Stulecia. Takie emocje chce się przeżywać jak najczęściej i jak najdłużej! Widzimy się za rok!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz