środa, 15 marca 2017

Relacja: Anthrax zagrali w Warszawie! (10.03.2017, Stodoła)

Dwa ostatnie koncerty Anthrax w Polsce pozostawiły wielki niedosyt wśród fanów zespołu. Słabe nagłośnienie na stadionach w Warszawie i we Wrocławiu zrujnowało całą przyjemność z występu legendy thrash metalu. Nie wspominając już o tym, że grając jako support przed Metallicą i Iron Maiden też nie pokazali tego na co ich stać. Ale w końcu przyjechali na klubowy koncert do warszawskiej Stodoły i dali fanom to, na co czekali trzy lata. W roli supportu wystąpiła brytyjska grupa The Raven Age.



Kto uczestniczył we wrocławskim koncercie Iron Maiden w 2016 roku ten nie miał problemu z rozpoznaniem supportu Anthrax, w którym na gitarze gra George Harris, syn basisty Żelaznej Dziewicy. Przyjaźń między zespołami jak widać kwitnie, bo jak inaczej wytłumaczyć występ akurat The Raven Age przed przedstawicielami tzw. Wielkiej Czwórki Thrash Metalu? Pod względem stylistycznym w ogóle do siebie nie pasują. Takie trochę muzyczne zderzenie pokoleń, w którym nie było wątpliwości, kto zasługuje na największy aplauz.

Co prawda The Raven Age nie podbili mojego serca po koncercie we Wrocławiu, ale pozostawili po sobie niezłe wrażenie. Duża scena nie stanowiła dla nich problemu i swoim zapałem oraz energią udało im się zachęcić ludzi do oklasków i ożywionych reakcji, więc spodziewałam się, że w Stodole z łatwością rozkręcą dobrą zabawę. Niestety się tego nie doczekałam. Kłopot tkwił w wokaliście, który odstawał zaangażowaniem od reszty zespołu. Michael Burrough starał się ukryć gorsze samopoczucie poprzez przesadne wychwalanie polskiej publiczności, która raczej cierpliwie wsłuchiwała się w muzykę niż żywiołowo reagowała. Frontman The Raven Age nie miał najlepszego dnia, ale robił co mógł, aby nie popsuć kolegom koncertu.

Brytyjczycy zagrali swoje najlepsze kawałki: klimatyczne „Uprising”, potężne ale melodyjne „Promised Land”, emocjonalne „The Death March” i dynamiczne „Eye Among the Blind”. George Harris w stylu ojca podśpiewywał słowa piosenek, a pozostali członkowie zespołu skutecznie zachęcali do klaskania do rytmu w „The Merciful One”. Jednak dopiero dwie ostatnie piosenki wprowadziły większe ożywienie w szeregi publiczności. Na „Salem’s Fate” i “Angel in Disgrace” młodzież ruszyła w pogo, a pozostali nawet docenili ciężkie dźwięki tych kawałków.

The Raven Age zagrali niemal 40-minutowy set, ale nie porwali polskiej publiczności. Na dłuższą metę są trochę monotonni, ponieważ każda ich piosenka brzmi podobnie. Nie pomogło też średnie nagłośnienie, gdzie głos wokalisty zdawał się trochę oderwany od reszty instrumentów. Jako support wypadli nieźle, ale nie można tu mówić, że rozgrzali fanów przed występem legendy thrash metalu.


Niemal w ostatniej chwili Anthrax zmienił rozpiskę godzinową swojego koncertu, który miał być podzielony na dwie części. W pierwszej mieliśmy usłyszeć przede wszystkim utwory z płyty „For All Kings”, a w drugiej w całości przesłuchać album „Among the Living”. I w sumie bardzo dobrze, że muzycy nie zagrali wg pierwotnego planu, ponieważ pomieszanie starych kawałków z nowymi oraz płynne przechodzenie od jednego hitu do drugiego, spowodowało, że emocje wzrastały wraz z kolejnymi piosenkami.

Przy dużym aplauzie publiczności Anthrax zaczął koncert od „Among the Living”, aby potem zagrać „Caught in a Mosh”, które oczywiście porwało chętnych do szalonego pogo. Zabawa trwała dalej na „One World”, a podczas „I Am the Law” wszyscy wykrzykiwali refren unosząc pięści wysoko ponad głowy. Znakomicie zabrzmiał „A Skeleton in the Closet”, a fani mieli znowu okazję pośpiewać w „Efilnikufesin (N.F.L.)”. Jak zwykle pełen energii Joey Belladonna imponował wciąż mocnym głosem w „A.D.I. / Horror of It All”. Dość niespodziewanie po zaledwie godzinie koncertu usłyszeliśmy „Indians”, które zazwyczaj znajduje się w końcówce setlisty. Prawdopodobnie nie tylko mi przeszło przez myśl, że to może być już koniec występu Anthrax, ale tak naprawdę prawdziwa zabawa dopiero się zaczynała!


W wypełnionej po brzegi Stodole panowała znakomita atmosfera, ale po „Indians” publika weszła na jeszcze wyższy poziom żywiołowości. Fani jeszcze głośniej skandowali nazwę grupy po każdej piosence i chętniej nagradzali głośnymi brawami. Pod wpływem emocji, tuż przed „Imitation of Life”, Scott Ian wspominał, że w roku wydania albumu „Among the Living” (1987) prezydentem USA był aktor (Ronald Reagan), aby po chwili skomentować, że „teraz to dopiero mamy przechlapane” (tylko nie użył słowa „przechlapane”), wywołując przy tym salwę śmiechu.


Na kolejnych “Fight ‚Em ‚Til You Can’t” i “Breathing Lightning” wokalista (już z czapką na głowie) tryskał humorem. W swoim stylu zaczepiał sympatycznie ludzi przy barierkach, a nawet podwędził któremuś aparat fotograficzny. Belladonna zrobił sobie zdjęcie i grupce fanów (efekt można znaleźć w wydarzeniu na Facebooku) mając przy tym dużo radości. Pod sceną zakotłowało się na „Madhouse”, a po nim zabrzmiał potężny i klimatyczny “Blood Eagle Wings”. Na koniec zostawili sobie kapitalny „Be All, End All” wspaniale odśpiewany przez całą Stodołę oraz nieśmiertelny „Antisocial”, który idealnie zamknął ten niezwykle energetyczny koncert.

Nareszcie fani Anthrax mogli czuć się w pełni usatysfakcjonowani! Panowie grali dwie godziny, utrzymywali świetny kontakt z ludźmi, a klub Stodoła nie zawiódł pod względem nagłośnienia. Było szybko, potężnie i z werwą. Cały zespół był pod wrażeniem polskiej publiczności. Nie powiedziałabym, że byli wzruszeni, bo przecież to twarde chłopaki, ale na pewno poruszeni wspaniałą atmosferą. O to właśnie chodziło – na to czekaliśmy! Po prostu – nic dodać, nic ująć. Było fantastycznie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz