środa, 9 lipca 2014

Sonisphere Warszawa 2014, Prolog

Sonisphere Warszawa 2014, Prolog.

Aby pominąć tę część relacji (po Sonisphere), w której będę opowiadać „jak to się wszystko zaczęło” i „ile dla mnie znaczy”, postanowiłam przeznaczyć na to osobny wpis. I na wszelki wypadek się pożegnać.



Festiwal Sonisphere to ukoronowanie wszystkich koncertów na jakich miałam okazję być do tej pory. Nie ma tego wiele, ponieważ wszystko zaczęło się od Shinedown w 2012 roku (oczywiście wcześniej też bywałam na koncertach, ale nie jako fan). Od tego czasu byłam w kilku ciekawych koncertowych miejscach: Proxima, Stodoła, Wiatrak, 2doors, Remedium, Underground, MegaClub, Sala Kongresowa, Torwar, Atlas Arena, Wembley, Inea Stadion. Czas na Stadion Narodowy w Warszawie! Z Metallicą i Alice In Chains na czele!

Moja historia Metalliki sięga… trudno powiedzieć. Zawsze gdzieś tam była. Mój brat podczas sprzątania w sobotnie poranki zawsze włączał Metallicę, a mnie się podobało. Mam takie jedno wspomnienie, jak na wakacjach na wsi, brat i nasi kuzyni puszczali na cały regulator Metallicę, a ja udawałam, że gram na perkusji niczym Lars Ulrich. A oni się zastanawiali co tak stuka… Później pamiętam kiedy nagrali S&M i całkiem wysoko plasowali się na liście przebojów „30 ton” (kto to pamiętam, haha). W sumie to był taki czas kiedy słuchałam dużo popu i takich podobnych komercyjnych bzdur i prawdę powiedziawszy na długi czas zapomniałam o Metallice. Aż nie wydali płyty St.Anger. Jak mnie się wtedy spodobał tytułowy singiel! I nagle okazało się, że ja bardzo dobrze znam twórczość Metalliki, co mnie mocno zdziwiło wtedy. I prawdę mówiąc, to od tego momentu zaczął się mój nawrót na rock, a później metal.

Musze przyznać: nigdy nie spodziewałam się, że kiedyś pojadę na koncert Metalliki. Może inaczej: nawet nigdy mi się nie marzyło pojechać na ich koncert i zobaczyć ich na żywo. To trochę tak jakby spotkać się z autorem ulubionej książki, która otwarła oczy na świat lub zmieniła życie. Nagle spotykasz się z tym autorem, dostajesz autograf i ściskasz jego dłoń… to coś surrealistycznego. Oczywiście panowie z Metalliki to zwykli, sympatyczni ludzie (o ile cię Lars nie pozwie o cokolwiek…), nie myślę o nich jak o bogach czy coś. Nawet nie powiedziałabym, że Metallica jest jednym z moich ulubionych zespołów. Po prostu to wydarzenie będzie inne – wyjątkowe.

Natomiast jeżeli chodzi o Alice In Chains. Tych gości słucham tak naprawdę od ponad roku, chociaż już ich wcześniej słuchałam za sprawą Your Decision. Po prostu przyszedł taki moment w życiu, że idealnie definiowali moje uczucia i nastrój. Zawsze podobało mi się ich luźne, sarkastyczne podejście do życia. Poza tym muzyka lat 90tych to jest moim zdaniem najpiękniejszy okres w muzyce rockowej i metalowej (sorki Ironi, ale te spandexy w latach 80tych…). Oczywiście AIC to grunge ale mimo wszystko – te czasy były naprawdę wspaniałe. Bez napuszania się, lansowania i totalnej indywidualizacji (nie twierdzę, że ona jest zła, ale teraz to każdy chce się wyróżnić, co skutkuje tym, że znowu wszyscy są tacy sami) oraz komórek i Internetu. W każdym razie… prawdą jest, że kupując bilet na Metallikę, tak naprawdę liczyłam, że na Sonisphere zagrają Alice In Chains. Nie mogę się doczekać aby ich zobaczyć – poczuć tą mglistą atmosferę minionych lat…

Do tej pory nie wypowiadałam się na temat powrotu Alice In Chains. Powrotu do grania po śmierci Layne’a Staley’a, z nowym wokalistą Williamem DuVall. Owszem, zakrawa trochę o tzw. odcinanie kuponów. Ale gdybym miała do wyboru: pogrzebanie AIC lub usłyszenie nowych utworów od nich z nowym wokalistą, wybrałabym powrót. Jerry Cantrell, Sean Kinney i Mike Inez – ta wspaniała trójka, która zdecydowanie ma jeszcze wiele pomysłów na nowe utwory. Może już nie tak dobre jak te z Dirt czy Facelift, ale trzeba powiedzieć, że płyta The Devil Put Dinosaurs Here naprawdę wyszła im fantastycznie. I ja wiem, że wielu ludzi uważa, że William DuVall jest słaby lub nawet niegodny zastępować Layne’a. Faktem jest, że William jest zupełnie innym człowiekiem, nawet w połowie nie ma takiego głosu jak Staley. Ale skoro Jerry i reszta zespołu właśnie jego wybrała i dobrze się z nim czują, to jest to dla mnie wystarczający powód aby go zaakceptować. Oczywiście, współczesna Alicja to nie to samo co kiedyś, ledwo można poczuć powiew ducha tamtych czasów… ale że niby Metallica to ten sam zespół co przed Czarnym albumem? Czasy się zmieniają (używki też), muzycy ruszyli do przodu i fani też powinni… w sumie tylko Ironi się nie zmienili – wciąż te same płachty, wciąż ten sam biegający Bruce, no i Eddie, haha.

To będzie mój drugi koncert stadionowy w życiu (no bo pierwszy to ten z Ironami w Poznaniu ponad 2 tygodnie temu), ale za to na jakim Stadionie! Narodowym Basenie! A tak poważnie, nie mogę się doczekać samej sceny – tej ogromnej z telebimami i tym wybiegiem do ludzi (tam gdzie jest Snake pit). Będę na GC, więc kto wie – może będę mieć szansę zobaczyć bliżej Jamesa albo Kirka? Szczytem moich marzeń będzie Jerry Cantrell; nie ma opcji, z buta przepcham się jak najbliżej sceny! Będę gryźć jak Suarez!

Na Sonipshere wystąpią jeszcze Anthrax, Kvelertak i Chemia. Do nich nie podchodzę jakoś wyjątkowo emocjonalnie; do dwóch pierwszy z ciekawością, a Chemia to Chemia – bardzo ich lubię.

Czeka mnie wspaniały wieczór! Spełnienie marzeń! Niezapomniane przeżycia! No właśnie… mam nadzieję, że dowiozę je do domu, bo mam zamiar wyskoczyć tam w koszulce Alice In Chains. Mam prawo się lekko zaniepokoić tą sytuacją… otoczona przez fanów Metalliki… będzie faaaajnie!

… szkoda tylko, że nie usłyszę Fuel…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz