poniedziałek, 14 lipca 2014

Relacja: Sonisphere 2014: Metallica, Anthrax, Alice in Chains, Kvelertak - cz.2

Sonisphere Warszawa 2014, 11.07.2014r., Stadion Narodowy, Warszawa.

Część 2.

Jak trafiłam do Snake Pit’a? Kiedy już udało mi się wyszarpać z tej tłuszczy (przy wielkim oburzeniu niektórych), skierowałam się w stronę punktów z napojami. Powiem szczerze, że miałam przez chwilę odruch powrotu, bo tłum jaki zmierzał na płytę niemal mnie stratował. Dopiero wtedy zaczęłam sobie uświadamiać jakie tłumy są na Stadionie Narodowym! Nie do opisania!


Po zakupieniu Powerade’a w "promocyjnej" cenie 10 zł… wróciłam na GC. Na tyłach jeszcze nie było wielkiego ścisku to skorzystałam z chwili aby przysiąść, napisać coś na fejsa o AIC i na spokojnie wypić niebieski płyn. Nie było mi to dane. Podszedł do mnie pewien człowiek z propozycją nie do odrzucenia: czy jesteś tutaj sama? – zapytał. Odpowiedziałam, że tak. Nim zdążyłam wpaść w depresję z tego powodu, spytał się: może chcesz iść na Snake’a?? Yyy… co? Generalnie nie mogłam uwierzyć, że naprawdę proponuje mi pójście do strefy TYLKO DLA FANÓW METY, w sam środek… byłam w takim szoku, że przez chwilę Rafał (bo tak miał na imię) pomyślał, że nie chcę iść, ale jak wy byście zareagowali jakby ktoś wam zaproponował np. milion dolarów? Dalej nie wierząc w to co się dzieje, poszliśmy do Snake Pit’a!

METALLICA

Jeżeli śmiałam twierdzić, że koncert Iron Maiden w Poznaniu to był „koncert życia”, a Metallica nie ma szans go przebić… to tylko klasykiem mogę odpowiedzieć: You know nothing, Magda Snow! Nie wiem nawet jak nazwać ten koncert, ponieważ wszystko co bym napisała, nie oddawałoby tego co przeżyłam. Fenomenalny, genialny, fantastyczny, nieziemski, kapitalny, oszałamiający, kosmiczny, szalony… nawet słowo zajebisty to za słabe określenie. Może niech zostanie: Sonisferyczny!

A więc znalazłam się w Snake Pit! Mając wokół siebie podest, i nie mogąc uwierzyć, że naprawdę panowie z Metalliki będą się tędy przechadzać, a ja dosłownie będę mieć ich na wyciągnięcie ręki! Jeszcze było trochę czasu, więc zaczęłam się rozglądać wkoło. Zasłużeni fani Mety (wraz z osobami towarzyszącymi, czyli ja pełniłam taką funkcję w tym momencie) na spokojnie oczekiwali nadchodzących wydarzeń (a co ciekawe nie byłam jedyną w snake’u w koszulce Alice In Chains). Ja z wytrzeszczonymi oczami oglądałam wkoło podest, scenę (człowiek pod nią tak blisko czuje się naprawdę maleńki!) i… Stadion! Wypełniony po same brzegi stadion robi piorunujące wrażenie! Całkowicie zniewalające! Znowu można było usłyszeć Toxicity ale skutecznie zagłuszył je szum trybun, które zaczęły robić falę, za co dostały z płyty gromkie brawa. I już było naprawdę głośno, a co to miało być podczas występu! Minuty dzieliły nas od tego wspaniałego wydarzenia! Jeszcze 5 minut z AC/DC i zaczynamy! Zgasły światła, a na bocznych telebimach pojawił się filmik Metallica by Request zachęcający do głosowania na ulubione utwory (Lulu?? Hahah). Szum podniecenia stawał się coraz głośniejszy. Przypomina to nieco nadjeżdżający pociąg w tunelu. I zaczęło się: The Ecstasy of Gold! OooOo-OoooOOO!

Battery! Jak zacząć to z pełną mocą! James: „Are you alive? ARE YOU ALIVE? How is it feel to be alive?! SHOW ME!!”, no to mu pokazaliśmy pełne szaleństwo! Master of Puppets na żywo zawsze brzmi fantastycznie! Chociaż tutaj po żebrach dawał bas niesamowicie – co na to mieszkańcy Pragi? James na to: „I will occupy, I will help you die, I will run through you, Now I rule you, too”. Taaak, Master, MASTER! Głośno i potężnie! Po raz pierwszy mieliśmy okazję zobaczyć Roba Trujillo na Snake’u. Wow! Aby się nie zasapać w następnej kolejności dostaliśmy spokojniejsze (z początku) Welcome Home (Sanitarium) – czyli trzeci z kolei numer z płyty Master of Puppets. Publika pięknie odśpiewała początek wraz z Hetfieldem. Ride the Lightning i znane „Follow me! Hey, hey, hey…!!”, bardzo lubię solo Kirka, który potem miał jeszcze swoje solo-popisy. I znowu trochę wolniej – The Unforgiven. Zrobiło się niezwykle klimatycznie, a mnie całe życie przeleciało przed oczami, sięgając najodleglejszych zakamarków pamięci. Kto by wtedy pomyślał, że będę słuchać na żywo Metalliki w Snake Pit… I kolejny utwór „z tych które na stadionie brzmią najlepiej”, czyli The Memory Remains. Absolutnie powalające wrażenie śpiewającego całego stadionu, aż James zszedł do nas na podest aby pogratulować wspaniałego solowego wykonania.


Jeszcze nie wspomniałam, ale przez cały czas trwania festiwalu można było głosować na „piosenkę dnia” spośród Fuel, The Day That Never Comes i The Call of Ktulu. James zachęcał do głosowania, ale przewaga Ktulu była dwukrotnie większa od Fuela i The Day… razem wziętych. No nie wiem, tak trochę jakimś Tańcem z Gwiazdami zalatywało… nie ważne. Kolejny numer to nówka od Metalliki, czyli Lords of Summer! Bardzo entuzjastycznie przyjęty utwór, chociaż mogło to się wiązać z tym, że James został na Snake’u, co nas wszystkich blisko wprawiło w ekstazę! Mieć od siebie na dwa metry Jamesa Hetfielda… czy to się działo naprawdę?!


Sad but True był zapowiadany przez jednego ze szczęśliwców-fanów o imieniu Wojtek, a James co chwilę „jak [masz na imię]??”, hahah jajca sobie robił z niego, ale wspominany Wojtek wcale nie był dłużny. O ile dobrze pamiętam (nie bez powodu jednym z moich ulubionych kawałków jest właśnie The Memory Remains przecież) powiedział, że jest ze Świerklańca (a może Świętochłowice to były?), że blisko Katowic, co Hetfieldowi więcej już mówiło (czyżby jakieś miłe wspomnienia, że tak pamięta?). Pożartowali, Wojtek wykorzystał swoje 5 minut sławy (przed tą 50 tysięczną publicznością ja chyba bym się posrała ze strachu… duży szacunek za odwagę!), i zacytował: „I’m your dream, make you real, I’m your eyes when you must steal, I’m your pain when you can’t feel”, a wszyscy „Sad but True!”. James znowu przyszedł na wybieg i Kirk. I gdzie tu się patrzeć, do kogo machać? Nie ważne. Ważne, że był CZAD! Więc aby ten ogień nieco ostudzić, znowu spokojniej było za sprawą Fade to Black. Wspaniale harmonizowały się z muzyką grafiki na tych ogromnych telebimach. Rewelacja! James: „a teraz coś dla Larsa i Roba”, czyli instrumentalny Orion. Bardzo go lubię i cieszę się, że polscy fani tak ochoczo na niego zagłosowali, bo w „by Request” zajął wysokie 6 miejsce (ja odpuściłam na niego głos, wiedząc, że znajdzie się na set liście, wspomogłam za to Fixxera czy Ktulu)! Czerwone i zielone lasery oraz odgłosy ostrzału? To może być tylko One. Przez chwile poczułam się jak w filmie Through the Never, hah! Ale „to nie był film”, to działo się naprawdę. Bas tak walił po żebrach, że czuło się w powietrzu wibracje, dosłownie. Aby podtrzymać doskonałą atmosferę, cały stadion darł gardło do For Whom The Bell Tolls! Ahhh, i jeszcze wszyscy podeszli do Snake’a! była MOC!


I druga zapowiedź dzisiejszego dnia. „Polski Prześladowca” Metalliki – niekwestionowany numer jeden, 72 koncert na koncie. O kim mowa? Menios, czyli Piotr Kowieski. Znany z wydania książki „W pogoni za Metalliką” (link). Honor zapowiadania utworu Whiskey In the Jar, chyba przypadł najbardziej odpowiedniej osobie! Nie spodziewałam się, że tyle pozytywnej zabawy wyzwoli ten cover wśród fanów, ale trzeba przyznać, że świetnie się do niego skacze i śpiewa. Znowu Kirk wykorzystał chwilę na solówkę – swój moment miał też Rob ale nie pamiętam, po którym dokładnie utworze. Nie ma się co dziwić, skoro podszedł do Snake’a i wykręcał struny gitary basowej tuż przed moimi oczami! Brzmiało to wszystko jak huk zbliżającej się burzy albo lawina, ale było genialne.

Tradycyjnie aby trochę zmienić klimat: Nothing Else Matters. Bardzo emocjonalnie odśpiewany przez Jamesa, oczywiście z zaprezentowaniem na koniec piórka z napisem Metallica by Request. Pięknie! Na koniec dostaliśmy, jeden z moich ulubionych utworów, Enter Sandman! James postanowił się podroczyć z publicznością: „Oh, Yeah?!” – nie daliśmy się nabrać na te gierki, nie z nami te numery hahah. Publiczność szalała!


Na bisy od razu dostaliśmy z miejsca Creeping Death! Pięknie wszyscy wymachiwali w powietrzu pięściami krzycząc „Die! Die! Die!”, a potem nie ustępowała we wtórowaniu Jamesowi w refrenie „So let be written, so let be done, to kill the first born pharaoh son!”. Szaleństwo!

Głosowanie audiotele zakończyło się pogromem. The Call of Ktulu wygrał wynikiem 2000 głosów, przed The Day That Never Comes (chyba koło 806) i Fuel (400?). Nie jestem pewna czy panowie z Mety byli zadowoleni z tego wyniku, ale na pewno warszawski koncert przeszedł tym samym do historii! Z tego względu, że od 1985 roku Metallica nie zagrała dwóch instrumentalnych utworów na jednym koncercie, a tu mieliśmy Orion i właśnie wybrany The Call of Ktulu. Pogodziłam się z porażką Fuel (ale zagłosowałam mimo to!), więc pozostało mi się wsłuchać w Ktulu, które całkiem fajnie wypadło. I ostatnia piosenka dzisiejszego dnia Seek & Destroy! Przez chwilę miałam obawy, że może go zabraknąć, bo koncert przedłużył się już wtedy o 10 minut względem harmonogramu (a tym samym szanse na zdążenie na powrotny PolskiBus zmalały do zera). Ale wybraliśmy Seek & Destroy to go zagrali! Na publiczność poleciały czarne piłki, a z boku sceny pojawiły się ogromne kolorowe piłki plażowe! Hah. I jeszcze na podest przyszli James, Kirk i Rob – nie wiedziałam gdzie patrzeć! Jakby mógł to i Lars by dołączył. Tak! Metallica zniszczyła system!

Publiczność była fantastyczna czego efektem było długie żegnanie się zespołu z fanami. Rzucali całymi garściami kostek (złapałam Jamesa, nadeptując jedną i mówiąc z mordem w oczach do człowieka obok: „ta jest moja! Ta pod moim butem!”), a Lars dodatkowo postanowił zabawić się w fontannę. Porozdawał pałeczki, a o ręcznik toczyła się regularna szarpanina między trzema osobami. James zebrał wszystkie polskie flagi i rozwiesił je na perkusji, a potem jeszcze osobiście dziękował publiczności. Nie zdążyłam zrobić fotki kiedy tak wszyscy razem się kłaniali i szczerze uśmiechali, ale utrwaliłam sobie ten obrazek w pamięci. Wydaje mi się, że zrobiliśmy duże wrażenie na nich, stawiając się w komplecie na Stadionie Narodowym. Słyszałam, że nawet trybuny stały cały koncert – nie wiem, ja z tego Snake Pitu niewiele widziałam z takiej oddali.

Moim zdaniem był to genialny, wspaniały koncert! Trudno, żeby nie skoro byłam tam gdzie byłam! Pewnie część ludzi będzie psioczyć na nagłośnienie… No i co że bas za mocno dawał po żebrach, czasem gubił się głos Jamesa (albo zapomniał słów, kto wie haha) czy dźwięk gitar. Akustyka stadionu oczywiście bardzo kiepska, bo słychać było odbicia perkusji od trybun, ale dało się to ignorować. Wiedziałam, że nagłośnienie będzie słabe, więc nastawiłam się na coś podobnego co miało miejsce na Kvelertaku, a okazało się, że wcale nie było tak źle, a nawet bym powiedziała było całkiem dobrze.

Dalej jestem wstrząśnięta tym koncertem. Wciąż nie mogę uwierzyć w to co się stało! Pamiętam jak po koncercie Ironów w autokarze głośno powiedziałam: „Nie ma szans aby Metallica przebiła ten koncert!”. Chłopak przede mną odpowiedział buńczucznie: „no pewnie, że nie”. Metallica nie przebiła koncertu Iron Maiden. Ona go zmasakrowała, zniszczyła, zdefiniowała na nowo pojęcie „koncertu życia”. Absolutne osłupienie. Przeżycie nie do opisania.

Outro:

Ale opisałam! Cały festiwal Sonisphere oceniam dobrze, bo jednak przyszła trochę popcornowa publika, nagłośnienie było jakie było, organizacja też słaba. Za to Metallica na pewno nie zawiodła i pokazali, że do emerytury jeszcze im daleko! Szkoda mi AIC, ale w sumie wyglądali na zadowolonych po koncercie. Ta ogromna scena była fantastyczna! Stadion wspaniały! Już zazdroszczę ludziom, którzy wybiorą się na Narodowy aby oglądać siatkarzy na MŚ!

Teraz się zastanawiam co zrobić z kostka Jamesa. Ołtarz wybuduję czy co… może jakąś gablotę zrobię, podświetlę i będę wpuszczać do oglądania za opłatą?? Hahah.


Po prawej udostępniłam galerię zdjęć z Festiwalu. Z AIC absolutnie żadna fotka mi nie wyszła… natomiast nie ma ani jednego zdjęcia panów z Metalliki odwróconych przodem, ponieważ uważam, że wciskanie w twarz człowiekowi telefonu jest głupie. I trochę chamskie.

Hah, jeszcze o ludziach na scenie, czyli o fanach Mety wylosowanych aby spotkać się z zespołem i stać na scenie. Toż to musiała być genialna perspektywa! Fajnie tam się bawili! A na Creeping Death szaleli już na samej scenie! Pamiętam, że na Ironach też potraktowali takie coś (podczas Heaven Can Wait).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz