wtorek, 25 lipca 2017

Recenzja: GLOW

„Glow” to kolejny serial internetowej telewizji Netflix po „Orange is the New Black”, którego motorem napędowym są świetne kobiece kreacje. Choć jest to przede wszystkim barwna komedia o wrestlerkach, gdzie możemy posłuchać charakterystycznej muzyki lat 80., nie brakuje w niej również prawdziwych dramatów, kontrowersyjnych tematów związanych głównie ze stereotypami, które nakręcają showbiznes. Warto zapoznać się z wciągającym dziesięcioodcinkowym „Glow”, które nie tylko bawi, ale też daje sporo do myślenia.



W ostatnich miesiącach mamy prawdziwy dobrobyt znakomitych produkcji, w których dominują kobiece postacie, jak fantastyczna „Wonder Woman” czy „Orange is the New Black”. Teraz nadszedł czas wrestlerek! „Glow” opowiada o grupie kobiet, które znalazły pracę przy powstającym telewizyjnym show o zapaśniczkach. Dziewczyny nie tylko muszą się nauczyć walki na ringu, ale również zbudować swoją postać, którą widzowie pokochają lub znienawidzą. Najbardziej ambitna z nich, aktorsko niespełniona Ruth, upatruje swoją szansę na zaistnienie, ale marudny reżyser Sam Sylvia nie widzi w niej materiału na charakterystyczną wrestlerkę. Sytuacja zmienia się, gdy na jaw wychodzi romans z mężem jej najlepszej przyjaciółki Debbie. Sam postanawia wykorzystać konflikt między kobietami, a z Ruth zrobić główną antagonistkę w Gorgeous Ladies of Wrestling, czyli GLOW.

Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że to wesoła komedia z luźną atmosferą, niewybrednym kobiecym humorem, upstrzona kolorowymi strojami westlerek. Ale w rzeczywistości fabuła sięga znacznie głębiej niż można się spodziewać po tak oryginalnej na swój sposób historii. Nie tylko chodzi o wewnętrzne niesnaski między dziewczynami czy problemy rodzinne, ale również bez zahamowań twórcy sięgają po kilka tematów tabu, o których Amerykanie woleliby nie myśleć (np. Ku Klux Klan). W „Glow” bardzo wyraziście pokazano uprzedmiotowienie kobiet, które mimo ciężkiej pracy i talentowi, nie mogą rozwinąć skrzydeł. W sposób bezpośredni twórcy ukazują jak działa show biznes, gdzie liczy się tylko dostarczanie rozrywki, a największa siła tkwi w stereotypach, które dla tych kobiet są mocno krzywdzące (ciemniejszy odcień skóry wiąże się ze skojarzeniem z terrorystami). Mimo, że mamy do czynienia z serialem o kobietach, które podejmują się wrestlingu, gdzie oczywiście wszystkie pojedynki są skrzętnie wyreżyserowane i udawane, to wbrew pozorom twardo stąpa po ziemi. Realia lat 80. przedstawiono bardzo życiowo, a połączenie pozytywnej, kobiecej lekkości i zwiewności „Glow” z odrobioną poważniejszej nuty dramatu sprawia, że ta historia wciąga od pierwszego do ostatniego odcinka.

Warto wspomnieć o aktorkach, które wcielają się w dzielne wrestlerki. Nie sztuką jest zagrać naturalnie i charyzmatycznie jakąś postać, lecz udawać, że się tego nie potrafi lub robi się to nieumiejętnie. Oczywiście największą uwagę skupia Alison Brie, która wciela się w Ruth „Zoyę Niszczycielkę”. Jest fantastyczna w swojej roli, gdzie potrafi wyrazić całą paletę uczuć za pomocą jednego spojrzenia i mimiką twarzy. Ale pozostałe aktorki również nie pozostają w tyle, a każda doskonale pasuje do swojej roli. Betty Gilpin jako Debbie „Dzwon wolności” jest idealną przeciwwagą dla Ruth, jako symbol amerykańskiej siły i niezwyciężonej bohaterki. Na uwagę zasługuje również znakomity Marc Maron jako Sam Sylvia, który jest wręcz stworzony do roli zgryźliwego, sarkastycznego i niedocenionego reżysera.

Poza tym w „Glow” cieszy również świetna muzyka zaczerpnięta z lat 80. Możemy posłuchać wielu świetnych kawałków takich wykonawców jak Journey, Roxette, Billy Joel, Pat Benatar, Tears fo Fears czy nawet Scorpions i Alice Cooper! Swobodnie też serial nawiązuje do popkultury czy filmów tej niezwykle kolorowej epoki. Szczególnie te barwne i dużo odsłaniające stroje wrestlerek pozwalają poczuć ten wyjątkowy klimat lat osiemdziesiątych. Ze współczesnego punktu widzenia moda tamtych czasów wygląda tandetnie, ale „Glow” sprawia, że to bezguście ma swój niepowtarzalny urok.

Jedynym minusem „Glow” może być to, że pierwszy sezon jest tak krótki. Dziesięć trzydziestominutowych odcinków to za mało, aby bliżej poznać wszystkie bohaterki. A tutaj tkwi olbrzymi potencjał fabularny na ciekawe zwroty akcji. Czasem też ciężkość niektórych trudnych wątków przytłacza widza, który spodziewa się dobrej zabawy, a nie kilku dramatów. Nie zawsze ten balans pomiędzy wesołością i powagą zostaje odpowiednio zachowany. Ale przecież podobnie jest w samym życiu – nie zawsze jest łatwo i przyjemnie.

Choć „Glow” przeznaczony jest raczej dla żeńskiej części widowni, ponieważ przedstawiono historię z kobiecego punktu widzenia, panom również powinien przypaść do gustu ze względu na aspekt sportowy. Warto obejrzeć ten króciutki serial, który opowiada o przyjaźni, związkach, samorealizacji, dążeniu do spełnienia marzeń, a także rywalizacji na ringu w blasku reflektorów. Nie będziecie tego żałować!


Źródło zdjęć: filmweb.pl oraz imdb. com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz