piątek, 10 lutego 2017

Relacja: HammerFall zagrał w Warszawie! (04.02.2017, Progresja)

W sobotę długowłosi heavy metalowi wojownicy uzbrojeni w młoty podbili warszawską Progresję! Po sześciu latach powrócił do naszego kraju szwedzki HammerFall, a wspomogły go równie waleczne zespoły: Gloryhammer oraz Lancer. To była prawdziwa uczta dla ucha spragnionego melodyjnych heavy metalowych dźwięków i power metalowych klimatów.



Rzadko się zdarza, aby supporty głównego zespołu potrafiły wypełnić niemal cały klub. A to udało się Lancerowi i Gloryhammer! Trudno się dziwić, bo oba zespoły momentalnie zarażają swoją energią, a muzyka porywa do zabawy. Słuchając ich piosenek czerpało się wielką przyjemność, szczególnie przy tak dobrze nagłośnionej Progresji.

Lancer dostał tylko pół godzinki setu, więc jeśli ktoś, podobnie jak ja, spóźnił się na koncert, miał później czego żałować. Niestety usłyszałam tylko dwa ostatnie utwory: „Mastery” i „Masters and Crowns”. W tym czasie młodzi Szwedzi zdążyli już dobrze podgrzać atmosferę, a Isak Stenvall nawiązał znakomity kontakt z publicznością niczym Bruce Dickinson. To porównanie nie pojawia się tutaj przypadkowo, bo wokalista Lancera swoim wyglądem, ubiorem, gestykulacją, a nawet sposobem śpiewania do złudzenia przypomina frontmana Iron Maiden z czasów jego młodości. Nawet muzycznie grupa brzmi momentami, jak brytyjska legenda. Ale nie było w tym nic złego, bo ludzie dobrze się bawili podczas ich występu, chętnie klaskali do rytmu i unosili pięści w powietrze. Wywołali też trochę śmiechu, kiedy Stenvallowi wypadł z ręki mikrofon przy szarpaniu się ze sztuczną, odrąbaną głową jakiejś szkarady. Na koniec Lancer i tak otrzymał duże brawa od publiczności, ale najlepsze show miało się dopiero zacząć.

Gloryhammer nie jest anonimowy zespołem w Polsce. Już dwa lata temu wystąpił w Progresji supportując Stratovarius. Trudno powiedzieć czy to wtedy podbili serca polskiej publiczności, czy po prostu dali się odnaleźć, dzięki swojej oryginalności. Ale jedno jest pewne – wielu ludzi przyszło specjalnie na koncert brytyjskiej grupy. Co zupełnie nie dziwi, bo Gloryhammer zaprezentowali kompletne i szalone show, na którym ciągle coś się działo. Publika z miejsca ich pokochała!

A zaczęli od szybkiego „Rise of the Chaos Wizards”, który miał oswoić słuchaczy z niecodziennym wizerunkiem wojowników „from out of space”. Podczas „Legend of the Astral Hammer” wokalista, Thomas Winkler, nie tylko prezentował kawał głosu, ale również musiał walczyć na scenie z zielonym goblinem, od którego przejął wielki młot, ku uciesze publiczności. Przed kolejną piosenką gitarzysta, Paul Templing, szybko nauczył ludzi refrenu do „Hail to Crail”, podczas którego wszyscy chętnie też wywijali pięściami w powietrzu. Fani już szaleli wesoło w pogo, które mieniło się w tęczowych kolorach świecących pałek (z resztą nie bez przyczyny). Podczas „Questlords of Inverness, Ride to the Galactic Fortress!” w “podróż” do baru po alkohol dla spragnionego basisty wyruszył wytypowany przez wokalistę „wojownik” przy barierce (Kamil zwany Wojtkiem). Wyprawa zakończyła się sukcesem, za co otrzymał sowite owacje. Hootsman, czyli James Cartwright, szybko osuszył swoje piwo, aby kontynuować granie „swojej” piosenką – „The Hollywood Hootsman”. Śpiewy towarzyszyły melodyjnemu „Angus McFife”, a „Universe on Fire” rozkręcił kolorowy circle pit. Na koniec usłyszeliśmy komiczny, ale przebojowy „The Unicorn Invasion of Dundee”, podczas którego wokalista stoczył ostateczną walkę z klawiszowcem-czarownikiem, zakończoną triumfem wszechmocnego Angusa McFife’a. Gloryhammer pożegnał się z zachwyconą polską publicznością przy podniosłych dźwiękach „The National Anthem Of Unst”. To był wyjątkowo pokręcony, ale jakże porywający i energetyczny koncert, wypełniony humorem i doskonałą zabawą z przymrużeniem oka. Tego potrzebowaliśmy przed HammerFall!


Szwedzi rozpoczęli występ od mocnego uderzenia (młotem!) „Hector’s Hymn” pochodzącego z przedostatniej płyty „(r)Evolution”. Ale większe emocje wśród fanów wywołał kolejny numer – heavy metalowy „Riders of the Storm” z 2002 roku. Z kolei „Bring It!” z najnowszego krążka „Built to Last” przyspieszył tempo, aby po chwili znowu wrócić do starszych brzmień „Blood Bound”. Zresztą cały koncert HammerFall to podróż po ich bogatej twórczości i ulubionych kawałkach uzupełnionych o te najnowsze. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie, choć niewątpliwie największą zabawę i spontaniczne reakcje wywoływały te starsze numery.

„Any Means Necessary”, z popisową melodyjną solówką gitarzystów Oscara Dronjaka i Pontusa Norgrena, rozśpiewał i rozbujał całą Progresję. Starszych fanów cieszył „Renegade”, a młodsi poszli w szalone pogo podczas “Dethrone and Defy”. Warto powiedzieć, że przedział wiekowy publiczności był naprawdę szeroki. Poza tym wokalista,  Joacim Cans, zauważył, że do klubu przyszło wiele kobiet, co faktycznie nie zdarza się często na koncertach metalowych zespołów.


Na „Crimson Thunder” fani rozgrzali gardła chóralnie śpiewając refren, ale na uwielbianym „Last Man Standing” już nikt się nie oszczędzał. Grupa była pod wielkim wrażeniem wielkich braw, jakie otrzymywali po każdej piosence, a na twarzach muzyków malowała się prawdziwą radość. Kolejny numer to znowu klasyka – „Let the Hammer Fall”, gdzie Oscar Dronjak złapał za stylową gitarę w kształcie młota, która wzbudziła podziw publiczności. A singiel „Built to Last” zabrzmiał bojowo i potężnie tak, jak na płycie.

„Medley to the Brave” to kolejna wycieczka po twórczości HammerFall, która stanowiła wstęp do power metalowego „The Dragon Lies Bleeding”, gdzie w powietrzu zawirowały długie włosy muzyków, a ludzie dali się ponieść melodii, klaszcząc i ochoczo śpiewając. Joacim Cans pokazał tutaj kawał głosu, który wciąż jest mocny jak dzwon, aby po chwili zaczarować nim fanów podczas ballady „Glory to the Brave”. Ta piękna i klimatyczna piosenka zadziałała… usypiająco na publiczność. Emocje trochę opadły podczas nowości koncertowej, jaką jest utwór „Origins”, ale energia wróciła na „Punish and Enslave”, który poprzedził jeszcze przezabawny opis każdego z muzyków przez wokalistę.


Na bis HammerFall powrócił z singlem „Hammer High”, a pięści znowu powędrowały w górę. Kolejne „Bushido” było tylko niezłym, pobudzającym przerywnikiem, żeby w końcu usłyszeć na zakończenie wspaniały i przebojowy „Hearts on Fire”. Zachwycony tłum pożegnał Szwedów wielkimi oklaskami.

Podczas koncertów w Progresji panowała wspaniała, żywiołowa atmosfera, a to ze względu na dobrze dobry skład zespołów, które dały z siebie wszystko. Ze sceny emanowała pozytywna energia, którą fani oddawali ze zdwojoną mocą. Szkoda, że ten wieczór nie mógł trwać dłużej, bo było fantastycznie i z powerem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz