sobota, 3 grudnia 2016

Relacja: Steve Harris z British Lion w Krakowie! (22.11.2016r., Kwadrat)

Pewnie nikt w Polsce (ani na świecie) nie usłyszałby o takim zespole, jak British Lion, gdyby w nim nie grał Steve Harris. Ale to nazwisko wystarczyło, żeby przyciągnąć do krakowskiego Kwadratu sporą grupkę fanów słynnego basisty Iron Maiden. I nawet okazało się, że na żywo grupa wypada całkiem nieźle. 



Zanim fani British Lion (że tak napiszę kurtuazyjnie) mogli zobaczyć w akcji Steve’a Harrisa, na scenie pojawił się zespół Voodoo Six. To nie jest ich pierwsza wizyta w Polsce – w 2013 roku supportowali w Łodzi i w Gdańsku… Iron Maiden (jakżeby inaczej). Przyznam, że nie zapadli mi szczególnie w pamięć podczas łódzkiego koncertu, ale pozostawili po sobie pozytywne wrażenie. Teraz mieli okazję zagrać godzinny set i udowodnić, że na trasie koncertowej nie znaleźli się tylko ze względu na przyjaźń z basistą Żelaznej Dziewicy. I faktycznie panowie z Voodoo Six, bez presji grania na ogromnej scenie, pokazali się z dobrej strony. Było i hard rockowo i heavy metalowo. Z nowym, emocjonalnym wokalistą, Nikiem Taylor-Stoakesem, ten zespół nabrał życia. Szkoda, że nie był trochę lepiej nagłośniony, bo jego głos niknął między dźwiękami gitar i perkusji, a trzeba powiedzieć, że śpiewać potrafi. Uśmiech na ustach na pewno u nie jednej osoby wywoływał basista Voodoo Six. Sceniczne ruchy Tony’ego Newtona są niemal identyczne jak Steve’a Harrisa – brakowało tylko „strzelania” z basu. Ale trzeba przyznać, że zjednywał sobie tym ludzi. Zespół zagrał kilka starszych kawałków „Falling Knives”, „Sink Or Swim”, „Lead Me On” czy świetnie przyjęte „Your Way”, ale też nowe utwory z albumu, który ukaże się na wiosnę 2017 roku i wygląda na to, że będzie warto zainteresować się tym wydawnictwem.


British Lion, przy burzy oklasków wywołanej głównie pojawieniem się Steve’a Harrisa na scenie, rozpoczęli swój koncert od melodyjnych „This is My God” i „Lost Worlds”, tak jak zaczyna się ich jedyny album o tym samym tytule, co nazwa zespołu. Wydawało się, że pójdą za ciosem, ale kolejne piosenki, które usłyszeliśmy to numery z zapowiadanej kolejnej płyty. Co ciekawe, to właśnie przy „Father Lucifer” i „The Burning” publiczność zaczęła się swobodniej bawić, najwyraźniej otrząsnąwszy się z pierwszego szoku, że każdy miał niemal na wyciągnięcie ręki legendarnego basistę Iron Maiden. Świetnie zabrzmiał „Spitfire”, który porządnie rozruszał fanów. Krótki powrót do „British Lion” pozwolił na zaangażowanie ludzi do śpiewania podczas „The Chosen Ones” i wczuwania się w spokojniejsze „These Are the Hands”. 

Z nowości od British Lion usłyszeliśmy jeszcze dobrze przyjęte „Bible Black”, „Guineas and Crowns” i „Last Chance”. Ale to jednak maidenowe „Us Against the World” i przebojowe „A World Without Heaven” (ta solówka!) wzbudziły największe emocje wśród publiczności. A i zespół dał się ponieść muzyce i dobrym humorom pod sceną, co również przeniosło się na klimatyczny „Judas”. British Lion, trochę nietypowo, nie zeszli za kulisy na krótką przerwę przed bisem, tylko od razu przeszli do coveru UFO – „Let It Roll”. Z kolei „Eyes of the Young” zakończył mocnym uderzeniem ten udany koncert.


Jednak trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: to obecność Steve’a Harrisa podtrzymywała bardzo sympatyczną atmosferę koncertu. Mogliśmy podziwiać z bliska wszystkie znane ruchy i gesty z występów Iron Maiden – od podśpiewywania tekstu, podskakiwania, po słynny „karabin” na basie. Wystarczyło żeby machnął ręką, a ludzie reagowali żywiołowo. Czego nie można powiedzieć o wokaliście. Richard Taylor podczas koncertu był nierówny – raz potrafił fajnie pobudzać publikę do śpiewania i klaskania, a raz nie wiedział, co począć ze sobą na scenie. Zdaje się, że trochę go przygniata sława legendarnego kolegi. Ale na szczęście wokalnie na żywo wypadł bardziej przekonująco niż na albumie. Zresztą muzyka British Lion o wiele lepiej i żywiej zabrzmiała podczas koncertu niż na płycie. I o to chodzi! 

Warto wspomnieć, że po koncercie zarówno Voodoo Six, jak i muzycy British Lion chętnie pozowali do zdjęć i rozdawali autografy. Oczywiście największym „wzięciem” cieszył się Steve Harris, który cierpliwie podpisywał wszystkie ironmaidenowe (ale też British Lion) fanty przyniesione przez fanów. Dobry koncert, jeszcze przyjemniejsze zakończenie wieczoru – czego chcieć więcej?

Relacja została pierwotnie opublikowana 22 listopada 2016 roku na portalu CityFun24.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz