czwartek, 22 grudnia 2016

Relacja: Eluveitie w Mega Clubie! (18.12.2016, Katowice)

Święta tuż-tuż, ale to jeszcze nie czas, aby myśleć o ubieraniu choinki czy lepieniu „uszek” do krwistoczerwonego barszczyku. Bo jeszcze na koniec koncertowego sezonu czekała na miłośników folk metalu prawdziwa, aż „czterodaniowa” muzyczna uczta. W katowickim MegaClubie zagrał szwajcarski zespół Eluveitie, a w roli supportu wystąpili: As Night Falls, Netherfell i Helroth.



Ten długi, folkmetalowy wieczór rozpoczął rodzimy As Night Falls. Niestety ich koncert nie należał do tych, które mają kogokolwiek przekonać do śledzenia twórczości zespołu w przyszłości. I nie sądzę, że ten drętwy występ był spowodowany nieobecnością dwóch muzyków – klawiszowca i perkusisty. Szkoda, bo muzycznie brzmią całkiem ciekawie (nawet przy nie za dobrym nagłośnieniu). Dzięki połączeniu symfonicznego metalu z elektroniką każdy utwór jest inny. Więc raz było szybko, raz wolno, a nawet balladowo, ale też przyjemnie ciężko. Wokalistka (Anna Achtelik) nie tylko ładnie wyglądała na scenie, ale też pokazała, że śpiewać potrafi, choć nie obyło się bez psującego dobre wrażenie wycia. Jednak brakowało energii w tym występie, takiej choćby jak podczas ostatniego kawałka, gdzie przetrzebiony zespół trochę zamłynkował włosami w powietrzu. Niestety cały koncert As Night Falls był śmiertelnie nudny, więc na dobrą sprawę większość ludzi stojąca w tym czasie w kolejce do szatni nic nie straciła…

Kolejny na scenę wyszedł młody zespół Netherfell. I ten koncert był przeciwieństwem poprzedników. Nie dość, że była ich szóstka (a nawet siódemka!) muzyków to ich występ był tak energetyczny, jakby chcieli roznieść scenę w strzępy. Zdaje się, że dużą motywacją dla nich były kamery, które nagrywały koncert. Siarczysty, death metalowy wokal Tomasza Indyki dawał popalić publice. Reszta zespołu również się nie oszczędzała, co chwilę skacząc i szalejąc na malutkiej scenie. Jednak ludzi nie oszukasz… można było wyczuć nutkę fałszu w tym całym show i próby zbyt nachalnego zmuszenia publiczności do reakcji, aby dobrze wypaść w klipie. Nie wykluczam, że mogła to być też kwestia bardzo słabego nagłośnienia w klubie, gdzie przetaczała się ściana dźwięku, a nie wyselekcjonowana instrumentalnie mieszanka folk metalu z folk metalcorem. Człowiek wytężał słuch, ale nie łatwo było wydobyć melodie skrzypiec, fletu (dudy oczywiście się przebiły bez problemu) czy liry korbowej (gościnny występ Michaliny Malisz z Eluveitie!). Szkoda, bo Netherfell dwoili się i troili na scenie, a jednak bardziej chciałoby się posłuchać ich wyjątkowej, szybkiej i dynamicznej muzyki. W końcu nie samymi breakdownami człowiek żyje…

Ostatnim supportem tego dnia był Helroth. Tym razem na scenie zrobiło się naprawdę tłoczno. I co ciekawe siódemka muzyków była zdecydowanie lepiej nagłośniona niż poprzednicy razem wzięci. Choć i tak do ideału dużo brakowało to przynajmniej w końcu można było posłuchać dobrego folk/pagan metalu. I od razu wśród publiczności znaleźli się amatorzy pogo i ścianek oraz nie zabrakło spontanicznych, niewymuszonych reakcji. Po każdym utworze Helroth zbierali brawa, bo grali melodyjnie, dynamicznie, a frontman imponował przeplataniem czystego z deathmetalowym wokalem. Również zespół świetnie się prezentował na scenie – niełatwo było oderwać wzrok od roznegliżowanego Ernesta z powiewającymi blond włosami (nie ma to jak efekt nawiewu) grającego na skrzypcach czy pięknej Marthy, która nie tylko grała na flecie, ale również ładnie śpiewała. Helroth zdecydowanie poprawili humory przed Eluveitie, a niektórzy na pewno jeszcze raz na spokojnie przesłuchają już w domu „Prząśniczkę” lub „Watahę”.

Od początku ogłoszenia koncertu Eluveitie w MegaClubie bardzo martwiłam się o poziom nagłośnienia, który nie raz mnie rozczarowywał, a supporty nie napawały optymizmem. A biorąc pod uwagę, że na scenie miało wystąpić ośmiu (a w sumie to dziewięciu) muzyków, a instrumentów w użyciu miało być jeszcze więcej, nie wróżyło to nic dobrego. Na szczęście moje obawy rozwiały się po pierwszych dźwiękach „King” – brzmienie było w porządku. Co prawda nie było tak idealnie jak podczas Skálmöld, a nawet nie tak dobre, jak na Korpiklaani, którzy grali trzy tygodnie wcześniej, ale nagłośnienie było na tyle satysfakcjonujące, aby nikomu nie popsuć zabawy. I fani rzeczywiście szaleli przy charakterystycznych, trochę agresywnych i szybkich dźwiękach „The Siege”, „Neverland”, które tak przyjemnie łagodzą flety, lira korbowa i skrzypce.  Melodyjne „Thousandfold” i „Tegernakô” to wspólne śpiewy, skakanie i klaskanie do rytmu. Panowała doprawdy fantastyczna atmosfera!


Po tych szaleństwach pod sceną Eluveitie spuścili nieco z tonu, serwując spokojniejsze dźwięki akustycznych utworów „Isara”, „Grannus”, „Carnutian Forest” i „The Arcane Dominion”. Pięknie zabrzmiały skrzypce (Nicole Ansperger), lira korbowa (Michalina Malisz), flet (Chrigel Glanzmann). Fani dali się uwieźć tym delikatnym melodiom, że nawet spontanicznie utworzyli wężyk niczym na festiwalu celtyckim. Podczas utworów „Omnos”, „A Rose for Epona” i “The Call of the Mountains” do składu dołączyła gościnnie na wokalu Laura Fella, co wywołało duży entuzjazm wśród publiczności (szczególnie męskiej części). Wyśmienicie wykonała te utwory.

Potem nastąpiła druga część zabawy pod sceną przy ciężkich „Helvetios”, „Nil” i „Kingdom Come Undone”. Widać było po szerokich uśmiechach, że zespół jest pod wrażeniem publiczności, która nawet na chwilę nie odpuszczała. Formalnością dla Chrigela Glanzmanna było zachęcenie fanów do ścianki, której objętość zajęła prawie cały Mega Club. Na koniec usłyszeliśmy „The Uprising” i „Havoc”, podczas których wszyscy zdrowo się wyszaleli. Na bis Szwajcarzy powrócili z najbardziej lubianym utworem – „Inis Mona”, który dopełnił ten wspaniały folk metalowy wieczór.

Dla większości występ Eluveitie to pewnie ostatni koncert w tym roku (dla mnie na pewno), więc chyba nie można było sobie wymarzyć lepszego zakończenia sezonu. Dobrym planem było wprowadzenie akustycznego segmentu w setliście, aby móc dokładnie wsłuchać się w każdy instrument, który muzycy używają na scenie, bo w ferworze zabawy dźwięki umykają. Obecność Laury również dodała nowych odcieni koncertowi Eluveitie. I najważniejsze, że MegaClub stanął na wysokości zadania z nagłośnieniem. Pozostaje się tylko cieszyć ze świetnej atmosfery, jaką zapewnili nam tego wieczoru Szwajcarzy i wyglądać na horyzoncie kolejnej trasy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz