czwartek, 1 września 2016

Relacja: Eagles Of Death Metal w Katowicach! (09.08.2016, MegaClub)

Spójrz w kalendarz, sprawdź kto ciekawy gra w Twojej okolicy i pojedź na koncert! A wtedy może się okazać, że przeżyjesz coś niezwykłego i ubawisz się za wszystkie czasy. Tak było z wypadem na występ Eagles Of Death Metal do MegaClubu w Katowicach. I było KA-PI-TAL-NIE!!



Eagles of Death Metal nie zaczęłam słuchać po tragicznych wydarzeniach z listopada z Francji (zamach terrorystyczny w Bataclan). Już wcześniej kojarzyłam twarze Jesse’ego Hughesa i Josha Homme’a (jego to akurat wiadomo, że z QOTSA), ale zainteresowałam się nimi dopiero, kiedy przeglądałam repertuar katowickiego MegaClubu, bo po prostu chciałam pójść na fajny koncert. Niespodziewanie po przesłuchaniu kilku piosenek, a w szczególności torturowaniu na słuchawkach „Save a Prayer”, a później „Complexity”, zapragnęłam zobaczyć Eagles of Death Metal na żywo, przeczuwając, że podczas występu czeka fanów znakomita zabawa. Ale to, co się działo w Katowicach 9 sierpnia przeszło moje najśmielsze wyobrażenia!

A to wszystko za sprawą tej rockandrollowej, skocznej muzyki EODM, do której nogi same rwą się do tańca i skakania. Cały MegaClub szalał przy „I Only Want You”, „Don’t Speak (I Came to Make a Bang!)”, “Secret Plans” i “Complexity”. Niby króciutkie kawałki, a tak żywiołowo odegrane, że momentalnie wszyscy byli cali spoceni, ale niesamowicie uradowani. Bo to, co się działo na koncercie, te owacje, głośny aplauz, to nie jest coś, co się spotyka na każdym występie. Atmosfera była wyjątkowa, którą można doświadczyć tylko na południu Polski (kiedyś w jednym z wywiadów tak stwierdził „Drak” z Huntera i przyznam, że coś w tym rzeczywiście jest). Zespół nie mógł się nadziwić tym wspaniałym reakcjom. Apogeum tych owacji i braw przypadł na moment, kiedy Jesse grał swoje solówki gitarowe na bis („Cherry Cola”, „Midnight Creeper” i „Miss Alissa”) i z tej fali pozytywnych emocji aż się wzruszył.


Zresztą Jesse Hughes to bardzo uczuciowy artysta. Cały koncert starał się wyjaśnić (żartując w swój charakterystyczny sposób), jak to jest, że potrafi kochać tak wielu ludzi naraz (nawiązując przy okazji do piosenki „I Love You All the Time”, której oczywiście nie zabrakło w Katowicach), wplatając w to zabawną historię ze swoim psychiatrą, który oczywiście okazała się piękną kobietą o ponętnych kształtach. Jeszcze zabawniejsze były okazywane wyrazy miłości Dave’owi Catchingowi, brodatemu gitarzyście formacji, który kilka razy popisał się wyszukanymi solówkami, jak choćby w „Got a Woman” i „Speaking in Tongues”. Było to bardzo sympatyczne.

Eagles of Death Metal dobrze też skomponowali swoją set listę, bo po bardziej energicznych piosenkach grali nieco spokojniejsze, ale przebojowe „Whorehoppin’ (Shit, Goddamn)”, „Silverlake (K.S.O.F.M.)”, „I Got A Feelin (Just Nineteen)”, „Oh Girl”, „Save a Prayer”, „Now I’m a Fool”, do których oczywiście fani chętnie i głośno śpiewali. Zapowiadając numer „Wannabe in L.A.” wokalista przyznał, że zdecydowanie woli przebywać w Polsce, niż w Mieście Aniołów. Jasna sprawa, szczególnie po pojedynku głosowym między żeńską częścią publiczności, a męską, gdzie uszy aż bolały od natężenia pisków i ryków (wygrały panie).

Na bis usłyszeliśmy “Moonage Daydream” (cover Davida Bowie’ego) oraz “I Want You So Hard (Boy’s Bad News)”, które porwało ludzi do zabawy. Na koniec Eagles of Death Metal poniosła wyobraźnia, bo podczas „Speaking in Tongues” Jesse wyzwał na pojedynek gitarowy Dave’a, zakładając sobie opaskę na oczy. Wąsaty wokalista poradził sobie znakomicie robiąc duże wrażenie na publiczności, a potem oddał scenę basiście, Mattowi McJunkinsowi oraz perkusiście Jorma Vikowi, który ku radości zgromadzonych zagrał fragment „Master of Puppets” Metalliki.


Braw i okrzyków nie było końca po koncercie. Fani zgotowali zespołowi niezwykłe przyjęcie, a swoimi żywiołowymi reakcjami stworzyli kapitalną atmosferę. Muzycy byli pod wielkim wrażeniem, ciesząc się, że europejską trasę rozpoczęli właśnie od Polski (ten koncert miał odbyć się 28 listopada 2015 roku, ale z wiadomych względów nie doszedł do skutku). Szkoda tylko, że za tym wspaniałym występem nie poszło nagłośnienie, które w MegaClubie zawsze zawodzi. Rozumiem, że muzyka Eagles of Death Metal często klasyfikowana jest jako garażowy rock, ale to nie znaczy, że w profesjonalnym klubie musi ona brzmieć właśnie jak w małej klitce na samochody. Złe brzmienie na szczęście zostało zamaskowane cudownym występem, ekspresyjnością Jesse’ego Hughesa i szalejącą publicznością. Jeszcze długo będę wspominać koncert Eagles of Death Metal, bo było po prostu genialnie.

Na koniec krótka refleksja. Po udziale w katowickim koncercie jeszcze bardziej jestem zszokowana tym, co się wydarzyło w listopadzie 2015 roku we Francji. Eagles of Death Metal to tak sympatyczny i pozytywnie nastawiony do życia zespół, że to jest wręcz nie do pomyślenia, że to akurat oni stali się celem terrorystów. Żeby to oni chociaż jeszcze grali ten death metal… masakra. Więc cieszę się, że wrócili do grania, a polska publiczność tak pięknie ich przyjęła w swoje progi. Wspomnę tutaj, że na bramkach wszyscy byli dokładnie przeszukiwani i sprawdzani wykrywaczami metalu, więc bezpieczeństwo zostało zachowane… Życie toczy się dalej. Oby już nigdy więcej nie doszło do takiej tragedii jak ta w Paryżu…

White Miles zagrali przed EODM. Ten duet (gitarzystka/wokalistka i perkusista) dał czadu przed gwiazdą wieczoru. Perkusista jakby mógł to w te talerze waliłby też głową. A wokalistka wczuła się w klimat ostatniej płyty Eagles… bo biust eksponowała niemal identycznie jak na okładce „Zipper Down”. W każdym razie mieli tyle energii, że niektórzy olimpijczycy powinni im pozazdrościć wytrzymałości. A muzycznie też fajnie wypadli – dobry wybór na support.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz