środa, 15 czerwca 2016

Relacja: Ghost w Warszawie! (30.05.2016, Klub Stodoła)

Zespół Ghost dwa razy przekładał swój koncert w Polsce, ale w końcu fani doczekali się wymarzonego występu Bezimiennych Ghuli i Papy Emeritusa III, który nie zawiódł ich oczekiwań.


Ghost długo kazali nam na siebie czekać w tym roku. Pierwotnie koncert w warszawskiej Progresji miał się odbyć w lutym, ale ze względu na galę rozdania nagród Grammy, gdzie zespół zdobył statuetkę za singiel „Cirice” w kategorii Best Metal Performance, musiał zostać przełożony. Za drugim razem organizatorzy zorientowali się, że sprzęt nie zdąży dotrzeć na czas do naszego kraju ze Stanów Zjednoczonych. Ale w końcu data 30-tego maja okazała się tą szczęśliwą. Mimo to, że występ odbył się w poniedziałek, Szwedom udało się zapełnić całą Stodołę rozentuzjazmowanym tłumem fanów.

Zanim rozpoczął się koncert Ghost, na scenie pojawił się support – Dead Soul. Szwedzki zespół grający electronic doom blues z domieszką industrialnej muzyki nie zaimponował publiczności, która co prawda słuchała z zainteresowaniem, ale bez angażowania się. W występie nie pomagało również średnie nagłośnienie, gdzie dźwięki gitar zlewały się ze sobą. Za to wokalista nadrabiał niedostatki swoim znakomitym głosem, a gitarzyści wkładali dużo serca w swoją grę. Mimo wszystko grupa otrzymała na koniec duże brawa za swój energiczny koncert. Jak się później okazało, Dead Soul tym występem pożegnali się ze sceną muzyczną, tłumacząc się na swoim facebookowym fanpage’u trudną sytuacją i dziękując Ghostowi za okazane wsparcie.

Tradycyjnie koncert Ghost rozpoczął się od mrocznych, kościelnych melodii „Miserere mei, Deus” oraz „Masked Ball”, które zbudowały klimat ciemnej kaplicy, przy okazji wywołując ciarki na plecach. Po dłuższej chwili zgasły światła i przy charakterystycznym początku do „Spirit” na scenie, przy ogromnej owacji publiczności, pojawiły się Bezimienne Ghule, a wraz z nimi, nie kto inny, jak Papa Emeritus III przyodziany w zdobny ornat. Kolejny numer „From the Pinnacle to the Pit”, również pochodzący z najnowszej płyty „Meliora”, rozkręcił pod sceną szalone pogo.

Z dwóch pierwszych płyt zamaskowanych Szwedów usłyszeliśmy również „Stand by Him”, „Con Clavi Con Dio” i „Per Aspera ad Inferi”, do których publiczność reagowała bardzo żywiołowo. Trzeba przyznać, że podczas koncertu Ghost można poczuć się jak na prawdziwej (czarnej?) mszy – pomijając szaty oraz mitrę Papy, nie zabrakło również kadzidła oraz pewnej nowości na tej trasie koncertowej, czyli Sisters of Sin. Przebrane za zakonnice dwie młode kobiety rozdawały ludziom w pierwszych rzędach opłatki i kielich, najprawdopodobniej z winem, w trakcie piosenki „Body And Blood”.

To był ostatni moment, żeby zobaczyć Papę Emeritusa III w liturgicznych szatach. W czasie instrumentalnego „Devil Church”, gdzie Bezimienne Ghule miały swoje kilka chwil na dwupoziomowej scenie, wokalista zmienił ornat na bardziej poręczny i elegancki frak wzorowany na ubraniu szwedzkiego króla – Gustawa III. Od tego momentu Papa, jakby zrzucił z siebie jakiś ciężar lub więzy, które go ograniczały, bo co chwilę zagadywał publiczność i ekspresyjnie gestykulował. Niewątpliwie, dzięki tej zmianie występ wszedł jakby na nowy poziom, a kolejny utwór „Cirice”, nie tylko dał wiele swobody Papie w nawiązywaniu jeszcze lepszego kontaktu z publicznością, ale także zabrzmiał potężnie.

Trzeba wspomnieć, że atmosfera w Stodole była gorąca – nie tylko w przenośni, ale tez dosłownie, bo tego dnia w Warszawie panował upał, czego efektem była niesamowita duchota w klubie. Nic sobie z tego nie robili fani zespołu, bo podczas „Year Zero” ogarnęło ich prawdziwe szaleństwo, gdzie głośno odśpiewali wspólnie z Papą wszystkie słowa piosenki. Podobnie było na spokojniejszym, ale emocjonalnym „He is” oraz radosnym, ale ciężkim „Absolution”. To dość charakterystyczne dla Ghost, że podczas koncertu ich brzmienie jest cięższe niż można usłyszeć na płytach, co tylko potwierdził kolejny, wręcz heavymetalowy, intensywny utwór „Mummy Dust”.

Wszyscy najbardziej czekali na „Zombie Queen” oraz „Ritual”, które po raz kolejny publiczność odśpiewała bardzo głośno, nieustannie skacząc i klaszcząc. Te kawałki wycisnęły z fanów ostatki sił. Na pożegnanie Ghost zagrali „Monstrance Clock”, który poprzedziła krótka lekcja biologii w wykonaniu Papy. Piękne i euforyczne zakończenie tego niesamowitego koncertu!

Polski występ Ghost na trasie „Black to the Future” nie można określić innym słowem, niż genialny. Nie często spotyka się tak żywiołową publiczność, która nie odpuszcza przez cały koncert. Oby Szwedzi szybko wrócili do naszego kraju, już bez niespodzianek, bo jak widać, mają coraz większą liczbę wiernych (fanów).

Relacja pierwotnie została opublikowana 30 maja 2016 roku na stornie CityFun24.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz