wtorek, 12 kwietnia 2016

Recenzja: Batman v Superman: Świt Sprawiedliwości

„Batman v Superman: Świt Sprawiedliwości” chciał być filmem zarazem mrocznym i inteligentnym, gdzie główne postacie są wielowymiarowe, ale niepozbawione honoru. Niestety blockbuster zawsze pozostanie blockbusterem, a superbohaterowie będą tak samo komiksowo przerysowani, jak byli. Na szczęście, jak to zwykle bywa, przynajmniej efekty specjalne pozostały widowiskowe na tyle, aby nie wyjść z kina rozczarowanym do reszty.



Zwierzę się, że filmów o Supermanie nie oglądałam od blisko 20 lat, a wiedzę czerpię głównie z serialu „Supergirl”. Natomiast ostatni film z Batmanem, który widziałam to był „Mroczny Rycerz”. Więc czemu wybrałam się do kina na „Batman v Superman: Świt Sprawiedliwości”? Głównie żeby zobaczyć, o co tyle szumu i czemu ten film jest tak masakrowany przez recenzentów. Jako osoba, która nie jest skażona komiksową fabułą, ani pierwowzorami, wiedziałam, że mój punkt widzenia będzie w miarę obiektywny, a ocena sprawiedliwa. Więc jak mam być szczera, to „Batman v Superman” wcale nie jest, aż tak zły jak go malują. Nawet, jeżeli posiada mnóstwo słabości to podoba mi się mroczny ton tej superprodukcji, gdzie wszystko wzięto na poważnie.

Jeżeli spodziewamy się wciągającej fabuły z kilkoma zwrotami akcji, iskrzącego konfliktu z wielkimi powodami do walki między Batmanem i Supermanem, którzy w ostateczności, po męsku wyjaśniają sobie kto ma rację, to muszę od razu rozczarować – tak nie jest. Ale hej! Na palcach jednej ręki można policzyć komiksowe filmy, w których w starciu między superbohaterem, a złoczyńcą chodzi o coś więcej niż zwykłe mordobicie, i nie mówię tu o standardowym ratowaniu życia innych, aby było bardziej emocjonalnie. Najzwyczajniej w świecie, przyczyny wzajemnej nienawiści między Batmanem, a Supermana są błahe przy skali zniszczeń, jakie mają miejsce w końcówce. Jasne, Lex Luthor trochę sprowokował całą sytuację, ale w sumie w jakim celu? A już kompletnym idiotyzmem wykazali się twórcy przy wymyśleniu powodu, dla którego ci superbohaterowie się pogodzili. Niczego tu nie zdradziłam, bo to łatwo nawet wywnioskować z trailera. Natomiast nie twierdzę, że fabuła jest całkiem głupia, bo jednak podejmuje problem, w którym Superman stoi ponad prawem, jako bóg/kosmita. Niewątpliwie ma dobre intencje ratując ludzi, ale nigdy mu się nie udaje uchronić od przypadkowych ofiar. To był dobry punkt zaczepienia dla scenariusza, ale zdystansowane zachowanie Supermana wobec sytuacji, wyciszenie jego ludzkich emocji i wplątanie w to Luthora, całkowicie zniszczyło efekt.

Poza tym „Batman v Superman” lekko nudzi przez te dwie i pół godziny sensu. Aby coś się w tym filmie działo aż do czasu finałowej walki, co jakiś czas pojawiają się wizje i koszmary męczące Wayne’a. Może komiksowi fani w tych momentach odżywali, ale dla mnie były najczęściej mocno niezrozumiałe, jakby wciśnięte na siłę. Na przykład dopiero po wyjściu z kina dowiedziałam się, że w jednej z nich był Flash, który przemieszczał się w czasie. A przecież oglądam serial, to powinnam od razu zrozumieć sens sytuacji. Fabuła niestety nie należy do najprostszych, ponieważ nie jest dobrze przedstawiona. W pewnym momencie myślałam nawet, że matka Bruce’a Wayne’a jest też matką Clarka Kenta, więc sami widzicie, jak nie łatwo jest oglądać ten film przez osobę, która nie jest do końca obeznana w tych historiach.

Ale oczywiście nie cały czas panowała nuda. Jak Batman czy Superman wkraczali do akcji to robiło się niezwykle interesująco. Ale przyznam, że tu znowu mały zgrzyt. Bo niby ogląda się fajną akcję, Batman wykorzystuje wszystkie swoje gadżety, sprawnie pokonuje kolejnych przeciwników, ale tak naprawdę mało było widać soczystych uderzeń czy widowiskowych ujęć walki. Ciemność i momentami bardzo słaby montaż psuły całkowicie zabawę. W myślach dokręcałam sobie kolejne ciosy, bo muzyka tak przyjemnie napędzała akcję. Brawo Hans Zimmer!

Z kolei finałowa bitwa to już pokaz fajerwerków komputerowych, które dosłownie wbijały w fotel. Recenzenci narzekali na słabą wizualizację Doomsdaya, ale jak dla mnie wyglądał bardzo dobrze. Efekty specjalne były fantastyczne, ale chyba jeszcze większe wrażenie zrobiło wejście Wonder Woman. Pojawiła się zupełnie znikąd i bez konkretnych motywacji, ale momentalnie przyćmiła Batmana i Supermana. Jasne, chwilę wcześniej parę razy zagościła na ekranie, ale wyróżniała się tylko wydekoltowanymi, pięknymi sukienkami i zalotnym spojrzeniem. Ale jak już wyskoczyła jak filip z konopi w tej ostatecznej, apokaliptycznej i rozbuchanej rozwałce, to zrobiło się naprawdę ciekawie. Gal Gadot będzie wspaniałą Wonder Woman w swoim solowym filmie.

Skoro już mowa o aktorach to pozytywnie mnie zaskoczył Ben Affleck, który wcielił się w Batmana. Osobiście to nie przepadam za tym aktorem, ale jako Bruce Wayne mnie przekonał. Może ta rola nie jest zbyt wymagająca pod względem ekspresji, ale zdecydowanie wolę go od nijakiego Christiana Bale’a. W tym wzroku i smutnej minie Afflecka widać jakieś emocje i wściekłość. Natomiast, jeżeli chodzi o Henry’ego Cavilla to oczywiście pod względem sylwetki i twarzy jest idealnym Supermanem. Jednak scenariusz nie pozwolił mu na rozwinięcie skrzydeł. Sprawiał wrażenie jakby się dusił w tej roli lub ewentualnie przeszkadzał mu za ciasny lateks na ciele. Oczywiście nie można zapomnieć o Jessem Eisenbergu, który wcielił się w Lexa Luthora. Prawdę powiedziawszy nie mam pojęcia, jaka powinna być ta postać i nie wiem na ile dobrze Eisenberg ją odtworzył pod względem charakterologicznym. Ale ani mnie nie bawił, ani nie śmieszył, częściej irytował. Jakby grał na siłę, próbując coś więcej wykrzesać ze swojej postać, a po prostu przesadził i jego gra wypadła groteskowo. Ja lubię szalonych i inteligentnych złoczyńców, ale wersja Eisenberga mnie nie przekonała. Za to pochwaliłabym Jeremy’ego Ironsa w roli Alfreda, który miał to coś, co jest charakterystyczne dla tej postaci. Brytyjski akcent? Nienaganną postawę, błyskotliwe komentarze czy flegmatyczne usposobienie? Tak, było to wszystko, co lubimy w tym bohaterze. Na koniec wyróżniłabym jeszcze Amy Adams jako Lois. To chyba jedyna postać, która wyrwała się z objęć komiksu i ze wszystkich bohaterów wydawała się najbardziej naturalna i prawdziwa.

Z recenzji wyłania się naprawdę słaby obraz całego filmu. „Batman v Superman” ma wiele mankamentów, ale mimo wszystko dostarcza niezłej rozrywki, gdzie można nacieszyć oczy wspaniałymi efektami specjalnymi, posłuchać niesamowitej muzyki Hansa Zimmera i nawet przeżyć szok w końcówce! Niby komiksowe filmy są super-przewidywalne, a jednak można się zdziwić takim zwrotem akcji, jaki wymyślili twórcy filmu. Stroje również mogły się podobać, wyglądały bardzo efektownie, szczególnie ten opancerzony kostium Batmana robi wrażenie. Ale to za mało, żeby oceniać ten film pozytywnie. „Batman v Superman” broni się tylko w kinie, gdzie można się wciągnąć w ten wir nieuzasadnionej walki, fabularnych nonsensów i braku emocji. Lecz gdy przyjdzie nam oglądać go w domu na telewizorze, już nic nie uratuje tego filmu. Nawet Batman. Ani Superman. I Wonder Woman też nie.

Źródło zdjęć: filmweb.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz