niedziela, 19 lipca 2015

Brent Smith: To będzie najmocniejszy album Shinedown

Zespół Shinedown już niebawem wyda swój piąty studyjny album. Grupa wyruszyła w trasę, więc jak można było się spodziewać, rozgorzeje wokół nich szum medialny. Inspirujący wywiad z Brentem Smithem przeprowadził dziennikarz portalu loudwire.com. Wokalista Shinedown opowiada m.in. o nowej płycie, zespole, fanach i procesie twórczym. Pozwoliłam sobie przetłumaczyć tą (telefoniczną) rozmowę, ponieważ Brent bardzo wylewnie opowiada o muzyce. I jak to u niego bywa, przez kolejne 3 lata będzie mówić dokładnie to samo, więc „miejmy to już z głowy”.


Jak jest najlepsza, a jaka najgorsza rzecz podczas tworzenia albumu przez dwa lata?

Brent Smith: Myślę, że najlepszą rzeczą w tym jest to, że masz czas na przemyślenia, a najgorszą jest to, że masz czas na… przemyślenia (śmiech). Mam na myśli to, że jako zespół wiemy, że kiedy wydamy płytę to będziemy w trasie od dwóch do dwóch i pół lub trzech lat, tak jak robiliśmy to już wielokrotnie podczas poprzednich czterech albumów. Tyle trwa ten cykl i tak to wygląda na całym świecie.

Co się tyczy nowej płyty, kiedy zakończyliśmy trasę po całym świecie z „Amaryllis”, która trwała 21 miesięcy, czyli trochę mniej niż dwa lata, musieliśmy zrobić sobie przerwę głównie dlatego, że mój głos bardzo potrzebował odpoczynku. Dokończyliśmy trasę Carnival of Madness Tour, a potem udaliśmy się od razu do Wielkiej Brytanii i tam daliśmy jeszcze sześć koncertów [byłam na jednym z nich – w Londynie w Wembley Arena]. Kiedy już zakończyliśmy trasę miałem trzy guzki po lewej stronie strun głosowych. Musiałem je wyleczyć. Miałem sporo szczęścia, że mogłem to zrobić w sposób naturalny i nie potrzebowałem operacji. Ale leczenie zajęło dwa i pół miesiąca nim wszystko wróciło do normy. I potem, zabawna sprawa, teraz mogę się z tego śmiać, bo nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, ale złapałem taką infekcje zwaną pleśniawką, na którą najczęściej chorują dzieci. W naszych organizmach występują grzyby, które są uśpione i one czasami się uwalniają i to mi się właśnie przytrafiło. Zaatakowały cały przełyk, więc zajęło mi kolejne dwa miesiące, aby to wyleczyć. Ogólnie rzecz biorąc dopiero cztery miesiące po zakończonej trasie koncertowej, mogliśmy zacząć nagrywać nowy materiał.

Wracając do wspomnianych refleksji, to kiedy wracasz z trasy koncertowej masz czas, aby przez chwilę odpocząć i pomyśleć. Najgorszą rzeczą, przynajmniej dla nas, jest to, że masz czas na przemyślenia i musisz to zrobić. Zagłębiamy się w naszą psychikę i czasami bywa to przerażającym procesem, szczególnie dla mnie, ponieważ jestem głównym autorem tekstów w zespole i potrafię pisać tylko o tym, przez co sam przechodzę i o tym, co znam. Wiele razy odpowiadałem na podobne pytanie, ale w gruncie rzeczy to właśnie refleksje są tymi dobrymi i złymi rzeczami. 

Dwa ostatnie albumy Shinedown zostały bardzo dobrze przyjęte. Czy presja tych sukcesów wpływa na twoją kreatywność?

Tak, w stu procentach, ponieważ publiczność nie zasługuje na mniej niż nasze absolutne maksimum. Nie jesteśmy w stanie za każdym razem nagrać takiego samego albumu. Po prostu to nie w naszym stylu. Wydaje mi się, że z każdym albumem dojrzewamy, jako zespół. Z każdą płytą nie tylko rozwijamy się muzycznie, ale także pod względem budowy, piosenki stają się coraz lepsze. Myślę, że staliśmy się lepszymi kompozytorami, a także muzykami i wykonawcami. I o to chodzi. Musisz ciągle doskonalić się w swojej pracy, ponieważ to jest rzemiosło. Musisz ćwiczyć i upewniać się, że to, czemu się poświęciłeś jest tym, co chcesz przekazać i w jaki sposób zamierzasz siebie wyrazić. Nigdy nie usiedliśmy razem i nie nagraliśmy albumu czy utworu, nawet na samym początku, tylko po to, aby spojrzeć na siebie i powiedzieć: „hej, napiszę piosenkę o tym, ponieważ wydaje mi się, że przyniesie mi ona sławę i stanę się celebrytą”. W ogóle nie o to w tym wszystkim chodzi. Zawsze tworzymy z głębi duszy.

Wracając do tego, co mówiłem wcześniej, jestem głównym tekściarzem w zespole i potrafię dosłownie pisać tylko o tym, co znam, przez co przeszedłem, o ludziach, których poznałem, o miejscach, które odwiedziłem, o sytuacjach, w których się znalazłem i o tym, w jakim punkcie swojego życia się znajduję. Myślę, że zespół, a w szczególności jego brzmienie zmienia się i oczekuje się ode mnie, abym wskazywał jak każdy kawałek powinien brzmieć. Myślę tu też o każdym artyście, bez względu na to czy występuje solowo czy tworzy w jakimkolwiek gatunku począwszy od hip hopu, rapu, popu, soulu, funku, metalu, i ta lista mogłaby się jeszcze dalej ciągnąć. Zawsze będzie się pojawiać presja po tym, jak twoja płyta osiągnie sukces i kiedy znajdziesz się w tej kategorii zespołów, zresztą bardzo zacnej kategorii, która ma na koncie kilka wydanych albumów.

Faktem jest, że przygotowujemy się do wydania piątego albumu i wciąż mamy wysokie notowania w naszej wytwórni, Atlantic Records, w której jesteśmy już niemal 20 lat. Osiemnaście lat z taką wytwórnią jak Atlantic Records, która wciąż w nas wierzy i pozwala nam być artystami na każdej kolejnej płycie, to już się nie często zdarza. Mamy ogromne szczęście i jesteśmy bardzo szczęśliwi z tego powodu.  Ale oczywiście wciąż jest wywierana presja i każdy artysta, który powie coś innego nie mówi prawdy.

Pierwsze lata istnienia zespołu były nieco burzliwe. Patrząc wstecz, dlaczego było to konieczne, aby dojść tam, gdzie jesteście teraz?

Mógłbym pozanudzać na ten temat, ale tak naprawdę nie mam zamiaru. Bez Zacha i Erica, nie sądzę, żeby Shinedown jeszcze istniał. Co mam przez to namyśli to jest to, że najpierw były dwa pierwsze albumy „Leave a Whisper” i „Us and Them”, a potem nastąpiła zmiana. Praca z panami Toddem oraz Stewartem nie układała się i tych dwóch dżentelmenów odeszło na dobre, a teraz kontynuują z powodzeniem swoje kariery. Po prostu nadszedł taki moment w życiu, w którym nie mogliśmy już iść dalej razem. Życzę im tak dużych sukcesów jak to możliwe. Życzę im zdrowia oraz radości i wierzę, że tak właśnie jest. Musiało się to wydarzyć, żeby ta maszyna, którą nazywamy Shinedown, mogła ruszyć naprzód. Kiedy Eric i Zach dołączyli do zespołu, dosłownie mnie ocalili i uratowali nas przed tym, co potencjalnie mogło zniszczyć zespół. Oni ożywili ten zespół.

Wasza muzyka wydaje się dawać nadzieję ludziom, którzy przechodzą ciężki okres w swoim życiu. Jesteście świadomi o wpływie waszej muzyki na ludzi?

Kiedy byłem młodszy nie przejmowałem się takimi rzeczami. Nie rozumiałem tego, ponieważ byłem młody i tak naprawdę nie wiedziałem dokładnie, czym jest zespół oraz co robi i jak my jesteśmy powiązani z określonymi ludźmi i z publicznością. Teraz mam 37 lat, nie znaczy, że czuję się staro, ale nie wydawalibyśmy piątego albumu bez wsparcia fanów. Zasze tak mówiłem. Mamy tylko jednego szefa i tak się składa, że jest to każdy spośród publiczności. 

Dla każdego z nas jest to bardzo ważne i tego się trzymamy. Wielość historii oraz ludzi, których spotkaliśmy przez te wszystkie lata i ich historie, a także muzykę i piosenki, które napisaliśmy popchnęła te osoby do prawdziwej walki o swoje życie, ponieważ mogli utożsamiać się z tym materiałem, który pisaliśmy walcząc o własne życia. Myślę, że to bardzo uczciwe wobec fanów, których nazywamy naszą rodziną – oni wiedzą, że nie zamierzamy budować żadnych murów między nami. Spotkałem mnóstwo ludzi przez te wszystkie lata i zawsze jestem niewiarygodnie poruszony, kiedy ktoś przychodzi do mnie osobiście i mówi, że moja muzyka uratowała mu życie. Nawet rozmawiając z tobą przez telefon się wzruszam. Nigdy nie będę w stanie przejść obok tego obojętnie.

Więc bierzemy to na poważnie. Staramy się pozostać skoncentrowani, cała nasza czwórka. I wiemy, że to, co nazywamy Shinedown, jest większe od nas, ponieważ świat owinął się wokół nas i zaprosił do każdego z osobna, do każdego miasta i państwa. Kiedy nas zapraszają do swoich domów, zaczynamy grać dla nich, kiedy godzina wybija 8:30. Wszędzie gdzie nadchodzi czas naszego występu, jest to moment do naszego działania dla tych ludzi.

Przetrwanie jest głównym tematem nowego albumu. Jak muzyka stała się bronią waszego przetrwania?

Myślę, że to po prostu było konieczne dla mnie i mojego przetrwania. Największą część mojego życia, nie tylko pod względem inspiracji, stanowi mój syn, który jest moim bohaterem. A muzyka jest częścią mojego życia od chwili urodzenia. Jestem szczęśliwy, że od zawsze wiedziałam, co chcę robić w życiu i z czego żyć. Mniej więcej tak zaczęło się moje życie.

Przetrwanie jest głównym tematem tego albumu. Patrzę na muzykę z różnych punktów widzenia przed zaistnieniem zespołu na świecie oraz ludzi, którzy mnie wtedy znali i jaki był zespół. Nawet mając zaledwie 6 czy 10 lat, obserwowałem jak muzyka pomaga radzić sobie ze złą sytuacją i sprawić żeby się polepszyła. Albo w jednej chwili, kiedy jesteś ogarnięty niewiarygodnym smutkiem i pojawia się piosenka znikąd lub włączasz utwór i on diametralnie zmienia twój humor. Widziałem jak muzyka ulecza ludzi. Naprawdę. Widziałem jak muzyka wyciąga ludzi z całkowitej rozpaczy. Nie inaczej było ze mną, kiedy w pewnym momencie, ludzie wokół mnie obawiali się o moje życie. Mówili: „Nie wiem ile mu zostało czasu, ale on próbuje się unicestwić”. Jeśli ktoś zna moją historie, to wie, że mierzyłem się z wieloma wewnętrznymi demonami, tak jak wielu innych ludzi. To nie tylko zasługa samej muzyki i sztuki muzycznej, ale też mojego syna, zespołu, rodziny. Muzyka uratowała mi życie na wielu różnych płaszczyznach i tak jak już mówiłem, także innym ludziom.  

Co możesz nam powiedzieć o przyszłych planach? Wymyśliliście już nazwę [albumu]? Możesz nam cokolwiek zdradzić?

Mogę powiedzieć, że trzeba poczekać do września. Nie mogę zdradzić jeszcze nazwy, ale ona już niedługo się pojawi. Muszę jednak powiedzieć wszystkim, że według mnie, to najmocniejszy album Shinedown, jaki kiedykolwiek nagraliśmy. Brzmi najdumniej ze wszystkich płyt, jakie stworzyliśmy do tej pory.


Źródło: loudwire.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz