poniedziałek, 12 stycznia 2015

Recenzja: Fargo (1. sezon)

Serial „Fargo” został właśnie nagrodzony statuetką Złotego Globa w kategorii „Najlepszy miniserial lub film telewizyjny” – nagrody przyznawanej przez zagranicznych dziennikarzy z całego świata. Pokonał „True Detective”, który był fenomenem i rewelacją stacji HBO. Jednak to „Fargo” Noah Hawley’ego okazał się zwycięzcą, ponieważ jest to serial kompletny i wyjątkowy – dokładnie tak samo jak nagrodzony trzema Oscarami w 1997 roku film braci Coen o tym samym tytule.



„Fargo” czerpie garściami ze swojego filmowego pierwowzoru. Począwszy od pierwszych słów, że ta historia jest oparta na faktach i „na prośbę ocalałych ich nazwiska zostały zmienione” (co jest oczywiście nieprawdą, ale informuje nas, w których latach rozgrywa się akcja i również zdradza to, że ktoś przeżyje na końcu), aż po specyficzny klimat, który jest wyznacznikiem tej produkcji. Biała zima, senna Minnesota wpasowuje się w ślimacze tempo akcji. Ale nie chodzi tu o strzelaniny czy pościgi, ale o postacie. Z jednej strony mamy Lestera Nygaarda, niepozornego sprzedawcę ubezpieczeń, który robi co może aby uciec przed odpowiedzialnością za swoje czyny i jest w tym równie bezwzględny co Lorne Malvo, płatny zabójca. Z drugiej strony policjanci Molly Solverson i Gus Grimly prowadzą śledztwo w sprawie tajemniczych morderstw, które prowadzą do osoby Lestera. Drugorzędne postaci, co zaskakujące, nie giną w tle – stanowią uzupełnienie historii spinając ją w jedną, pełną całość. Fabuła jest dopracowana ze szczegółami i „smaczkami” nawiązującymi do filmu (choćby ta skrobaczka). Na dziesięć odcinków trudno wskazać sceny niepotrzebne czy „fillerowe” – co we współczesnych serialach właściwie się nie zdarza. Serial ogląda się jak pełnometrażowy film tylko podzielony na dziesięć rozdziałów i trwający tyleż samo godzin.

W serialu jest mnóstwo elementów nawiązujących do filmu „Fargo”, ale jak sam twórca Noah Hawley wskazuje, jest również sporo motywów z innego, obsypanego Oskarami, filmu braci Coen, a konkretnie „To nie jest kraj dla starych ludzi” („.No Country for Old Men”). Choćby scena Lou Solversonona (Keith Carradine), który opowiadał o wydarzeniach z Sioux Falls z 1979 roku (szczegóły poznamy w drugim sezonie), przypominała hipnotyzujący monolog Tommy Lee Jonesa. Ale przede wszystkim rzuca się w oczy postać bezwzględnego zabójcy. Co prawda Billy Bob Thornton nie przeraża samym spojrzeniem tak jak Javier Bardem, ale na swój sposób buduje postać Malvo, groźnego człowieka bez zahamowań ale obdarzonego czarnym humorem. Stworzył wyjątkowego złoczyńcę, jednego z najciekawszych czarnych charakterów w historii seriali i zasłużenie otrzymał Złotego Globa („Aces!”).

Nie gorzej od Thorntona zagrał Martin Freeman, który wcielił się w Lestera. Aktor, którego ostatnio pełno w telewizji i kinie za sprawą „Sherlocka” i „Hobbitów”, wspaniale powtórzył postać wykreowaną przez Williama H. Macy’ego. Jego Lester, podobnie jak Jerry, jest kłamliwy i podstępny, a jednocześnie nie zniechęca do siebie. Warto też wsłuchać się w sposób mówienia Lestera – wypisz, wymaluj Jerry Lundegaard. Zresztą to też jest bardzo charakterystyczny element „Fargo” – dziwny akcent i słownictwo, a w serialu dodatkowo zupełnie wyeliminowano przekleństwa, zastępując je zabawnymi zwrotami.

Serial opiera się na czterech filarowych postaciach. Martin Freeman i Billy Bob Thornton to najjaśniejsze postacie serialu, ale po piętach depczą im Allison Tolman i Colin Hanks. Frances McDormand otrzymała Oscara za rolę ciężarnej policjantki Marge Gunderson; czy jej odpowiednik grany przez Tolman również zasługuje na takie wyróżnienie? Niekoniecznie, co nie znaczy, że nie stworzyła ciekawej postaci. Molly Solverson jest niepewną siebie ale inteligentką zastępczynią szeryfa. Od początku jej kibicujemy i trzymamy kciuki, aby złapała Malvo, jednocześnie obawiając się o jej życie. To wszystko sprawia przekonująca gra Allison Tolman. Bez Colina Hanksa (tak, bezsprzecznie syn Toma Hanksa) wcielającego się w Gusa Grimly’ego, również trudno byłoby sobie wyobrazić ten serial. Na wyróżnienie zasługują aktorzy wspierający: Adam Goldberg i Russell Harvard, wcielający się w role płatnych zabójców z Fargo, a także Oliver Platt i Glenn Howerton.

Oczywiście serial „Fargo” pod niektórymi względami przewyższa film. Szczególnie wyróżnia się tu muzyka (Jeff Russo), która jest niezwykła i idealnie wpasowuje się w nastrój serialu. Twórcy wykorzystali również potencjał zimowej aury. Do stworzenia elementu grozy i napięcia zawsze wykorzystuje się ciemność, a tutaj sytuację mamy odwrotną – to oślepiająca śnieżna zamieć powoduje napięcie i wstrzymywanie oddechu. Kiedy trzeba serial potrafi być szokujący, brutalny i to nie tylko pod względem rozlewu krwi ale także emocjonalnym (np. wykorzystuje motywy biblijne w psychicznym torturowaniu bossa).

Moim zdaniem „Fargo” zasłużenie zdobył Złote Globy. Jest to serial nietypowy, wręcz dziwny, który nie każdemu może, mówiąc kolokwialnie, podejść. Ale na swój sposób jest genialny pod każdym względem – nastroju, fabuły, gry aktorskiej, muzyki. Jest dopracowany w każdym szczególe, czego trudno szukać w serialach (nawet „True Detective” pozostawił po sobie niesmak po niesatysfakcjonującym zakończeniu). „Fargo” to historia napisana od początku do końca, przemyślana i nakręcona w stylu znakomitego filmu. Noah Hawley celnie określił, że serial mógłby się nazywać „No Country for Old Fargo” – połączył w sobie dwa wielkie filmy braci Coen. A wniosek z tego taki, że „Fargo” jest serialem wybitny.

Źródło zdjęć: filmweb.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz