niedziela, 2 listopada 2014

Relacja: Halloween z Krukiem! (31.10.2014, Sosnowiec)

Kruk, Scream Maker, Drama: Halloween, 2doors, 31.10.2014r. (Sosnowiec)

Trójkowy tydzień: trzeci raz na Skillet, trzeci raz na Kruku (chociaż to powinien być już czwarty raz). Niezły wynik – szczególnie, że jak na razie tylko na tych dwóch zespołach i na Comie byłam więcej niż dwa razy (czy to czyni mnie groupie? haha). Raczej nie lubię opisywać koncertów klubowych (nie mówię tu o tych większych), bo… „to co się działo w klubie, zostaje w klubie” (np. nigdy nie opisałam koncertów klubowych Całej Góry Barwinków, Power of Trinity, ani Huntera). Ale mam jakieś takie poczucie większej misji, że może gdzieś tam w odległej galaktyce, uda mi się kogoś zainteresować zespołem, muzyką – absolutnie wartą wysłuchania i do tego na światowym poziomie. Dlatego i tym razem, krótko zrelacjonuję Halloweenowe koncerty w klubie 2doors w Sosnowcu. Od razu powiem, że panowie z Drama muszą mi wybaczyć, bo nie wiele ich widziałam i poza gościnnymi występami Romana Kańtocha (Now when I cry) i Piotra Brzychcy, który wykosił solówką gitarową, nie wiele ich posłuchałam i trudno mi wyrobić jakieś zdanie (poza tym, że zagrali w klimatach klasycznego heavy metalu).

Drugim zespołem supportującym Kruka był Scream Maker. Zespół, którego autorem okładki i loga jest Rosław Szaybo (ten co zaprojektował okładkę British Steel Judas Priest), producentem jest Alessandro Del Vecchio (ten od Whitesnake i Journey). Ponadto współpracowali z Jordanem Rudessem (tym od Dream Theater) oraz wydali oficjalną płytę w Chinach (oraz zagrali tam parę koncertów). Interesujące CV i ciekawostki, które wyczytałam na ulotce.

W każdym razie Scream Maker to młode chłopaki grające klasyczny heavy metal spod znaku Judas Priest, Iron Maiden, Black Sabbath, DIO. Jednak najbardziej mi się skojarzyli z tymi pierwszymi, bo wokalista –   Sebastian Stodolak nie dość, że o blond włosach (i oby tak zostało!) to jeszcze podobny głos do Roba Halforda. Z całej trójki to Scream Maker zagrali najciężej i bardzo dynamicznie. Młode pokolenie heavy metalowców atakuje i to na wysokim poziomie.

Ale to Kruk był gwiazdą wieczoru. Pod sceną zebrała się garstka fanów (więcej nie było), a po 21 na malutką scenę wyszli muzycy. Podczas tego koncertu skupili się na utworach z najnowsze płyty Before (link do recenzji). Po polsku Roman Kańtoch zaśpiewał piosenki Szary Liść i Moja Dusza, a po angielsku My Morning Star, Last Second. Ładnie wyszedł numer Wings of Dreams, chociaż wokalista trochę ją przeinterpretował. A w Once i My Sinners musiał wcielić się również w żeńską rolę (w studyjnej wersji śpiewa żona Piotra Brzychcy) – efekt był nieco zabawny, ale ostatecznie oceniam na plus. Ze starszych numerów zagrali Cień, Kameleon, Jak Głaz i na wyraźne żądanie na bis – Rzeczywistość. Oddali również hołd Deep Purple (Black Nights) i Black Sabbath (Heaven & Hell).

Oczywiście jak to bywa w Kruku, na scenie panowała radosna i sympatyczna atmosfera. Muzycy sobie żartowali, uśmiechali się do siebie i fanów, przybijali piątki. Nie zabrakło „pojedynków” instrumentalnych między gitarą, a klawiszami (Michał Kuryś), gdzie ogłaszam remis, a także wokalno-gitarowych. Krzysiek Nowak próbował nadziać na bas Romana Kańtocha, który nie miał miejsca na wywijanie statywem od mikrofonu, ponieważ salka jest wyjątkowo niska. Z tyłu żywo bębnił Darek Nawara.

Natomiast atmosfera w klubie była raczej senna, więc było duuużo czasu (i spokoju) na obserwację Piotra Brzychcy. A konkretnie jego palców, które z zawrotną szybkością odgrywały solówki (przy okazji zauważyłam że Michał Kuryś na tych klawiszach wcale mu nie ustępuje). Fascynujące – na żywo robi to ogromne wrażenie. Na pierwszy rzut oka ruchy są przypadkowe ale jak się człowiek wsłucha i dobrze przyjrzy to ruchy są płynne i rytmiczne.

Zastanawiałam się czemu było słabo na tym koncercie. Fajnie grali ale jednak nie zostały przełamane tzw. lody… Może przez to, że głównie grali nową płytę i nie wszyscy jeszcze ją wysłuchali? Wiadomo, że nowy materiał musi się „przegryźć”. Może Roman Kańtoch jeszcze musi popracować nad interakcją z fanami? (przypomina mi się koncert Chemii, gdzie też z początku było średniawo ale potem jak się towarzystwo rozkręciło to się działo – więc da się) Może różnorodność wiekowa (zdaje się, że wszystkie pokolenia stawiły się na koncercie, z przewagą starszej części…) nie pozwoliła na wspólną zabawę? Koleżanka mi jeszcze mówiła, że cała impreza trwała długo – od 19 do prawie północy – i pod koniec była już zmęczona. A może to po prostu ja mam inne oczekiwania i wyobrażenia (trudno się dziwić po koncercie Skillet).

Mimo wszystko muzycznie koncert Kruka był bardzo dobry, chociaż czasami zawodził sprzęt (i dziurawe ręce ;)). Miło było ich zobaczyć w formie i w nowej odsłonie z materiałem z Before. Będę wyglądać kolejny koncertów!


Outro:
Ja jestem bardzo tolerancyjna jeśli chodzi o warunki sanitarne. W toaletach jest czysto, nie śmierdzi i to się chwali, ale te drzwi? Może papier i deska to za duży luksus na klub… ale ludzie – zróbcie z tym coś, bo jak wpadnie z wizytą jakiś sanepid to zamknie lokal i Kruka i innych już sobie nie zobaczymy…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz