czwartek, 30 października 2014

Relacja: Skillet zagrali w Warszawie! (28.10.2014r., klub Stodoła)

Skillet, 28.10.2014r. (Stodoła, Warszawa)

Po pierwszym koncercie Skillet w Polsce, który odbył się 2 listopada 2013 r., gdzie grali jako support przed Nickelbackiem napisałam na blogu:
 „Jestem pod ogromny wrażeniem tego zespołu i jeżeli kiedyś przyjadą jeszcze do Polski, na pewno pojadę. Razem rozniesiemy scenę w drobny pył!” (link)
Po drugim koncercie Skillet w Polsce, który odbył się 11 czerwca 2014 r., gdzie zagrali na Impact Festiwal, na małej scenie pod Atlas Areną, napisałam na blogu:
„Nie będę ukrywać, że zabawa pod sceną była kiepska, ale ja już od ponad pół roku apeluję o koncert klubowy. To gwarancja doskonałej zabawy i szaleństwa, na którą Skillet zasługują. A nie mam wątpliwości, że bez problemu zapełniliby każdy klub i ja bym tam była! Są wspaniali, takich żywiołowych koncertów potrzeba nam w Polsce!” (link)
A jak było na trzecim koncercie Skillet w Polsce? Sprawdźcie poniżej!



Wiedziałam, że Skillet są kapitalnym koncertowym zespołem. Wiedziałam, że fani zgotują im gorące przyjęcie, takie jakie powinni dostać od początku ich występów w Polsce. Wiedziałam, że zabawa będzie zarąbista. Ale nie spodziewałam się, że AŻ TAK?! Już parę razy się wypowiadałam (a ostatnio nawet tu), że polska publiczność potrafi być niesamowita, ale we wtorek chyba przeszła samą siebie!

Już tradycyjnie koncert rozpoczął się od skrzypcowo-wiolonczelowego intro do Whispers In the Dark. Johnathan Chu i Tate Olsen tym razem ubrani na czarno, a nie na biało, wyszli na scenę w burzy oklasków i okrzyków. Potem po kolei Jen Ledger, Set Morrison, Korey Cooper i na koniec John Cooper! No i zaczęło się szaleństwo! Nie było opcji aby nie ponieść się szaleńczej zabawie, skoro Skilleci zaczęli niezwykle energetycznie od Whispers, a potem Forsaken, Sick of It i Not Gonna Die.  Cała sala śpiewała, wymachiwała rękami w powietrzu, skakała do rytmu. Była taka wrzawa, że John przynajmniej trzy razy wspominał, że jesteśmy tak głośno, że już go uszy bolą (narażając się przy okazji na jeszcze większy aplauz w związku z tym haha). Ale miał absolutną rację – nie tylko refreny były głośno odśpiewywane, ale także zwrotki, a po każdym utworze jeszcze otrzymywali wielkie brawa i powtarzane „Skillet! Skillet!”. Poza tym, co mnie jednak zdziwiło, pod sceną rozkręciło się fajne pogo, a nawet były ścianki, circle pit i młynek (jak dobrze, że wzięłam glany!). A ostatni raz tyle osób na fali to widziałam na 3-majówce we Wrocławiu w 2013 roku, taśmowo chłopaki podnosili do góry chętnych, aż sami też zostali poniesieni (nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka). Niesamowite!

Ale Skillet nie zwalniali tempa. A ludzie jeszcze głośniej śpiewali podczas Hero czy Savior. W poprzednich relacja wspominałam o wulkanicznej wręcz energii zespołu, ale to raczej ze względu na kontrast ze słabą publicznością. W Stodole zespół i fani nakręcali się wzajemnie. Pod sceną emocjonalny szał, na scenie Korey szalała z gitarą, nie wiem nawet czy nie bardziej od nabuzowanego energią Johna, który oczywiście tonął już w swoich ubraniach (zresztą… wszyscy już do tego momentu byli cali mokrzy).

Jen za wiele nie widziałam, ale jak zerkałam od czasu do czasu to rude włosy wirowały w powietrzu. Po raz pierwszy pokazała się na scenie w intro do Awake and Alive – ku wielkiej radości fanów. Seth również miał swoje solówkowe momenty (również w powyższym numerze). W ogóle widać było po całym zespole, że jest oniemiały tym fantastycznym przyjęciem. John Cooper nie pozostał obojętny i nagrał nas na iPhonie podczas Those Nights, robił zdjęcia selfie z fanami, pozdrawiał ludzi na balkonie i twitterowy fanklub. Zareklamował również specjalne wydawnictwo, które ukaże się tylko w Europie, żartując sobie z tych w USA, którzy nie będą mieć do niego dostępu. To wielki prezent dla wspaniałej europejskiej publiczności! I dla najlepszej polskiej!

Może i nieco cukierkowo było podczas wspomnianego Those Nights, ale to był moment aby zebrać wszystkie siły na Rise! John przeprowadził szybki kurs: jak on „Rise!” to potem my jeszcze głośniej „RISE!”. Nie było trudno to osiągnąć, szczególnie, że sam wokalista nas motywował do działania rewolucyjnego, bo złapał polską flagę z podpisami fanów i wymachiwał nią sympatycznie przez połowę piosenki (co sprawiało mu nieco problemów podczas śpiewania, hah). Publiczność szalała pod sceną, wymachiwała rękami, wykrzykiwała refren, ale i tak najlepsza była końcówka! Ona prowokuje do nieprzerwanego intonowania „Rise, Rise, Rise in revolution!”, ale polscy fani i to przebili. Kontynuowaliśmy ten wers razem a cappella przyspieszając tempo do kulminacyjnej wrzawy i gromkich braw. Fenomenalny, spontaniczny moment – reakcja polskich fanów zrobiła wielkie wrażenie na muzykach, którzy bili nam brawa uśmiechnięci od ucha do ucha.

Piosenka Rise miała również podwójne znaczenie podczas tego występu. Na koncert przyszła grupka fanów z Ukrainy wraz ze swoimi niebiesko-żółtymi flagami. John Cooper zwrócił na to uwagę, wspomniał o trudnej sytuacji na Ukrainie i życzył pokojowego rozwiązania. Od polskiej publiczności dostali też brawa szacunku. Cóż – muzyka łączy!


Po (względnie) spokojniejszym Collide, The Last Night poprzedziła przemowa od wokalisty, który piosenkę zadedykował ludziom z jakiegoś powodu pogubionym w życiu aby się nie poddawali i wszystkie honory oddał Jezusowi. Mimo, że pod sceną nieustająco trwało pogo i ścianki (nie ma mowy o mosh), to należy pamiętać, że Skillet to zespół chrześcijański, a muzycy są głęboko wierzący. Szanuję.

Pięknie zabrzmiał również utwór Yours to Hold, gdzie ponownie na scenie pojawiła się Jen Ledger. Ładnie zaśpiewała w duecie z Johnem, który tym razem grał na gitarze akustycznej. Uroczo się uśmiechała i odmachiwała fanom przy barierkach. W tłumie można było dojrzeć ludzi układających palce w serduszka, nawet ci z pogo ale to bardziej dla żartu (chociaż odniosłam wrażenie, że zaczynało im się to podobać haha).

Po Better Than Drugs, swoje solowe występy zaprezentowali Seth i Jen. Szkoda, że tak krótko mieli okazję pochwalić się swoimi umiejętnościami ale i tak otrzymali wielkie brawa.

Koncert zbliżał się do końca, a dawał o tym znać głos Johna Coopera. Na Comatose ledwo było go już słychać, no na szczęście w tej piosence skutecznie odwracają uwagę sekcja smyczkowa, klawisze i gitary. Więc szybko przeszli do Monster, chociaż zazwyczaj frontman Skillet ma coś do powiedzenie przed tym numerem. Nie ważne – znowu pod sceną wszyscy szaleli i głośno śpiewali „I feel like a Monster!”. Ludzie tak się wkręcili w ten kawałek skacząc i wydzierając się, że autentycznie po numerze ledwo łapali oddech.


Żeby uzupełnić niedobory tlenowe, na początek bisu zaprezentowali się Tate Olsen (wiolonczela) i Johnathan Chu (skrzypce) – znowu króciutko ale również otrzymali owacje.

Rebirthing tradycyjnie rozbrzmiał na zakończenie tego wspaniałego koncertu. Korey zarzuciła sobie na ramiona polską flagę, a John wykorzystał do końca resztki energii i głosu. Nie mogłam uwierzyć, że to już koniec, tak szybko minęło…

Niesamowity koncert! Podsumowując występ zawsze podkreślałam żywiołowość zespołu, ale tym razem chcę podkreślić fenomenalną postawę polskiej (i też ukraińskiej) publiczności. Śpiewali, klaskali, krzyczeli, skakali i to cały koncert! A był on niezwykle intensywny! 16 piosenek, z czego większość dynamiczna i… pobudzająca do spontanicznych reakcji. Cała sala falowała i doskonale się bawiła. Efektem tego była ogłuszająca wrzawa. John Cooper nie tylko więc stracił głos po występie, ale też słuch. Skillet znowu udowodnili, że są nietuzinkowym zespołem, który potrafi rozkręcić imprezę. Energetyczną muzyką porwali wszystkich do zabawy. Wspólnie roznieśliśmy Stodołę!

Byłam już na wielu koncertach, ale ten był naprawdę wyjątkowy. Wiedziałam, że znowu po ich koncercie będę wylewać z siebie słowa zachwytu, ale nie spodziewałam się, że… będę mieć takie trudności aby w pełni i wyczerpująco zrelacjonować ten fantastyczny koncert. Po prostu było genialnie!

A kto nie był ten trąba ;)

Setlista

1. Whispers in the Dark
2. Forsaken
3. Sick of It
4. Not Gonna Die
5. Hero
6. Awake and Alive
7. Savior
8. Those Nights
9. Rise
10. Collide
11. The Last Night
12. Yours to Hold
13. Better Than Drugs
14. Comatose
15. Monster
16. Rebirthing

Outro:

Przegląd koszulek: ja tradycyjnie reprezentowałam Shinedown, a były też: kilka Nickelbacka (okazuje się, że warto supportować wielkie zespoły), Iron Maiden (zawsze się znajdą fani IM), System of a Down, Serj Tankian (z trasy z 2013 roku!), Woodstocku (ta jubileuszowa na 20-lecie), Coma, Avenged Sevenfold (!), Farben Lehre, TesseracT i oczywiście kilka SkiLLet. Jako ciekawostkę dodam młodzieńca w koszulce z Naruto z Deidarą (trzeba powiedzieć, że piosenki Skillet są chyba najczęściej wykorzystywanymi do amv, zresztą… sama ich tak odkryłam) – pozdrawiam.

Jeszcze wspomnę, że jako support zagrał zespół Alegorya. A całkiem fajnie pograli, pośpiewali. Co ciekawe ożywienie publiczności pojawiało się wtedy kiedy perkusistka (Iga Cieślak) atakowała z podwójnej stopy. Ale jakoś nie udało im się bardziej zaangażować publiczności poza brawami i chwilowym pogo. Za to wokalista – Szymon Wiśniewski (blond włoski a la Kurt Cobain) wykazał się refleksem. Ktoś z tłumu krzyknął: „daj koszulkę!” Kiedy już mu rzucili, ktoś inny krzyknął: aaa pocałuj mnie w d..pę! Na co „Wiśnia” – „ja ciebie też”, co ubawiło ludzi za co dostał brawa. Szału nie było ale hejtów też, więc myślę że pokazali się na plus.

Przed koncertem byłam w Złotych Tarasach. W końcu wyremontowali to durne przejść co trzeba było na nim przechodzić zygzakiem i czasem nie dało się zdążyć przejść. Oczywiście złapało mnie czerwone światło ale dzięki temu zauważyłam wyjeżdżający spod Pałacu Kultury autokar polskiej reprezentacji siatkarzy! Ten czerwony z napisem „This is Volleyball”. W takich momentach zawsze sobie myślę: jestem w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie! Stodoło – przybywam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz