poniedziałek, 13 października 2014

Relacja z koncertu Machinae Supremacy

10.10.2014r., Machinae Supremacy, Liverpool, Wrocław.

Dla wielu z nas 10 października we Wrocławskim klubie Liverpool nie odbył się koncert Machinae Supremacy, to było coś więcej i nie da się tego wyrazić słowami, choć muszę spróbować!


Zacznę od początku. Bardzo dobrym pomysłem było spędzenie tego wieczoru w gronie innych fanów. Zgadaliśmy się na pewnym portalu i przeżyliśmy wspólnie chwile, o których inni mogą tylko pomarzyć.

Gdy spotkaliśmy się na dworcu, od razu rozpoczęliśmy poszukiwania słynnego autobusu ”Ghosta”, zespołu Machinae Supremacy. Jeden parking, drugi parking, no niestety nie ma, to idziemy coś zjeść, a potem znów szukać „Ghosta”. Niestety poszukiwania zakończyły się fiaskiem – jak wiadomo, duchy pojawiają się nocą.

Pod klubem zjawiliśmy się po 19, ja jako, że miałem browary w plecaku, nieco oddaliłem się aby je wypić. Gdy wróciłem, klub nadal był zamknięty, otworzyli go około 19:40. Na scenie stroili się muzycy Crimson Valley, miejscowego zespołu power/heavy metalowego. Ich koncert nieco się opóźnił, bo długo stroili swe instrumenty, widać było, że chcą zostawić po sobie pozytywne wrażenia i też tak było. Sporo energii biło ze sceny i z parkietu, nawet dużo osób bawiło się podczas występu kapeli. Z pewnością kilku facetów, bliżej sceny przyciągnął nietypowy ubiór wokalistki, ale nie ma się co rozpisywać, kto widział ten wie.

Zespół rozgrzał publikę do czerwoności, ale przed nami był jeszcze jeden support, a mianowicie kapela Degreed, ze Szwecji tak jak gwiazda wieczoru. Ciężko jest opisywać zespoły, które pierwszy raz w życiu się słyszy. Muzyka Degreed to alternatywny rock z domieszką hard rocka. Koncert zespołu był bardzo udany, dało się zauważyć kilku fanów/nek bandu, którzy śpiewali utwory i reagowali bardziej emocjonalnie od reszty. Co oczywiście przełożyło się na sam zespół, który również był zadowolony i cieszył się grą tego wieczoru.


Zarówno na Crimson Valley jak i na Degreed byłem w roli obserwatora, który od czasu do czasu uczestniczył w zabawie. Bardzo chciałem wcześniej zapoznać się z muzyką zespołów, jednak niestety zabrakło mi czasu.

Zanim przejdę do występu popularnych MaSu, nieco innych informacji, acz dotyczących wspomnianego wcześniej zespołu.

Po występie Crimson Valley udałem się do stoiska z merchem zespołów w celu zakupu koszulki. A stuff Machinae Supremacy był naprawdę tani 50 zł za koszulkę, a 40 zł za płytę. Co 40 zł za Phantom Shadow??!!! Tak! A ja dałem 80 zł, ale miałem ją już tydzień po premierze. A kto sprzedawał rzeczy zespołów, a no ich nowy gitarzysta Tomi, jakże się zdziwiłem gdy zobaczyłem go na scenie, bo wcześniej w życiu nie skojarzyłem tego Pana.

Andreasa, który swobodnie przemieszczał się po klubie rozpoznałem i elegancko się przywitałem, ale już Nicklasa, który rozmawiał z grupką znajomych nie rozpoznałem.

Wracamy do występu wyczekiwanego przez wszystkich! Najpierw ogólny opis, później wrażenia i odczucia.


MaSu koncert rozpoczęli od numeru Versus z nowej płyty i zaczęła się zabawa na całego, jednak dźwięki wydobywające się ze sceny nie wybrzmiewały tak jakbym tego chciał. Gitarka Jonasa było ledwo słyszalna i wokal Roberta również, na szczęście szybko zostało to naprawione i trzeci numer z kolei czyli Action Girl wypadł znakomicie. Laser Speed Force wywołał wielką wrzawę.


Kolejnymi numerami były Force Feedback i Rocket Dragon, utwory, które uwielbiam, więc postanowiłem nagrać przynajmniej fragment jednego z nich. Ciężko było utrzymać w ręku telefon bo publika wciąż bawiła się niesamowicie skakała niemal cała sala. Kolejnym kawałkiem z nowej płyty był The Vilian Of This Story, początek jest w miarę spokojny więc postanowiłem go również uwiecznić na nagraniu, choć song przeistacza się w wulkan energii. Po Villian zagrali Renegades, ale zupełnie nic z niego nie pamiętam bo ruszyłem w pogo, które działo się od początku koncertu za moimi plecami, nie zdążyłem się wybawić, bo po chwili znów żądza nagrania pamiątki wzięła górę, a to dlatego, że Panowie postanowili zagrać Nova Prospekt, jako całość chyba mój ulubiony utwor MaSu! Na Remnant oddaliłem się aby po obserwować koncert nieco z dalszej perspektywy i porobić kilka zdjęć.


Długo to nie trwało, gdy usłyszałem dźwięki The Second One i zobaczyłem taneczne kroki muzyków na scenie, wiedziałem, że trzeba wrócić do zabawy.A znakomita zabawa trwała również na singlowym Beyond Good And Evil, przed wstępem do refrenu robiliśmy sciankę, która składała się 10 osób może nawet trochę więcej, a takich wstępów były 3 to były 3 ścianki, zabawa na całego, aż prawie przeoczyłem solówkę Tomiego, nie zdziwiłem się, że solo należy akurat do niego, ponieważ widziałem wcześniej nagranie live tego utworu, ale czy ktoś patrzył na Jonasa w tym momencie??!! Wyglądał na znudzonego i patrzył na kolegę nieco z zazdrością. Nawet nie wiedziałem kiedy skończyli grać ten kawałek, a już znikli ze sceny, by po chwili pojawić się na niej ponownie. 


Bisy rozpoczęli od Rise Of A Digital Nation, a później zagrali pierwszy utwór z płyty Overworld a był nim Dark City i wszyscy się bardzo z tego powodu ucieszyli, pod koniec zagrali jeszcze Stand i Roque World Asylum i Throug The Looking Glass, że grają ostatni numer to sam Robert poinformował publiczność żeby wykrzesała resztki sił, zdziwiło mnie gdy poleciała elektroniczna wstawka, że nie usłyszałem wrzawy, albo ludzie chcieli jej posłuchać, albo nie mieli już sił. Ja dałem z siebie absolutnie wszystko i podczas ostatniego wersu tej piosenki darłem się tak, że zaraz po koncercie skoczyłem po piwo bo ochrypłem.

Koncert skończył się gdzieś 20 minut po północy, a Panowie z MaSu zagrali 17 utworów, setlista była już mi znana ale zmienili kolejność grania utworów.

Zespół:


Naładowany niesamowitą energią, moc ich utworów była odczuwalna na koncercie. Nicklas walił po garach z wielkim zaangażowaniem a jednocześnie bawił się grą, podnosząc choćby pałeczkę nad głowę przed każdym uderzeniem. Jonas szalał po scenie, przed solówkami, pokazywał rogi tak jakby chciał mówić: to jest mój czas, patrzcie na mnie, a grał jak w transie, rzadko zerkał na gitarę częściej patrzył na publikę jak się bawi. Robert miał fajny tik, przykładał mikrofon do ust jakby miał zaraz śpiewać, ale to nie był jego moment więc odsuwał go od twarzy. Zachęcał publikę do zabawy, pokazywania pięści, klaskania itd. Jego głos brzmiał solidnie i wystarczająco głośno. Tomi ograniczał się do rozszerzania nóg podczas grania i machania rytmicznego głową, ale też miał mało miejsca. Kilka razy wymachiwał swymi długimi włosami niczym death metalowy muzyk. Andreas pykał sobie na basie, stał gdzieś w rogu i zabawiał publikę ze swojej strony.

Publiczność:

Fani byli znakomici, nie spodziewał się, że będą aż tak świetnie się bawić. Trochę przestraszyłem się widoku co 3, 4 osoby w okularach, ale mogłem się tego spodziewać. Mimo to, tak jak już wcześniej pisałem ludzie bawili się do utraty tchu. Skakali, śpiewali, było pogo, byli też ludzie niesieni na fali, sam raz się nawet odważyłem zabawić się w ten sposób ,przepłynąłem na rękach wzdłuż sceny i nawet z Robertem przybiłem piątkę.

Nagłośnienie, klub:

Powiem wprost tak mi się tam podobało, że na pewno do tego klubu wrócę!!! Nagłośnienie było dobre, a nawet super. Klub nie za duży a klima była. Miejsce klimatyczne, ładne w środku i funkcjonalne, jak ktoś chciał mógł obserwować koncert siedząc na stopniach, lub po prostu w ławce przy piwku. W miejscach gdzie ciężko było dostrzec scenę były telewizory, na których można było oglądać scenę. Piwko dobre i niedrogie, obsługa spoko. Same pozytywy dla klubu Liverpool!

O czymś zapomniałem???

Tak! Nie bez kozery napisałem, że duchy pojawiają się nocą, tak też było z tym autobusem, choć jako jedyny odważyłem się przejść ulicę nie bacząc na jeżdżące auta, byle tylko zrobić sobie z selfie z tour busem.


Podczas koncertu Robert powiedział, że po show będzie można z nimi napić się piwka, zrobić fotkę, czy też po prostu porozmawiać.

Czyli było tzw. after party z zespołem, które trwało do białego rana, a co tam się działo to będzie nasza słodka tajemnica, którą wyjawimy chyba tylko najbliższym.

Także, to nie był koncert, to było wydarzenie jak ze snu! Samo zobaczenie zespołu i jednego z najlepszych dla mnie gitarzystów było czymś niesamowitym, do tego bez owijania w bawełnę powiem, że słucham dużo muzyki rock metalowej, ale w 2010 roku nie było lepszego albumu od „A View From The End Of  The World” !

Dziękuję ekipie, dziękuję zespołom, dziękuję klubowi i oczywiście organizatorowi, za imprezę, którą zapamiętam do końca życia!


Autor: Deli

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz