sobota, 27 września 2014

Recenzja: Godsmack - 1000 hp

BreakingCD #13

Nowy album o nazwie „1000 hp”, określam jako godsmackowy Godsmack. Niczym nie zaskakuje – jest szybko, jest hard rockowo, jest potężnie. Ale czy potrzeba nam czegoś więcej?


Album zaczyna się mocnym uderzeniem od tytułowego 1000 hp. Ruszamy zatem w podróż czerwonym Mustangiem – na dobry początek cofamy się w przeszłość aż do 1995 roku „when we were nothing”. No cóż, nic się nie zmieniło – stary, dobry Godsmack. Czyli czas na „turn that shit up louder!”.


Drugi numer – FML (czyli F*ck my life), poza bezkompromisowym refrenem, dostarcza nam krótką solówkę gitarową. Something Different przynosi, nomen omen, coś innego. Trochę zwalniamy szaleńcze tempo, a w środkowej części nawet znalazło się miejsce na sekcję smyczkową. Bardzo dobry, radiowy kawałek na singiel no. 2. Czwarty numer na krążku to What’s Next – klasyka ze strony Godsmack. Sully Erna podchodzi pod groove, dużo dzieje się w warstwie gitarowej, a perkusja nawet ma moment przypominający do złudzenia Nicko McBraina z Iron Maiden. Generation Day to najprawdopodobniej najlepszy utwór na „1000 hp”. Solówka gitarowa Tony’ego Rombola wprowadza do klimatycznego zwolnienia w środku numeru. Nie trudno jest sobie wyobrazić publiczność na koncercie klaskającą w rytm i pogujących w końcówce. Urocze jest też to „Shot!” Sully’ego, które do złudzenia przypomina „Shut” Layne’a Staley’a – w końcu Godsmack trochę czerpał inspiracji od Alice In Chains. Ale po chwili rozmarzenia koncertowego wraca rytmiczny hard rock w Locked & Loaded, nie ma szans aby nie zacząć headbanging. Wspominałam AIC? Więc troszkę klimatów spod znaku grunge też musiało się pojawić. Mowa tu o Livin’ In the Gray z nieco przybrudzonym riffem od Tony’ego. I don’t belong niczym specjalnie się nie wyróżnia, bardzo schematyczny kawałek, ale zaraz po nim zaczyna się Nothing comes easy z potężnym riffem. Ale co zaskakujące refren jest nieco lżejszy (chociaż perkusja w tle znowu Ironowa), a za nim rytmiczne, wręcz przyjemne przejść do kolejnej zwrotki. Sully zresztą śpiewa: „Never crosses itself without something changing”, jakby opisywał właśnie ten nieoczywisty, ciekawy utwór. Ostatni numer na krążku – Turning to stone przywołuje wspomnienia o Serenity lub Voo doo, ale w refrenie już pojawiają się ciężkie, nieco przygnębiające riffy (że to już koniec?). Tak kończy się nasza podróż z Godsmackiem.


Może i Godsmack się powtarza. Ale mają swój styl, Sully robi różnicę. Słuchając „1000 hp” autentycznie ma się ochotę pogłośnić sprzęt. Muzycy z Lawrence (Massachusetts) nieodmiennie emanują wybuchową energią (o sprecyzowanej mocy 1000 hp), która chce się wręcz wydostać z krążka. Jest moc! I to chyba w Godsmack jest najważniejsze. Teraz czekajmy tylko na potwierdzenie koncertu w Polsce!

Źródło zdjęć: empik.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz