środa, 13 sierpnia 2014

Tour de Pologne 2014! Tour de Majka!

71. Tour de Pologne

W najśmielszych snach nie przypuszczałam, że dożyję momentu jak polski kolarz wygrywa nasz narodowy wyścig Tour de Pologne. I to w takim stylu! To znaczy, miałam nadzieję, że może Michał Kwiatkowski jakimś cudem da radę (w końcu w 2012 roku był bardzo blisko, o 5 sekund przegrał z Moreno Moserem). Ale że Rafał Majka wygra?! Na naszym Tourze nie ma długich i najlepiej stromych podjazdów i jeszcze wyścig kończy się czasówką. Do ostatniej soboty twierdziłam (i nie tylko ja), że to nie jest wyścig dla Majki… wszyscy byliśmy w błędzie. Okazuje się, że nasz rodak potrafi i zafiniszować pod górę i „odczepić” rywali z koła oraz znakomicie pojechać jazdę indywidualną na czas. I podkreślmy to, że ten chłopak ma w nogach Giro d’Italia i Tour de France i parę innych wyścigów. Na swoją obronę mogę tylko powiedzieć, że wolałam „nie nadmuchiwać balonika” (żeby się potem nie rozczarować), bo tak naprawdę nie miałam dowodów na to, że on potrafi tak wspaniale jeździć! Ani ja, ani eksperci, ani sam Majka nie wiedział na ile go stać. Ale postanowił walczyć do upadłego, a ja nie poprzestałam jedynie na „pchaniu” przed telewizorem!

71. Tour de Pologne wyruszył z Gdańska. Tym samym wyścig uczcił 20-lecie wolnych wyborów w Polsce, stąd start odbył się spod Stoczni, czyli miejsca gdzie rodziła się Solidarność, a otwierał go uroczyście Lech Wałęsa. Pierwszy etap z metą w Bydgoszczy (bardzo ciekawy pomysł na finisz na moście Uniwersyteckim!), zgodnie z przewidywaniami, zakończył się sprintem z peletonu, z którego najlepszy okazał się Yauheni Hutarovitcha z Białorusi (co dzięki wspaniałej TVP trudno było dostrzec). Na pewno zapamiętamy ten etap, jako bardzo… żywiołowy. Większość trasy kolarze przejechali w 30-stopniowy upale, by przed wjazdem do Bydgoszczy przeżyć (dosłownie) rozszalałą burzę gradową, która łamała drzewa, a mokra nawierzchnia spowodowała kilka groźnych kraks w peletonie. Na szczęści Rafał Majka był czujnie eskortowany przez swoją drużynę Tinkoff-Saxo.



Drugi etap zakończył się zaskakującym  zwycięstwem Petra Vakoca. Ten młody Czech dzielnie uciekał (wraz z dwoma Polakami, którzy nie wytrzymali w końcówce) przez 226 km i nie dał się dogonić peletonowi na mecie w Warszawie. W sumie może podziękować nierozgarniętemu peletonowi, który nie zorientował się, że nie wchłonął całej ucieczki, a Matthews cieszył się jakby wygrał etap będąc drugi. Liderem wyścigu został Vakoc z przewagą imponujących 27 sekund nad drugim Hutarovitchem. Trzeci etap, z Kielc do Rzeszowa, też zakończył się finiszem całej grupy. Wygrał Holender Theo Bos, znany głównie z dominacji na torze sprzed kilku lat.


Czwarty etap, najdłuższy w wyścigu liczył 236 km. Kolarze wyruszyli z deszczowego Tarnowa, aby swoją podróż zakończyć na rundach w Katowicach. To był dzień dla mnie – tradycyjnie już pojechałam na metę pod Spodek (w tym roku rowerem; złapałam również kolarzy na granicy Sosnowca z Mysłowicami). Zawsze robię wiele zdjęć, ale po kilku latach skończyły mi się koncepcje na fajne fotki w Katowicach i w tym roku skupiłam się na dopingowaniu z biało-czerwoną flagą. Duże wrażenie zrobił na mnie finisz sprinterów, ponieważ w Katowicach jest on z górki. Wygrał Belg – Jonas Van Genechten, który osiągnął na kresce imponującą prędkość 80,8 km/h. Kolarze to krejzole, szalona końcówka.

Piąty etap to początek prawdziwego ścigania i walki o zwycięstwo w całym wyścigu. Czyli wielkie emocje oraz uzyskanie odpowiedzi w jakiej formie jest Rafał Majka. Peleton ruszył z Zakopanego w stronę Słowacji. Meta znajdowała się na podjeździe do Strbskego Plesa. Grupa Tinkoff-Saxo nadawała mocne tempo, aby wykruszyć potencjalnych rywali Majki na finiszowych metrach. Ostatnie 3 km to szalone ataki kolarzy Quick-Step, Oriki (Weening) i Movistar. Rafał Majka trzymał się blisko ale nie kontraatakował, czekając do ostatnich metrów. I kiedy wydawało się, że Intxausti i Izaguirre rozegrają między sobą kwestię zwycięstwa, Rafał Majka ruszył jak wystrzelony z katapulty. Minął Hiszpanów (a w zasadzie Basków) niczym Sagan na płaskim finiszu i na linii mety zdążył jeszcze podnieść rękę w geście zwycięstwa! Niemożliwe! Przyspieszenie, siła i determinacja! Po 10 latach Polak wygrał etap podczas wyścigu Tour de Pologne! Mimo 10 sekundowej bonifikaty za pierwsze miejsce, zabrakło Majce sekundy na przejęcie żółtej koszulki. Petr Vakoc jakoś się wybronił. Wspomnę jeszcze o Przemysławie Niemcu, który zajął bardzo dobre 10 miejsce i nie stracił nic do czołówki.


W tym momencie, można by rzec, że Rafał Majka utrzymał formę po Tour de France, ale to nie prawda. Sam mówił, że jedzie bardziej głową niż nogami. Walczył jak lew i się opłaciło! Ale i tak najbardziej dumna jestem nie tyle co ze zwycięstwa ale z jego okrzyków na mecie: „POLSKA!!”. I jego piękne słowa, że jedzie dla kibiców, dla Polski. Panie Rafale… już po takich słowach bym odlewała order Orła Białego!

Ale Rafał Majka, mimo wielkiego zmęczenia, nie poprzestał na jednym zwycięstwie. To przecież Król Gór Tour de France! Alpy są jego, Pireneje są jego, przyszedł czas na Tatry i to zarówno części słowackiej jak i polskiej! Etap szósty, jak opisuje obrazowo Bartosz Huzarski – można się nim przeczesać. Czyli pętle między Bukoviną, a Poroninem (plus szybki wypad do Zakopanego) i dwoma konkretnymi podjazdami pod Ząb i Gliczarów (zwany obecnie Ścianą Bukowina… niedługo Poronin tez zmieni nazwę na Bukowinę, razem z Białym Dunajcem i Białką, a co). 174 km jazdy góra-dół, góra-dół, po wąskich szosach, wszystko pod kontrolą Tinkoff-Saxo. Jeszcze w między czasie Maciej Paterski, zapewnił sobie koszulkę najlepszego górala, biorąc udział w czwartej ucieczce podczas całego wyścigu. Ostatnia runda to już prawdziwa zabawa. Na Gliczarowie, Rafał Majka ruszył bardzo mocno, a jego tempo wytrzymali tylko Izaguirre, Caruso i Barguil. Ale Polak nie pojechał jeszcze na full, rozrzucił czołówkę; na zjazdach zjechało się 17 kolarzy (w tym lider Vakoc i Marek Rutkiewicz z CCC). Na ostatnim, pięciokilometrowym podjeździe do Bukowiny Tatrzańskiej (z max nachyleniem 11,5%) Rafał Majka nie dał szans rywalom. Depnął na pedały i pojechał przed siebie. Na kole zdołali się utrzymać tylko Hiszpanie, ale i oni musieli spasować. A nasz kolarz cisnął do przodu ile sił w nogach, ile powietrza w płucach. Powiększał przewagę ale widać było, że na ostatnim kilometrze Rafał ocierał się o jawny masochizm. Bujając rowerem na lewo i prawo, pchał do przodu, ale i tak starczyło mu jeszcze sił aby w pełni się wyprostować na rowerze i wymachiwać rękoma w geście zwycięstwa pokazując dwa palce. Król Tatr!! 10 sekund za Polakiem do mety dojechali Intxausti i Izaguirre (jechali swoim tempem, wzajemnie się wspomagając), czwarty był Riblon (+19s), a piąty Przemysław Niemiec (+20s)! Brawo!


Od 2013 roku, wyścig kończy się czasówką w Krakowie (wcześniej finisz był na Błoniach z grupy sprinterów), wszystko po to aby Michał Kwiatkowski, który jest specjalistą w tej dziedzinie wygrał Tour de Pologne… tylko, że po kolejnym starcie w Tour de France chłopak jest tak zmęczony, że znowu nie stanął na starcie Wyścigu Dookoła Polski. Rafał Majka nie jest postrzegany jako specjalista od jazdy indywidualnej na czas. W sumie do poprzedniego roku raczej niczym się nie wyróżniał. Natomiast w 2014 roku, już podczas Giro d’Italia (pierwsza czasówka) pokazał, że zrobił postępy. Ale czy na tyle duże aby utrzymać 18 i 22 sekundy przewagi nad Hiszpanami (bardzo dobrymi czasowcami), na 25 kilometrowej pętli Kraków-Wieliczka? Mając w nogach już tyle kilometrów? Targały mną wątpliwości, że te przewagi mogą być za małe, ale i tak postanowiłam pojechać do Krakowa i dopingować na żywo Polaka! W tamtym roku odpuściłam i co? Rafał Majka mimo, że pojechał bardzo dobrze wtedy czasówkę (która była dłuższa o 12 km) nie zdołał utrzymać miejsca na podium. Ale po doświadczeniach z zeszłego roku, znał już trasę, sam podkreślał, że wie jak ją przejechać i da z siebie wszystko. A ja musiałam zobaczyć na własne oczy setki kibiców, poczuć te emocje na własnej skórze i… poczuć radość z historycznego zwycięstwa!

Dotarłam do Krakowa o 15, więc miałam czas na obejście całego Rynku, zrobienia dziesiątek zdjęć i zastanowienia się gdzie tu stanąć aby móc ładnie zamachać flagą. Znalazłam odpowiednie miejsce na starcie i odliczałam ostatnich 15 kolarzy do startu (w tym Przemka Niemca i Marka Rutkiewicza). Tak jak się spodziewałam, kiedy ruszał Rafał Majka wzniósł się taki doping, że Spodek na Lidze Światowej by się nie powstydził! Mignął w żółtym stroju i zaczęła się nerwówka. Znalazłam sobie miejsce pod sceną na podium, bo tam był dobry widok na telebim (bo albo stoi się przy barierkach i uderza w banery albo obserwuje się telebim; nie miałam opcji już wtedy przebicia się aby to połączyć z sobą skoro wybrałam machanie flagą na starcie, poza tym TVP zagłuszyło mi komórkę i nie mogłam dzwonić, pytając jak wygląda sytuacja na trasie). Zresztą wszyscy stłoczyli się, obserwując w absolutnej ciszy wydarzenia na trasie… Co chwila było słychać obok z finiszu doping ludzi zgromadzonych na trybunach jak dojeżdżali kolejni kolarze do mety. Nie – tutaj panowało skupienie i nerwowe oczekiwanie. Do mety dojechał najpierw Izaguirre z czasem 29 minut i 47 sekund. To chyba było najtrudniejsze dodawanie w moim życiu, ponieważ musiałam wiedzieć jaki czas musiał osiągnąć Majka aby wygrać wyścig. Dałam radę – Rafał nie mógł mieć gorszego czasu niż 30 minut i 9 sekund. Kiedy do mety dojechali Intxausti i Riblon, było wiadomo, że to 30’09’’ będzie kluczowe (Izaguirre miał lepszy czas od Intxaustiego i wyprzedził go w generalce). Jeszcze chwila śmiertelnej ciszy pod Sukiennicami i na ekranie telebimu pojawił się ON, żółty Król Gór. Ludzie wokół już nie wytrzymali i zaczęli klaskać i głośno skandować „Rafał!”, „Dawaj!” itd. Miałam moment stanu przedzawałowego bo myślałam, że na ponad kilometr do mety Rafał ma już ponad 29 minut jazdy… (bo niewyraźnie było widać, czy to 8 czy 9…) ale nie! Dopiero teraz licznik zmienił się na 29 minutę! Nie mógł tego przegrać! Rafał Majka parł do przodu jak natchniony, jakby jeszcze zmagał się z tym podjazdem na Bukowinę Tatrzańską! Sekundy leciały, jeszcze jeden zakręt… drugi i prosta na metę! Czas… 30’01’’!! Część ludzi, którzy postąpili podobnie do mnie i sobie policzyli, zaczęła się cieszyć ale tak naprawdę radość ogarnęła wszystkich kiedy zobaczyliśmy Majkę cieszącego się w odgrodzonej strefie (akurat mieliśmy dobry widok haha)! I gromkie „RAFAŁ MAJKA!!”. Piękne, cudowne zwycięstwo polskiego kolarza w Tour de Pologne! (po 11 latach, kiedy wygrywał Cezary Zamana)


Podsumowanie 71. Tour de Pologne zacznę od kibiców. Mam w zwyczaju trochę narzekać na małą liczbę ludzi przy drogach, rzadko starających się nawet zauważyć kolarzy. A tu bardzo miłe zaskoczenie! Oceniam, że przy drodze stało więcej kibiców, niż w poprzednich latach. Oczywiście warszaffka jak zwykle olała sprawę, ale w innych miastach wszystko wyglądało bardzo imponująco. Tradycyjnie Katowice bardzo żywiołowo dopingowały rozpędzony peleton, natomiast wiele dobrego słyszałam o Bukowinie Tatrzańskiej. Podjazdy cieszyły się jak zwykle popularnością. No, a Kraków to już była kulminacja i duże zainteresowanie ze strony ludzi. Co chwilę słyszałam z tłumu Majka to, Majka tamto. Już nie wspominając, że po wyścigu pół Krakowa chciało jechać autokarami do Katowic! Ale najpiękniejsze w kibicach było to, że byli tacy kolorowi, weseli. Tutaj polska flaga, tam zabawny transparent, a gdzieś indziej domowej roboty koszulki w czerwone kropki. Okazuje się, że kolarstwo potrafi przyciągnąć coraz większe rzesze kibiców! Żeby tak jeszcze ci ludzie częściej wsiadali na własne rowery to byłoby cudownie!

Muszę wspomnieć o transmisji TVP. Bo w tym roku okazała się wyjątkowo dobra! Po pierwsze, wyścig albo zaczynał się przed Teleexpressem albo po nim, w końcu Teleexpress jest nieprzesuwalny, ale przynajmniej nie irytowało przerywanie transmisji na ten bzdurny serwis pseudo-informacyjny. Po drugie nawet reklamy nie były tak irytujące jak zawsze, bo w porównaniu do poprzednich lat to można by powiedzieć, że prawie ich nie było! Po trzecie, nigdy mi się tak dobrze nie słuchało komentarza w Telewizji Polskiej! Marek Rudziński (uwielbiam!) i Piotr Sobczyński byli znakomici, znali się na temacie, tłumaczyli, uzupełniali się wzajemnie i o jakiś większych wpadkach nie ma mowy. Praca kamerzystów też na plus (porównywalny poziom do tegorocznego Tour de France), chociaż ten rwący się obraz… trzeba nad tym popracować. Jak już mowa o minusach to chyba nie do przejścia dla naszej telewizji jest stałe pokazywanie licznika kilometrów do mety oraz różnicy czasowej między grupami kolarzy (a chyba szczytem marzeń jest to aby oba były dokładne…). Już nie wspominając o punktach pomiaru czasu podczas czasówki – to jest chyba mission impossible (a to trzeba powiedzieć, że to wielki wstyd jest, że czegoś takiego nie ma). Natomiast duże brawa dla grafik z temperaturą, wysokością nad poziomem morza, ale najfajniejsza była belka z danymi zawodnika, wiek, wzrost itd. To było super! Szkoda tylko, że w tym roku jakoś zabrakło pokazywania zabytków czy chociażby ważniejszych budynków po drodze i w miastach (wraz z podpisami), ale za to realizatorzy zrekompensowali się pięknymi krajobrazami Polski (Tatry przepiękne!).

Wspomnę szybko jeszcze o bardzo dobrej postawie polskich kolarzy. Piąte miejsce zajął Przemysław Niemiec (+1’20’’), może jakoś specjalnie się nie pokazywał, ale widać go było w czołówce. Niemiec przygotowuje się do Vuelty, więc dopiero zaczął wchodzić w rytm wyścigowy. Jedenaste miejsce zajął Marek Rutkiewicz, który w tym roku mało się pokazywał (żadnej próby ucieczki?). Górską klasyfikacje wygrał Maciej Paterski, dzięki czemu czwarty rok z rzędy to Polak wygrywa tę koszulkę. Rozczarował mnie Sylwester Szmyd, bo zapowiadał walkę, a zajął dopiero 46 miejsce… ale i tak stanął na podium Tour de Pologne, ponieważ Movistar zwyciężył w klasyfikacji drużynowej. Dobre i to.

I na koniec, największe słowa uznania kieruję w stronę nowego bohatera polskiego kolarstwa – Rafała Majki. Po Tour de France i dwóch zwycięstwach odblokował się psychicznie, co sam zresztą powtarza w wywiadach. Wypowiada się bardzo rzeczowo, nie zapominając o wkładzie drużyny Tinkoff-Saxo (Zaugg!), a jednocześnie odważnie składa deklaracje. Zna już swoją wartość i wie, że stać go na jeszcze więcej (strach myśleć, na jak wiele!). Rok temu był jeszcze cichym chłopakiem z Zegartowic, który jak pięknie przyrównał go w swoim felietonie w Przeglądzie Sportowym Kamil Wolnicki: „było z nim trochę jak z yeti – dużo się o nim mówiło, nikt nie miał dowodów na potwierdzenie [jego możliwości]”. Również pamiętam jak się denerwowałam kiedy Majka w bezsensownych momentach próbował atakować na podjazdach (podczas TdP) i po chwili rezygnował oglądając się za siebie i rezydnując. A dziś? Wypełniony wiarą w siebie pruje do przodu i wciąż się ogląda… ale tym razem sprawdzając czy już wszystkich kolarzy urwał z koła. Na Tour de Pologne zaprezentował nam umiejętności niemal sprinterskie, wspaniałą wspinaczkę górala oraz świetną jazdę indywidualną na czas. I to wszystko, pamiętajmy, przy ogromnym zmęczeniu po trzytygodniowych wyścigach Giro d’Italia i Tour de France (i paru innych)! To sobie teraz wyobraźcie co to by było gdyby przyjechał wypoczęty, z wielką formą wypracowaną specjalnie na Tour de Pologne! Nie bądźmy nieśmiali, gdyby tak wypracował świeżość i formę, na któryś z trzech wielkich Tourów (na Giro 2012 pokazał, ze tkwi w nim potencjał)?! On ma 25 lat, taki powiedzmy wiek, w którym osiąga się kolarską dojrzałość (taka osiemnastka). Wiedzieliśmy, że w górach jest świetny, jazdę w czasówkach i na zjazdach już zdołał poprawić… czy ja sugeruję, że czekają nas wielkie, historyczne chwile dla polskiego kolarstwa? Tak!! Te sukcesy to dopiero początek. Nie mogę się doczekać kolejnych!

Bardzo dziękuję Rafałowi Majce za te pozytywne emocje, które dostarczył nie tylko mnie, ale wielu kibicom w Polsce. Fantastyczny wyścig! Duma mnie rozpiera, że mamy takiego kolarza! I nie zapominajmy o Michale Kwiatkowskim – ten też się jeszcze przełamie!

A teraz… dajmy naszemu bohaterowi odpocząć. Zasłużył sobie jak nikt inny!

Źródło zdjęć: steephill.tv

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz