niedziela, 18 maja 2014

Eurowizja 2014

Echa Eurowizji nie milkną, a ja się dziwię sobie, że dopiero teraz o tym piszę. Lepiej późno niż później.

Prawdę powiedziawszy, mimo że Eurowizja to zupełnie inna bajka niż to czym się obecnie interesuję, były czasy kiedy z wielkim zainteresowaniem oglądałam konkurs Eurowizji. Zawsze trudno było mi się pogodzić ze zwycięzcami. Na szczęście po wielu latach nie podchodzę do Eurowizji śmiertelnie poważnie, pogodziłam się z głupotą tego europejskiego show i oglądam ją z wielkim przymrużeniem oka.



Aby oglądać Eurowizję i nie zdenerwować się na koniec trzeba wiedzieć trzy rzeczy:

1) podczas Eurowizji absolutnie nie chodzi o to czy piosenka jest ładna czy jest o czymś – tu chodzi o SHOW, pokazanie się, wyróżnienie, poczucie humoru, a czasem skandal. Czyli wszystko to co pozwoli na zdobycie głosów widzów z całej Europy.

2) Eurowizja to ogólnoeuropejska zabawa ale również program polityczny. Nie masz przyjaciół w Europie, nie masz sąsiadów – nie dostaniesz głosów. Dlatego Polska nigdy nie dostaje punktów, bo nikt Polski w Europie nie lubi.

Na szczęście parę lat temu zmienił się system liczenia głosów, gdzie połowę punktów przyznają kraje, a drugą połowę przyznaje jury. Moim zdaniem to jest świetne posunięcie, bo głosy nie rozdziela się tylko między sąsiadów i przez to Eurowizja jest mniej przewidywalna.

3) poziom muzyczny Eurowizji jest żenująco niski. Totalnie głupie pioseneczki dla prostych ludzi.

Więc pytanie po jaką cholerę oglądam tą Eurowizję? Prawdę mówiąc to nie wiem. Najprawdopodobniej chodzi o rywalizację, reprezentację, zabawę w głosy. A czasem dla śmiechu, bo niektóre kraje mają niezłe poczucie humoru. Jestem daleka od stwierdzenia, że oglądam konkurs dla muzyki, aczkolwiek parę piosenek zapadło mi w pamięć.

Wyjątkowo obejrzałam tegoroczną rywalizację eurowizyjną. I tylko ze względu na udział naszego kraju, który reprezentowała Cleo z My Słowianie. Piosenka idiotyczna ale trzeba przyznać, że z chwytliwym rytmem, który może się podobać (przeciętnemu mieszkańcowi Europy). Ale kiedy zobaczyłam występ półfinałowy i patrzę: cycki, sugestywne ubijanie masła i folklorystyczny motyw – ten chłam będzie wysoko! Wszyscy mężczyźni w Europie będą się ślinić do ekranu i oglądać to soft porno.  No to przysiadłam i oglądałam.


Wygrała Conchita Wurst z Austrii. Kobieta z brodą… dla mnie raczej facet w sukience no ale niech tam będzie. Wielkie halo na całą Europę, że jak to tak: babofacet, homoniewiadomo i jeszcze pokonał/a piękne polskie dziewczyny obdarzone naturalnymi walorami.

Po pierwsze to nie rozumiem o co chodzi z tym zdziwieniem. Co to niby pierwszy raz jakieś dziwadła występują w Eurowizji i żerują na dziwaczności byle się wyróżnić? Przypomnijmy choćby Ukrainę z 2007 roku kiedy mały figiel, a draq queen z kosmosu wygrałaby Eurowizję (polecam obejrzeć: link). Na szczęście jakimś cudem pokonała go bardzo ładna piosenka Molitva z Serbii i to jeszcze śpiewana w ojczystym języku.

Po drugie, dyskusja o tym, że Europa idzie w złym lub dziwnym kierunku (czy jak kto woli – w stronę tolerancji) i że Polska jest ostatnim bastionem normalności – jest poniżej pasa… chyba dosłownie. Wolę kobietę z brodą, niż ocieranie się o granicę przyzwoitości, promującą seksizm i próbę zwrócenia na siebie uwagi poprzez tanie chwyty jak cycki i dwuznaczne ubijanie masła. I jeszcze to bzdurne gadanie, że gdyby nie jury to Polska byłaby w Top5. W sumie zabawne – nigdy nie dostajemy głosów z Europy, ale kiedy już raz dostaliśmy to dobrego miejsca pozbawiło nas jury. I bardzo dobrze, przynajmniej są jeszcze ludzie, którzy nie myślą tylko jedną częścią ciała.

Po trzecie, piosenka Conchity, sama w sobie jest lepsza od polskiej. Ja nie twierdzę, że Rise Like a Phoenix zasłużyło na wygraną, bo piosenka nie jest jakaś genialna. Ale to, że Austria zwróciła swoją uwagę przez brodę to pierwszy plus. Drugi to znakomita scenografia, telebimy wspaniale współgrały z tym o czym śpiewał/a. Trzy – no trzeba przyznać, że Conchita bardzo przekonująco flirtowała z kamerą i widzami. On czy ona – prezentował/a się doskonale i nie można zapomnieć, że śpiewać też potrafi. To było profesjonalne show, a nie Cleo tupiąca nóżką, trzy pożal-się-boże „Słowianki” kręcące się w kółeczko i dwie cycate panie wykonujące fizyczne prace z wielką hmmm namiętnością.


Absolutnie nie twierdzę, że wygrała piosenka najlepsza. Trudno mi zresztą wybrać numer jeden. Na pewno Holandia zaprezentowała coś wyjątkowego, takie w klimacie country, głębokie spojrzenia wokalistów i udało im się zdobyć drugie miejsce. Co jak dla mnie i na standardy Eurowizji jest SZOKUJĄCE. Przystojni Finowie zagrali rockowo, a mokra Hiszpanka wykazała się najszerszą skalą głosu w Kopenhadze. Oczywiście było parę kopii typu Szwecja a’la Celine Dion albo Dania a’la Bruno Mars.

Podsumowując, Polska zajęła trzecie miejsce w historii uczestnictwa w Eurowizji. Uważam, że jak na standardy eurowizyjne zrobiliśmy zapadające w pamięć show. Powtarzam SHOW. Polska i show to dwa różne światy, a jednak coś się udało. No a jakie było to show to było. To dobry wynik, ale wolałam Ich Troje i Keine Grenzen. ah te maski! Hah.

Na koniec dwa słowa o samej Eurowizji. 90% piosenek to gnioty, tanie show i tandeta od której rzygać się chce. Ale czasami jednak pojawiały się bardzo ciekawe i ładne piosenki, a do moich ulubionych należą te poniżej. Szału nie ma, ale da się posłuchać.

Czasy kiedy nie chodziło o show, a o ładną piosenkę. Nie tak dawno temu – 2000 rok.



Irlandia zawsze miała solidne i piękne piosenki. Mają na koncie najwięcej zwycięstw w Eurowizji, bo 7.


Litwa. Najzabawniejsza piosenka Eurowizji, z jajem i totalną zabawą. Nie wygrali…


I na koniec oczywiście potwory z Finlandii. Z kraju, który musiał czekać 40 lat, aby wygrać konkurs Eurowizji. I to wygrali piosenką hard rockową! Co prawda chyba najwięcej zasługują wizerunkowi – ale najfajniejsze jest to, że oni to tak zawsze wyglądają na koncertach. Nie jest to na pokaz, po prostu taki mają… styl? Może być. Lordi!!

Keep rocking! \m/

Źródło zdjęć: wikipedia.org

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz