czwartek, 10 października 2013

Breaking Symphony

W związku z tym, że jutro jadę na symfoniczny koncert Serj Tankiana, postanowiłam przyglądnąć się tematowi koncertów rockowo-symfonicznych.



Myślę, że sama moda (tak już to można określić) na koncerty z orkiestrą symfoniczną wzięła się od Metalliki. Co prawda nie byli pierwszymi, którzy zdecydowali się na taki zabieg urozmaicenia występu (Deep Purple 1969 – Concerto for Group and Orchestra), ale na pewno pokazali, że można zrobić to na wielką skalę. Hah, a jakże! S&M – moim zdaniem to najlepszy koncert w wersji symfoniczno-metalowej w historii muzyki.

Koncert symfoniczny to jednak wielkie przedsięwzięcie, w odróżnieniu od (MTV) Unplugged (czyli akustycznie). Trzeba go rozpisać na ponad osiemdziesięciu muzyków (jak zespół stać na taką liczbę, bo można oszczędniej) z instrumentami, a przede wszystkim – musi to pasować do utworów. A tu już się stąpa po cienkim lodzie – można łatwo przesadzić z nieodpowiednim doborem instrumentów lub ze zbyt dużą ilością dźwięków. Ale z drugiej strony kiedy wszystko gra, można z piosenki wydobyć niesamowitą głębię lub spotęgować elektryczne instrumenty (tu gitary, ale też perkusji można co nieco dodać), a także trochę zmienić przekaz na bardziej wesoły lub ponury. Nie tak jak akustycznie, gdzie raczej chodzi o skupienie się na wokaliście, a o dodanie mocy i dramaturgii orkiestrą. Tak aby ze zwykłej-niezwykłej piosenki wyszedł utwór epicki, poruszający, sięgający do zakamarków ludzkiej duszy, przenosząc nas do jeszcze piękniejszego świata muzyki… ahhh cóż za poezja wkrada się w me skromne słowa tekstu na bloga… hahah ;)

Metallica S&M

Mistrzostwo, legenda. Doskonałe połączenie orkiestry z heavy metalem. Kronikarski obowiązek: koncert zarejestrowano 21-22 kwietnia 1999 roku w The Berkeley Community Theatre z udziałem orkiestry The San Francisco Symphony pod batutą Michaela Kamena. Szmat czasu ale wciąż ogląda się ten występ z ogromną przyjemnością. I z szerokim uśmiechem, no bo jak to panowie z Metalliki elegancko ubrani, w koszulach (jak to powiedział James: nasi rodzice na pewno są z nas dumni), włoski zaczesane… no i jeszcze z Jason’em Newstedem („Got any wolves out there?! Ouuuuu!”) . Świetnie się prezentowali na tle orkiestry (i wśród niej).

Niech o wspaniałości tego show świadczy moja historia piosenki Master of Puppets. Słyszałam ją parę razy w wersji studyjnej ale nigdy mi jakoś nie podchodziła (chyba  chodzi o to garażowe, surowe brzmienie). A wiadomo, że to klasyka Metalliki. Ale kiedy usłyszałam wersję symfoniczną… zakochałam się! Tylko tą wersję słucham, ewentualnie inne lajfy, ale uważam, że ta wersja to po prostu dzieło sztuki! I o to właśnie chodzi w symfonicznych koncertach – ma być moc i epickość! To samo z Nothing Else Matters – niesamowitą głębię otrzymała ta piosenka, dzięki fletom i smyczkom w tle. A myślałby kto, że ideału nie da się ulepszyć. Niezłego kopa serwuje For Whom the Bell Tolls i One. Za to Fuel zyskuje drugie życie – niezwykłe połączenie żywiołowości orkiestrowej i heavy metalu. Długi czas mi się nie podobała ta wersja Fuel, ale widać do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć. Szczególnie do takich pozycji muzycznych, gdzie dopiero po jakimś czasie docenia się barwność utworów.


Coma Symfonicznie

Coma Symfonicznie – jedna z trzech płyt (wraz z Don’t set… i Live), której nie posiadam w swojej dyskografii Comy. Why? Why, why, why! No cóż – jak już wyżej pisałam – do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć, a ja do Symfonicznej Comy jeszcze nie dorosłam. Albo rzeczywiście nie jest aż tak dobra jakby mogła być…

Kronikarsko: 13 utworów w wersji rockowo-symfonicznej zostało zarejestrowanych podczas koncertu 23 czerwca 2009 roku na Targu Węglowym w Gdańsku. Comie towarzyszyła orkiestra Symfoników Gdańskich. No nie ma szału. Symfoniczne wersje piosenek nie zyskują nowego życia. Co gorsza – Piotr Rogucki swoją dziwną manierą głosową, którą świrował w tamtym czasie (mruczy coś przez zęby jakby miał zaparcie) – strasznie psuje cały efekt epickości jaki można było osiągnąć. Na szczęście już tak nie robi ale to od razu pociągnął całe przedsięwzięcie w dół, ponieważ zamiast skupiać się na słowach, szukałam przyjemności w orkiestrze… i tu też nie było dobrze. Wydaje mi się, że muzyka dla orkiestry była trochę na kolanie pisana – ktoś miał pomysł, ‘zróbmy piosenki symfonicznie! Jak Metallica!’, ale odpowiedniego człowieka z wizją to już nie zatrudnili. Te słowa goryczy biorą się z tego, że ktoś skopał moją ukochaną Ostrość na Nieskończoność – flety w końcowej części utworu zdecydowanie popsuły efekt mroczności tego fragmentu, zamiast tego czuję się jak na jakiejś łące… mam nadzieję tylko, że taki był cel – ale ja go nie kupuję i nie podoba mi się. Prawdę powiedziawszy chyba tylko do tego utworu mogę się przyczepić i potępić. Reszta piosenek albo nie zrobiła na mnie wrażenia albo całkiem mi się spodobała. Bo przecież cała płyta nie mogła być kiepska. Świetnie się słucha Transfuzji – te puzony i trąbki – no o to właśnie chodzi! Jest moc! Wyróżniłabym jeszcze Trujące rośliny i Zamęt. Szczególnie ten ostatni utwór – jakoś zawsze mijałam go z obojętnością, a tutaj wpadł mi w ucho.

Podsumowując mój wywód o Symfonicznej Comie – uważam, że można było się bardziej postarać. W sumie jest to ciekawa pozycja do posłuchania, ale nieobowiązkowa. Fajnie, że zdecydowali się na odmianę, na coś nowego. Uważam, że jeżeli chodzi o muzykę to zawsze warto nagrać coś nowego, innego  – choćby po to aby odświeżyć swój repertuar i zaczerpnąć nowych inspiracji. Przecież po Symfonicznej Comie wyszedł doskonały „czerwony” album (no Excess też ale tego nie liczę). Więc warto!


PS. Clip promujący album… ale obrazki nie mamy z Gdańska, a z Parku Sowińskiego z Warszawy… jeżeli dobrze rozumiem to trochę tak po niemiecku zrobili – muzyka pochodzi z CD ale koncert zupełnie inny… aj tam – Metallica nie jest lepsza (patrz S &M i Through the Never), to się Comy będziemy czepiać :P

Serj Tankian – Elect the Dead Symphony

Serj Tankian – człowiek orkiestra! Jak nie metal z systemem to pisze wiersze, robi solowe rockowe projekty, bawi się muzyką elektroniczną, jazzową i pisze symfonie… co prawda symfoniczne Elect the Dead nie on napisał, a John Psathas, ale jest czego posłuchać.

Serj Tankian zamiast dokładać orkiestrę do swoich utworów z pierwszej solowej płyty Elect the Dead – jak to zrobili poprzednicy powyżej – zdecydował się za namową Psathasa aby piosenki całkowicie przerobić w wersje symfoniczne. I to był świetny ruch, ponieważ chyba zbyt dużo by się działo w tych piosenkach jeżeli miałaby się tam pojawić jeszcze orkiestra, a tak dostaliśmy self-coverową ucztę.

Pamiętam jeszcze jak ponad 3 lata temu czekałam aż w Internecie pojawią się te symfoniczne wersje Elect the Dead. Trochę nie byłam przekonana co z tego może wyjść i czy to będzie na zasadzie akustycznych wersji piosenek. W sensie, że jak symfonicznie to wolniej i bez ognia. Przecież Serj w Elect… wyrzuca z siebie tyle sprzeciwu wobec kapitalizmu (tak to nazwijmy ogólnikowo,) nie szczędząc ostrych dźwięków. No cóż… nie pomyliłam się, że było trochę wolniej… ale ogień zamienił się w ocean, który pochłania z siłą tsunami! Chropowata brutalność została zastąpiona subtelną siłą orkiestry i operowym (!) głosem Serj Tankiana! I to się tyczy każdej piosenki, od Feed Us (chyba nawet lepsze od oryginału), Sky is Over, Lie Lie Lie, Beethoven’s C**t po Baby. Epickość bije po uszach! Już nie wspomnę o przygnębiającym Elect the Dead, po którym wysłuchaniu wpada się w depresję – zapierający dech w piersiach utwór. Po prostu mistrzostwo świata!

Elect the dead Symphony to doskonały album, który został nagrany za jednym razem 16 marca 2009 roku w Auckland Town Hall z The Auckland Philharmonia Orchestra. Serj Tankian to geniusz! Nie muszę już nic dodawać.


Keep rocking! \m/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz