środa, 30 grudnia 2015

Filmowe podsumowanie 2015 roku!

Dla mnie 2015 rok był rekordowym pod względem wyjść do kina. Głównie dlatego, że tegoroczna oferta filmowa była bardzo bogata w produkcje warte obejrzenia, które mnie żywo zainteresowały. Nie jestem kinomaniakiem, bo zdecydowanie wolę oglądać seriale (amerykańskie!), więc jak na mnie liczba 12 wizyt w kinie w jeden rok jest imponująca. Postanowiłam, więc napisać moje filmowe podsumowanie 2015 roku, szeregując produkcje od najsłabszej do najlepszej. Jednak nawet te filmy, które są na samym końcu listy warte są obejrzenia i wcale nie są złe. Oczywiście brak kilku hitów rzuci się w oczy, ale te tytuły na pewno nadrobię w Nowym Roku.

Przypominam, że zestawienie jest subiektywne, co wyraźnie widać na podium, gdzie uplasowały się filmy, które zrobiły na mnie największe wrażenie i sprawiły największą satysfakcję z wyjścia do kina.



15. Crimson Peak

Prawdę mówiąc nigdy nie byłam w kinie na filmie w stylu gotyckim i też raczej ten gatunek mnie nigdy nie pociągał. Ale zwiastun wydawał się zachęcający, szczególnie, że w rolach głównych występowali Tom Hiddleston i Mia Wasikowska. „Crimson Peak” wyróżnił się na pewno piękną stylizacją, gdzie kolorystyka działała na zmysły, a poczucie estetyki było dominujące. Jednak film określany był, jako horror fantasy i niestety niczym nie straszył. Właściwie nie ma tu mowy o budowaniu napięcia. Fabuła z początku mogła wydawać się tajemnicza, ale koniec końców również niczym nie zaskoczyła. Aktorzy robili, co mogli, ale to było za mało, bo zawiodła historia. A wydawało się, że Guillermo del Toro to gwarancja sukcesu… „Crimson Peak” to dobry film, ale pozytywne emocje może wywołać jedynie u fanów gatunku.

14. Slow West

“Slow West” zainteresowałam się ze względu na mojego ulubionego obecnie aktora, czyli Michaela Fassbendera. A pozytywne opinie na poszczególnych festiwalach, w tym Sundance Film Festival, jeszcze bardziej zachęciły mnie do obejrzenia tego filmu. Szczególnie, że jest to kino niezależne, więc na pewno oferował coś więcej, niż płytką historię chłopaka, który wyruszył w podróż, aby odzyskać swoją miłość. I rzeczywiście „Slow West” okazał się interesującą produkcją, trochę przypominającą w stylu filmy Tarantino. Jest tu trochę surrealistycznego humoru, dramatu i brutalności. Historia jest prosta, ale ma ukryte podteksty i te drobne szczegóły, metafory dobrze odczytane podnoszą wartość filmu. Jednak, jak sama nazwa wskazuje, w „SLOW West” akcja toczy się spokojnie. Mimo to wzbudza zainteresowanie jak cała historia się skończy. A Michael? Jako kowboj wypadł przekonująco i razem z Kodim Smit-McPhee stworzyli dobry duet, który udanie udźwignął fabułę.

13. Strategia mistrza

Film biograficzny o Armstrongu na pewno wyróżnił się dużą dbałością o detale związane z tym pięknym sportem jakim jest kolarstwo. Bo wyścigi kolarskie są wspaniałe, widowiskowe(pod względem krajobrazów i rywalizacji) i pasjonujące. Niestety również kojarzące się mocno z dopingiem. I właściwie to jest główny temat filmu. Zbyt jednostronnie został pokazana sprawa dopingu, całego systemu jego stosowania i skalę oszustów oraz kłamstw w tym sporcie. W „Strategii Mistrza” niemal zapomniano, że Armstrong nie był tylko uosobieniem zła, ale jednak pokonał raka i działał charytatywnie. A kolarstwo to nie tylko koksiarze, lecz również ogromny wysiłek, pot, krew i łzy, gdzie sam doping nie decyduje o zwycięstwie.

Jednak przyznam, że film mimo jednostronnego wydźwięku, mający na celu oczernić Armstronga, ma też swoje mocne plusy. Fani kolarstwa na pewno czuli się usatysfakcjonowani oglądając tak doskonale odwzorowano szczegóły strojów, rowerów, tras. Poza tym film został nakręcony bardzo rzetelnie, zgodnie z faktami, choć trochę swoją formą przypominał fabularny dokument. Na pochwałę zasługuje Ben Foster, który nie dość, że z wyglądu bardzo przypomina samego Armstronga, ale też idealnie go naśladował. Wykazał się niezwykłym wyczuciem i z przyjemnością się go oglądało.

„Strategia Mistrza” to dobry film, dobrze nakręcony, dopracowany w szczegółach, ale niewywołujący większych emocji. Fani kolarstwa będą usatysfakcjonowani.

12. San Andreas

Filmy katastroficzne to szczególny gatunek filmowy, w którym nigdy nie chodzi o fabułę (albo nikomu się nie chce napisać porządnego scenariusza), lecz o widowiskową, za przeproszeniem, rozpierduchę. I taki jest San Andreas (ten słynny uskok tektoniczny w Kalifornii) – trzęsie, zalewa i niszczy wszystko na swojej drodze. A w środku tego Dwayne „The Rock” Johnson ratujący… wszystkich dookoła. Dla miłośników katastrof i totalnego zniszczenia to świetna rozrywka, coś, co tygryski lubią najbardziej. Dla przeciętnego widza, to raczej podziwianie efektów specjalnych i wzdychanie jak wsteczny jest ten film. „San Andreas” robi wrażenie, ale tylko w kinie.



11. Ex Machina

Intrygujący film sci-fi o sztucznej inteligencji. W „Ex Machinie” postawiono na minimalizm i treść. Należy też zwrócić uwagę na brawurowe role Alicii Vikander, Oscara Isaaca i Domhnalla Gleesona. Wypadli bardzo naturalnie i przekonująco. Film, choć pozbawiony wbijających w fotel efektów specjalnych, wciąga i zapewnie dobrą, inteligentna rozrywkę. Jeden z najlepszych filmów science fiction ostatnich lat.






10. Everest

Film oparty na faktach, w którym grupa ludzi stara się zrealizować swoje marzenie, aby zdobyć najwyższą górę świata. W „Evereście” najbardziej fascynuje potęga żywiołu, która uświadamia widzom jak niebezpieczna jest wspinaczka na Dach Świata, gdzie kilka złych decyzji może doprowadzić do tragedii. To Mount Everest jest głównym aktorem filmu, a historia himalaistów schodzi trochę na drugi plan. Z jednej strony to ciekawe i odważne zagranie reżysera Baltasara Kormákura, żeby w tak nietypowy, nieco dokumentalny sposób, opowiedzieć tą dramatyczną historię. Jednak miało to wpływ na poziom emocji, jaki powininna wywoływać. Mimo wszystko „Everest” to bardzo dobry film, który mrozi krew w żyłach.


9. Igrzyska Śmierci: Kosogłos cz. 2

Finał starcia Katniss z Prezydentem Snow oraz Rebeliantów z Państwem Panem. Jako osoba, która przeczytała książki, doceniam dużą zgodność z lekturą. Szkoda tylko, że marna narracja z książek również została zachowana. Nawet utalentowani aktorzy, czyli Jennifer Lawrence i Josh Hutcherson, nie wyciągnęli nic więcej ze swoich postaci. Na szczęście sama historia się wybroniła – twórcy bardzo odważnie nie zrezygnowali z bardzo brutalnych i szokujących wydarzeń z książki. To satysfakcjonujące zakończenie „Igrzysk Śmierci” i dobre kino dla młodzieży.




 8. Spectre

Ze „Spectre” to jest trochę tak jak z piosenką Sama Smitha. „Writing’s On The Wall” jest dobrym, epickim, bondowskim utworem, ale jednak czegoś mu brakuje. W „Skyfall” mieliśmy Adele i znakomity czarny charakter, w którego wcielał się kapitalny Javier Bardem. „Spectre” nawiązywał do klasyczny filmów o agencie 007, ale chyba zabrakło czegoś nowego, co mogłoby wyróżnić tą część. Christoph Waltz na pewno pokazał się z dobrej strony (złe postacie wychodzą mu najlepiej, jak sobie przypomnimy „Bękartów wojny”), ale zabrakło chyba kropki nad i. „Spectre” to wdzięczna, stylowa część przygód Bonda, zapewniająca dobrą rozrywkę. Jednak na kolana nie powaliła.


7. Do utraty sił

To nie jest nowy “Rocky”. To poruszający dramat boksera, który ze szczytu spada na samo dno, aby znowu się z niego podnieść. Muskulatura Jake’a Gyllenhaala robi duże wrażenie, ale bardziej fascynuje jak dobrze odnalazł się w tej roli. I jak fantastycznie mu partneruje Oona Laurence – dziewczyna ma talent. Cieszy to, że twórcy bardzo przyłożyli się do pojedynków głównego bohatera, które toczy na ringu. Wyglądały bardzo widowiskowo i realistycznie. „Do utraty sił” wyróżnił się bardzo dobrą historią, która potrafi wzruszyć niejednego twardziela.




6. Mission Impossible: Rogue Nation

Lubię filmy z serii “Mission Impossible”, ponieważ uwielbiam oglądać w akcji Toma Cruise’a, który w większości przypadków sam wykonuje kaskaderskie sceny. Mając tę świadomość produkcję ogląda się z większymi emocjami. Oczywiście „Rogue Nation” to bardzo widowiskowy film, pełen akcji, a nawet humoru. Świetna rozrywka w dobrym stylu.







5. Avengers: Czas Ultrona

Superbohaterowie znowu połączyli siły w walce przeciwko nowemu, potężnemu przeciwnikowi – Ultronowi. Dla kapitalnych efektów specjalnych zdecydowanie warto było obejrzeć ten film w kinie. Znowu dialogi tętniły humorem (ale też czasem lekkim dramatem), a akcja powalała na kolana. Jednak „Czasowi Ultrona” czegoś zabrakło w stosunku do pierwszej części „Avengersów”. Lokiego? To całkiem prawdopodobne. Mimo to ten marvelowski blockbuster to wielkie widowisko, które zapewnia rozrywkę przez ponad dwie godziny.




4. W głowie się nie mieści

„W głowie się nie mieści” to bardzo dobra bajka… niekoniecznie dla dzieci. Z jednej strony jest bardzo zabawna (interakcje między Emocjami), a z drugiej potrafi wzruszyć aż do łez i to niejeden raz. To niebywale mądra animacja z nieograniczoną wyobraźnią, a wszystko podparte psychologią. Niezwykle pomysłowy film animowany, warty obejrzenia.







3. Kryptonim U.N.C.L.E.

Duże, pozytywne zaskoczenie w 2015 roku. Przed pójściem do kina wiedziałam tylko, że to dobry film. Nie obejrzałam nawet zwiastuna, zawierzyłam ocenie na imdb i filmwebie. Okazało się, że „Kryptonim U.N.C.L.E.” to zabawna komedia gangsterska, stylizowana na lat 60-te i oczywiście nawiązująca do popularnego serialu z tamtego okresu. Fascynuje chemia miedzy głównymi aktorami, dialogi i świetna ścieżka dźwiękowa. Rzadko mnie bawią kinowe komedie, ale „Kryptonim…” naprawdę mnie rozśmieszył i wychodząc z kina czułam wielką satysfakcję dobrze wydanych pieniędzy (choć o ile dobrze pamiętam, byłam w ramach promocji…). Doskonała rozrywka w wyjątkowym stylu. Zasłużenie pokonuje „Spectre” i ląduje na podium podsumowania filmowego 2015 roku.

2. Mad Max: Na drodze gniewu

Niesamowity film! Fantastyczne efekty specjalne, genialna muzyka i kapitalne tempo akcji. I cóż z tego, że w tym filmie chodzi tylko o to, aby jechać przed siebie w przedziwnych pojazdach i strojach! Jazda bez trzymanki, totalne szaleństwo, w której jest metoda. I, co ciekawe, „Mad Max” został zdominowany przez kobiety na czele z genialną Charlize Theron. Niezwykle widowiskowy film, pięknie wystylizowany (barwy żółto-czerwone) z brawurową pracą kamery. Znakomicie nawiązał do poprzednich filmów z Melem Gibsonem – jestem pełna uznania dla reżysera George’a Millera.

„Na drodze gniewu” to fenomenalny spektakl, który wciąga od pierwszej do ostatnie minuty, angażuje widza emocjonalnie, a przede wszystkim wciska głęboko w fotel. Brawo!

1. Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy

Zwycięzcą filmowego podsumowania 2015 roku są „Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy”. Tak naprawdę wybór między „Star Wars”, a „Mad Maxem” był bardzo trudny. Ale zadecydowały tak naprawdę dwa elementy. Pierwszy to mój subiektywny wybór – jako fan „Gwiezdnych Wojen” wiadomo, że mój obiektywizm gdzieś się ulotnił. Jednak drugi element zaważył o kolejności podsumowania. „Przebudzenie Mocy” spełniło moje oczekiwania, co do nowej części „Star Warsów”. Kiedy sobie człowiek uzmysłowi, jak ogromna presja ciążyła na tej produkcji, aby wszystkich zadowolić i żeby znowu nie ponieść porażki jak to było z nową trylogią, to było zadanie wręcz niemożliwe. A jednak! Nowa część „Gwiezdnych Wojen” spełniła te oczekiwania z nawiązką i na nowo rozbudziła te wielkie emocje sprzed lat. Z tego powodu byłam w kinie dwa razy!

„Przebudzenie Mocy” pięknie nawiązywało do klasycznej trylogii (uważam to za plus!). Powróciły nasze ulubione postacie – Han Solo, księżniczka… znaczy generał Leia, Chewbacca, Luke i droidy. Nowi bohaterowie również szybko zyskali sobie naszą sympatię, w szczególności BB-8. Można się doczepić do nowego, czarnego charakteru, czyli Kylo Rena, że jest trochę drętwy (nie powiedziałabym, że jest słabo rozpisany, jako postać). Z ogromną przyjemnością ogląda się „Star Wars” z ograniczoną ilością zielonego tła na efekty specjalne i dzięki temu film nie wyglądał sztucznie. Powrócił również ten lekki humor, który autentycznie bawił, a także charakterystyczna muzyka Johna Williamsa. Akcja prowadzona była w dobrym tempie, bo też nie można za bardzo z nią pędzić – w końcu przez 30 lat wiele się zmieniło w galaktyce, a widz musi się odnaleźć w całej historii. I najlepsze, że wciąż wiele spraw jest okryte tajemnicą i z niecierpliwością będziemy czekać na kolejną część do 2017 roku.

„Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy” to znakomity film nie tylko dla fanów. To ponad dwie godziny wspaniałej, wciągającej przygody. Fenomenalna rozrywka dla małych i dużych. Jest MOC!

Źródło zdjęć: filmweb.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz