sobota, 12 marca 2016

Recenzja: Vinyl 1x04

Wydawało się, że „Vinyl” skupi się wyłącznie na przybliżeniu historii muzyki rockandrollowej, ale okazuje się, że znalazło się też miejsce dla funku. Cieszy ta różnorodność gatunkowa, ale serial wciąż nie wzbudza większego entuzjazmu, choć jest trochę lepiej niż w poprzednich odcinkach.

<<< UWAGA!! Recenzja „Vinyl” 1x04 zawiera spojlery! <<<



„Vinyl” niewątpliwie wciąż zachwyca wykonaniem. Widać, że twórcy włożyli wiele serca i pracy w produkcję oraz oddanie klimatu lat siedemdziesiątych. To robi ogromne wrażenie, zupełnie jakbyśmy się przenieśli w czasie. Nie czuć pod tym względem żadnej fałszywości. Ale ten serial ma jednak problem z podtrzymaniem zainteresowania widza. Historia Finestry i pracowników firmy American Century Records nie potrafi do końca zaangażować, rozbudzić emocji. Możliwe, że wynika to z tego, że pewne motywy i wątki już gdzieś widzieliśmy i mało co nas może zaskoczyć. A może to kwestia dość mdłych postaci, wyłączając z tego grona Richiego i Lestera. Coś w „Vinyl” nie gra i nie mam tu na myśli muzyki, która jak zwykle stanowi ważny element serialu.

Czwarty odcinek trochę rozruszał „Vinyl”. Historia już nie skupiała się wyłącznie na Richiem, ale też inne postaci dostały dla siebie trochę czasu antenowego. Jednak nie zmienia to faktu, że przekręt Fontaine’a ze sprzedażą płyt, czy kłopoty Clarka w znalezieniu nowych zespołów, stanowiły wypełniacz odcinka. To samo tyczy się Devon, która kombinuje jak tu odegrać się na mężu poprzez próbę udzielenia separacji. Chociaż akurat terapia małżeńska, która odbywała się w czasie pogrzebu „Bucka” mogła lekko rozbawić. Wielość wątków zdynamizowała odcinek, dzięki czemu się nie dłużył i nie nudził, jak poprzednie epizody. Dużo dobrego dały też sceny z dłuższymi ujęciami, które podkreśliły ile dzieje się w wytwórni Finestry.


Jednak najciekawiej w odcinku wypadł wątek Richiego i Lestera, który niespodziewanie postanowił zostać menadżerem Nasty Bits, aby w ten sposób odegrać się na dawnym przyjacielu. Ich konfrontacja znowu przykuwała uwagę i była nawet bardziej zaogniona (dosłownie) niż ta Richiego z Devon. Były muzyk zna dobrze realia tego biznesu, sam padł ich ofiarą, więc poza osobistym urazem do Finestry, chce również pomóc żółtodziobom. I za to jeszcze bardziej go lubimy. Na razie zwycięsko z negocjacji wyszedł Lester, ale mam nadzieję, że to nie koniec starć między tą dwójką, bo ten wątek w tym momencie jest nawet ciekawszy od śledztwa w sprawie morderstwa prezentera radiowego.

Jak co tydzień mieliśmy też okazję poznać kulisy życia gwiazd show-biznesu oraz ich królewskiego sposobu traktowania. W poprzednim odcinku twórcy całkiem dobrze nakreślili nam sylwetkę Alice Coopera, ale tym razem, dla odmiany, wprowadzili postać fikcyjną. Hannibal jest inspirowany Sly’em Stonem z zespołu Sly & the Family Stone, który spopularyzował muzykę funkową i przyczynił się do wprowadzenia jej do mainstreamu. Odtworzono też jego charakterystyczny, czerwony strój i fryzurę.

Czytałam recenzję Caryn Rose, która jest znawczynią muzyki tego okresu i bardzo skrytykowała to jak ukazano postać Hannibala/Sly Stone, zupełnie nie trzymając się faktów, ani tego, jakim był (wciąż jest) artystą. Bardzo też narzekała na to, jak pokazano kobiety w zespole, twierdząc, że zostały wręcz uprzedmiotowione. Zapomina jednak, że w „Vinyl” chodzi raczej o przedstawienie pewnego zarysu tego, jak szalone życie prowadziły największe gwiazdy muzyczne, gdzie chodziło o pełną swobodę i filozofię spod szyldu sex&drugs&rock&roll. Więc nie czepiałabym się tego na ile prawdziwie została sportretowana ta nietuzinkowa postać, lecz skupiła się na tym czy aby to, co zostało nam zaprezentowane nie zostało za bardzo podkoloryzowane. Bo wtedy „Vinyl” całkowicie straciłby sens.

W każdym razie nawet, jeżeli postać Hannibala jest tylko luźno oparta na autentycznej osobie, to na pewno została obdarowana gwiazdorskim blaskiem. Daniel J. Watts wcielający się w wokalistę sprawił, że czuło się jakbyśmy mieli do czynienia rzeczywiście z kimś wyjątkowym. A koncert Hannibala to już operatorski popis, coś wspaniałego. Idealnie oddano energetyczną atmosferę i wibracje, które towarzyszą występom na żywo, zupełnie jakbyśmy brali w nim udział. A także piosenka „Alright Lady (Let’s Make a Baby)” wykonywana przez Charliego Wilsona mogła poderwać do tańca. To się mogło podobać.


W najnowszym odcinku poza tanecznym „Alright Lady (Lets Make a Baby)”, mogliśmy również usłyszeć fragmenty kilku bardzo znanych utworów jak „Money” Pink Floyd, „Cry Baby” Janis Joplin czy „Sinnerman” Niny Simone. Pojawili się również The Who („Won’t Get Fooled Again”), Curtis Mayfield (“Pusherman”) i aż dwa razy Bobby Womack (“Lookin’ for a Love” i “Harry Hippie”). Jednak na pewno zwrócił uwagę otwierający odcinek „Please Help Me Find My Way Home” wykonywany przez Otisa Blackwella, którego barwa głosu jest wyjątkowa i niepowtarzalna. Wracając do Hannibala, to jego gwiazdorskie wkroczenie do studia odbywało się w rytm świetnego „Psychedelic Shack” zespołu The Temptations i zrobiło wrażenie. Nie można też zapomnieć o świątecznej piosence „Christmas You Go So Fast” śpiewanej przez Matthew Bogarta, którego niski głos idealnie pasuje do nastroju świąt, pachnącej choinki, smażonego karpia, padającego śniegu… To już tuż-tuż! Tylko wcześniej posilmy się święconką.

„The Racket” w porównaniu do poprzednich odcinków oglądało się znacznie przyjemniej. Trochę mniej Richiego w akcji, rozłożenie historii na kilka postaci i wątków oraz brak retrospekcji, podziałało pozytywnie na serial. Oczywiście dalej to Finestra jest głównym bohaterem i to jego losy najbardziej nas interesują. Szczególnie, że śledczy coraz uważniej mu się przyglądają. Prawdopodobnie kupi sobie trochę czasu, dzięki alibi ojca, którego mieliśmy okazję poznać w końcówce odcinka, ale nie ma wątpliwości, że to nie jest koniec jego problemów. Historia rozwija się na kilku frontach, ale potrzeba w końcu jakichś zdecydowanych zwrotów akcji. Mam nadzieję, że cierpliwość do „Vinyl” się opłaci.

Źródło zdjęć: filmwebpl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz