piątek, 18 marca 2016

Relacja: Symphony X, Myrath, Melted Space (15.03.2016, Progresja)

Połowa lutego. Deli przesłał mi teledysk do Believer Myrath – to była moja pierwsza styczność z tym zespołem. Zobaczyłam w podpisie, że grają w marcu w Polsce i wypaliłam pół żartem, pół serio: „Jadę na koncert!”. To była moja pierwsza reakcja, poważnie. Tak naprawdę to wszystko zależało od tego, kogo będą supportować. Okazało się, że Symphony X, których znałam tylko z nazwy, ale po przesłuchaniu kilku utworów już wiedziałam… Muszę jechać do Warszawy! Czułam, że nie może mnie tam zabraknąć i że to może być jedyna okazja zobaczyć ich na żywo!



Prawdę mówiąc o zespole Melted Space nie wiedziałam nic, poza tym, że są z Francji. Po prostu stwierdziłam, że mają mnie zaskoczyć i zbierać u mnie punkty podczas występu na żywo. I tu mnie mieli, bo nie spodziewałam się zobaczyć na scenie aż czwórki wokalistów (w tym dwie wokalistki)!

Mimo to nie podbili serc publiczności. Może pora była za wczesna, a może po prostu to nie było to. Określają swoją muzykę, jako metal opera, ale… nie jestem pewna czy growl też bym pod to podciągnęła. W każdym razie, choć na początku sami byli lekko zbici z pantałyku dość niemrawym przywitaniem, rozkręcali się z każdą piosenką. Grali ciężko, ale też melodyjnie. Włosy muzyków wirowały w powietrzu i niektórym pod sceną udzieliła się ta mroczniejsza atmosfera. A może po prostu ulegli urokowi pięknej wokalistki? Nie tylko czarowała urodą, ale też operowym głosem. Melted Space nie wywołali wielkiego entuzjazmu, ale myślę, że ostatecznie przekonali do siebie ludzi.

Tunezyjczycy wyszli na scenę trochę nieśmiało, ale tym razem publiczność od razu się ożywiła. Gorąco przywitała Myrath, którzy po instrumentalnym Jasmin zaczęli koncert od Storm of Lies z ładną solówką gitarową. Melodyjne Get Your Freedom Back dał okazję zaprezentowania się basiście (Anis Jouini), który jeszcze podczas strojenia został sympatycznie pozdrowiony przez kogoś spod sceny. Oczywiście największy entuzjazm wywołał singiel Believer z najnowszej płyty „Legacy” (recenzja), bardzo przebojowy utwór, który przełamał kolejne lody. Zaher Zorgati złapał dobry kontakt z ludźmi i już swobodnie, a zarazem ekspresyjnie gestykulował w Wide Shut. Nawet dziękował w naszym języku, czym jeszcze bardziej zjednał sobie publikę. Przy okazji klawiszowiec (Elyes Bouchoucha) zaszpanował oryginalnym, okrągłym keyboardem. Z kolei Nobody’s Lives to wyjątkowy i bardzo orientalnie brzmiący utwór Myrath (refren jest śpiewany po arabsku), który ewidentnie jest ważnym numerem dla zespołu, co było widać na scenie, jak muzycy się wczuwali. Wokalista zaśpiewał niezwykle emocjonalnie swoje partie, a szczególnie pięknie w samej końcówce. Na zakończenie usłyszeliśmy największy hit zespołu – Merciless Times, do którego ludzie chętnie klaskali i wykrzykiwali „hej!”. Myrath zebrali zasłużoną burzę braw po tym żywiołowym, wręcz zjawiskowym koncercie.

Tak naprawdę to Myrath byli dla mnie zespołem wieczoru, choć prawdę mówiąc nie wiedziałam, czego mam się po nich spodziewać. Okazali się bardzo sympatyczni i utalentowani (Morgan Berthet szalał na perkusji!). Bez problemu nawiązywali kontakt z publicznością. Sercem zespołu jest niewątpliwie Zaher Zorgati, który co ciekawe na żywo śpiewa jeszcze lepiej niż na płytach. Oczarował mnie swoim wielkim głosem, który robi wrażenie. Zespół brzmi świetnie, a na żywo nawet bardziej… namacalnie, tak prawdziwie i z ogniem. Ale siedem utworów pozostawia niedosyt…


Bardzo rzadko się zdarza, aby zespoły podczas koncertów grały w całości swoje nowe albumy (chyba, że jest to specjalna trasa), a tak właśnie zrobił Symphony X. Myślę, że to była dobra decyzja, bo płyta „Underworld” jest fantastyczna, bardzo różnorodna, pasująca jak ulał do set listy.

Zespół wkroczył na scenę przy głośnym aplauzie publiczności i od razu zaczęli od szybkich oraz potężnych Nevermore, Underworld i Kiss of Fire. Ten mocny początek podział pobudzająco na ludzi w pierwszych rzędach, którzy głośno śpiewali refreny i żywiołowo się bawili. Without You to spokojniejszy kawałek, w którym Russell Allen popisywał się niesamowitym wokalem.  Z kolei w Charon czarował solówką Michael Romeo, którego włosy majestatycznie powiewały pod wpływem wytwornicy dymu. Epicki efekt, serio. Show urozmaiciły maski, które wokalista zakładał w agresywniejszym To Hell and Back. Znowu ludzie poszaleli przy energetycznym i przebojowym In My Darkest Hour, a także dynamicznym Run With the Devil. Pięknie zabrzmiał Swansong z klawiszowym motywem Michaela Pinnellego, a także dzięki cudownej solówce Romeo. Skosił równo.


Ale Symphony X nie poprzestało wyłącznie na utworach z "Underworld". The Death of Balance / Lacrymosa został poprzedzony "Marszem Imperialnym" w połączeniu z innymi motywami z Gwiezdnych Wojen, wprowadzając luźniejszą atmosferę. Powermetalowy Out of the Ashes wywołał żywiołowe reakcje wśród publiczności i wzbudził duże emocje. Aż tak, że jeden młody człowiek, który szalał cały koncert zdjął bluzę i podrzucał ją do góry z radości. Został doceniony przez Allena, który stwierdził, że dla takich ludzi jak on warto nagrywać muzykę. Zgadzam się w stu procentach! O to chodzi, chłopaku! A przy okazji żartów i śmiechu było co nie miara. A końcowe Sea of Lies znowu zaangażowało ludzi do wspólnego chóralnego śpiewania i klaskania do rytmu.


Nie od razu Symphony X wyszli na bisy, ale głośne skandowanie nazwy zespołu poskutkowało. Wrócili z Set the World on Fire (The Lie of Lies), które na żywo zabrzmiało doskonale. Wspomnę tutaj, że nagłośnienie w Progresji było w porządku (choć wierzę, że mogło być lepsze), mimo wymagającej muzyki. A na koniec usłyszeliśmy jeszcze jeden, ostatni już numer z “Underworld”, czyli Legend, który wokalista zadedykował Ronniemu Jamesowi Dio. Piękne zakończenie tego wyjątkowego koncertu! Nie zabrakło wielkich owacji i podziękowań dla zespołu.

Symphony X dali czadu i stworzyli świetne show! I naprawdę dziwi mnie to, że tak mało ludzi przyjechało na koncert mistrzów progresywnego metalu. Około trzystu osób to niewiele. Poza tym pod względem zabawy było bardzo spokojnie, więcej kontemplacji i zasłuchania niż spontanicznych reakcji. Może to kwestia też publiczności, która była bardzo zróżnicowana pod względem demograficznym. Zupełnie jak na Iron Maiden – od dzieci (spokojnie, chłopiec miał słuchawki ochronne), po młodzież, aż po wcale niemłode osoby. Ważne, że każdy chciał zobaczyć na żywo, pełnych energii metalowców z Symphony X, a trzeba docenić niektórych, bo przyjechali z daleka (Szczecin, Krosno, Sosnowiec, a także Białoruś!). Ale znakomita muzyka, zawsze i wszędzie znajdzie swoich szalonych miłośników!

Warto było przyjechać do Warszawy na koncert! Symphony X i Myrath podbili moje serce i będę bardzo pozytywnie wspominać to wydarzenie! To kiedy powtórka??

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz