poniedziałek, 8 lutego 2016

Recenzja: Nienawistna Ósemka

Quentin Tarantino znowu się postarał i nakręcił wypełniony świetnymi dialogami i przemocą, stylowy western, który przez niemal trzy godziny nie pozwala oderwać wzroku od srebrnego ekranu. „Nienawistna Ósemka” to niekonwencjonalna rozrywka ze znakomitą obsadą, gdzie znowu bryluje Samuel L. Jackson.



Są tacy reżyserzy, po których wiadomo, jakich filmów mamy się spodziewać. Produkcje braci Coen są ekscentryczne i doprawione czarnym humorem. Obrazy Woody’ego Allena zawsze będą wypełnione przemyśleniami o miłości i związkach. Superprodukcje Michaela Bay’a są napakowane wybuchami, efektami specjalnymi i szaloną akcją. A u Quentina Tarantino nie może zabraknąć błyskotliwych dialogów, stylowego i często pastiszowego kina oraz mnóstwa krwi rozbryzganej na ścianach. Filmów tego reżysera nie da się pomylić z żadnymi innymi, a najnowsza produkcja to tylko potwierdza.

„Nienawistna Ósemka” to stylowy western, ale dla odmiany, rozgrywający się w zimowej scenerii. Z powodu zamieci śnieżnej ósemka podejrzanych typków zostaje uwięziona w przydrożnym zajeździe. I tak jak mogliśmy usłyszeć w zwiastunie – jeden (czyżby?) z nich nie jest tym, za kogo się podaje. Nikomu nie można ufać. Ten wątek kryminalny skupia uwagę widza, który sam próbuje w czasie powolnego rozwoju wydarzeń odgadnąć, kto jest w zmowie z Daisy Domergue, eskortowanej na stryczek przez Johna Rutha. Drobnym minusem jest to, że cała intryga rozkręca się dopiero po pierwszej godzinie seansu, która lekko przynudza (film trwa niemal 3h!). Ale warto uzbroić się w cierpliwość, bo kiedy już wszyscy zbiorą się w jednej izbie, napięcie zaczyna narastać, a między postaciami zaczyna iskrzyć. A z tego nic innego nie może wyniknąć, jak jatka, na którą jak zwykle nie szczędzi się litrów sztucznej krwi.

Oczywiście w filmach Tarantino nie chodzi tylko o pustą przemoc, lecz o metaforyczne nakreślenie dość ponurego obrazu Ameryki i jej problemów, z jakimi zmaga się od lat. Nawet jeden z bohaterów stwierdza, że ta chałupa to Stany Zjednoczone w pigułce. Podczas długich „pogaduszek” między postaciami wychodzą na jaw ich polityczne przekonania, nieskrywany rasizm, czy wzajemna pogarda i nienawiść. Tarantino nie zważa na język, który jak zwykle kipi od wulgaryzmów i bez zahamowań drąży te tematy, co właśnie jest największą siłą filmu. Przekaz jest tak dobitny, że człowiek zaczyna się zastanawiać czy coś takiego nie mogłoby się wydarzyć w rzeczywistości.

Na wielkie słowa uznania zasługuje Samuel L. Jackson, który wciela się w majora Marquisa Warrena. Jest tak niesamowity* jak w „Pulp Fiction”. To na nim opiera się cały film i to jego wypowiedzi najbardziej interesują. Szczególnie, że gra inteligentnego i niebezpiecznego łowcę głów, który ciągle spotyka się z niesprawiedliwym przejawami rasizmu (można by powiedzieć, że takie czasy). Mimowolnie trzymamy za niego kciuki, aby wyszedł z całej sytuacji cało. Świetna też jest Jennifer Jason Leigh, która gra zadziorną więźniarkę. Przyćmiewa nawet skutego z nią, raczej średniego w tym filmie, trochę zasłoniętego grubym futrem i gęstą brodą, Kurta Russella. Na wyróżnienie zasługuje również Walton Goggins, który w trakcie trwania filmu, staje się niemal równorzędnym partnerem dla Jacksona. Z kolei reszta obsady, czyli Tim Roth,  Demián Bichir, Michael Madsen, Bruce Dern czy James Parks, choć niewątpliwie również stanowią ciekawą paletę ekscentrycznych postaci, przy wymienionej wyżej trójce, schodzą jednak na drugi plan.

„Nienawistną Ósemką” będą się na pewno zachwycać fani Tarantino, bo jak zwykle ten reżyser w swoim stylu przedstawił własną wizję Dzikiego Zachodu. Film jest brutalny jak na jego kino przystało. Czarny humor i ironia również go nie opuszcza, a aktorzy jak zwykle odgrywają swoje role znakomicie. Co ciekawe, możemy odnaleźć nawet nutkę liryzmu w tej opowieści. Mamy również kilka sprytnych dodatków jak podział historii na rozdziały czy klimatyczne zwolnienia tempa podczas strzelanin. Zawsze takie sceny wyglądają bardzo efektownie, szczególnie, kiedy są zarejestrowane w systemie Ultra Panavision 70.  Ponadto na uwagę zasługuje wspaniała muzyka, za którą stoi Ennio Morricone.

„Nienawistna Ósemka” to film, który znowu z dialogów i bezkompromisowych scen tworzy wciągający seans. Może nie jest to najlepsza produkcja słynnego Amerykanina, nie zwala z nóg, ale niewątpliwie jest to kino warte uwagi.


*uważam, że ludzie trochę przesadzają twierdząc, że tegoroczne Oscary faworyzują białych aktorów i twórców, ale po seansie stwierdzam, że Samuel L. Jackson powinien dostać nominację. Z drugiej strony rozumiem też, dlaczego jej nie dostał (chodzi o TĄ skądinąd rasistowską scenę). Mimo wszystko, wyróżniłabym Jacksona, bo był świetny w „Nienawistnej Ósemce”!

Źródło zdjęć: filmweb.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz