środa, 3 lutego 2016

Recenzja: Heroes Reborn

„Heroes Reborn” wreszcie dobiegli końca i już nie będziemy zawracać sobie nimi głowy, ponieważ serial został anulowany. Na szczęście sezon nie okazał się tak beznadziejny, jak na to wskazywały pierwsze odcinki, ale zbyt wiele mu zabrakło, aby określić go mianem „znośnym”. Niech ten serial będzie nauczką dla kolejnych powrotów, które myślą, że wystarczy magia tytułu, a sukces mają zapewniony.



Twórcy „Heroes Reborn” nie wyciągnęli wniosków z błędów, jakie popełnili kręcąc czwarty sezon „Herosów”. Najbardziej boli to, że mając tyle możliwości, jakie niosą nowe i stare postacie, nowe moce i kolejne zagrożenia, nie potrafiono napisać porządnego scenariusza na zaledwie 13 odcinków. Po obejrzeniu całego serialu przyznam, że zamysł fabuły nie był wcale tak idiotyczny, jak to z początku wyglądało. Niestety samo wykonanie zniszczyło cały potencjał, jaki tkwił w nowej odsłonie serialu.

Przede wszystkim „Heroes Reborn” stoi pod znakiem chaosu. Na początku zostaliśmy wrzuceni w wir wydarzeń, których nie rozumieliśmy i w dodatku twórcy zasypali nas dużą ilością nowych postaci. W „Heroes” mieliśmy czas, aby poznać nowych bohaterów, polubić ich lub nie, a tutaj wręcz przymuszono nas do kibicowania niejakim Evosom (jakby to był jakiś nowy gatunek człowieka). Nie chodzi o to, żeby nam powiedzieć, że „oni mają przeznaczenie uratować świat” – widzowie muszą sami uwierzyć, że te postacie są ważne dla całej historii, że są elementem większej układanki. A tak naprawdę to przez cały czas miotały się bez sensu i bez celu przez pół sezonu, a samo śledzenie losów Benneta mogło wielu zniechęcić. Serial był przez to pozbawiony klimatu i całej otoczki związanej z „przeznaczeniem” i „misji”, w którą tak wierzyli Hiro czy Peter, a my tak chętnie oglądaliśmy z nadzieją, że uda im się powstrzymać katastrofę, a wcześniej uratować cheerleaderkę. Były w tym jakieś emocje, trochę tajemnicy i niepewności, co się wydarzy. A w ”Heroes Reborn”? Nadchodzi HELE, a powstrzymać je może tylko Tommy z Maliną – okej. Zła Erica chce złapać wszystkich Evosów dla jej tajnego, diabelskiego projektu – nie ma sprawy. Nie dało się poczuć powagi sytuacji, dla widza te sprawy szybko stały się obojętne.

Przede wszystkim główne postacie nie były interesujące. Tommy i Malina mieli być następcami Claire, ale do tego potrzeba uroku Hayden Panettiere. Poczynania Tommy’ego raczej irytowały, a rola Maliny została mocno zdegradowana, a ich moce również nie robiły wrażenia. Jeszcze gorzej wypadły wątki Carlosa, Taylor oraz Quentina z Phoebe. O ile jeszcze brodaty pomocnik Benneta przynajmniej wprowadzał do pewnego czasu trochę humoru, tak reszta po prostu zapychała fabułę, na siłę tworząc dramaty. Natomiast o pomstę do nieba woła wątek Luke’a i Joanne, którzy mścili się na Evosach za śmierć syna. Jedynie Japończycy – Miko i Ren wnosili trochę rozrywki w marny poziom sezonu. Z kolei Casper również do pewnego momentu był dość intrygującą postacią, z ciekawą mocą wymazywania pamięci za pomocą… grosików. I jeszcze Ericę też można postawić po stronie plusów. Grająca ją Rya Kihlstedt przekonująco wcieliła się w czarny charakter tego sezonu – może była trochę sztywna, ale przynajmniej emanowała siłą i pewnością siebie. Ale też trzeba przyznać, że sama postać była dość irytująca, a jej motywy działania bardzo naciągane.

Tak naprawdę to serial dało się oglądać tylko ze względu na „stare” postacie. Mimo wszystko ciekawiło nas, co się stało feralnego 13 czerwca, kiedy Noah Bennet ocknął się bez pamięci na miejscu katastrofy. I nawet historia z tym związana okazała się całkiem znośna. Ale najbardziej cieszył powrót Hiro Nakamury.

Momentalnie „Heroes Reborn” wskoczyli jakby o poziom wyżej (z dna do wysokości kostek), a cała fabuła stała się jakby bardziej bogatsza i wcale nie taka niedorozwinięta (wbrew pozorom, ten przymiotnik całkiem dobrze opisuje tą sytuację). Swoje trzy grosze do polepszenia jakości dodała też Angela, która zawsze kombinuje po swojemu i skutecznie urozmaica wydarzenia. Już tak kolorowo nie było, kiedy pojawił się Matt Parkman, ale w roli złego-Evosa, wypadł całkiem nieźle. Taka odmiana nawet podziałała odświeżająco, bo na przykład nijaki Suresh dalej pozostał bezbarwny i nudny. Kilka chwil miał też wyrośnięty Micah, w którym pozostało jeszcze trochę tego chłopięcego czaru. Tylko jaki był cel przywracania tej postaci, skoro żadnej znaczącej roli nie odegrał? Jednak najbardziej brakowało Hayden Panettiere w roli Claire, która w czasie kręcenia serialu była w ciąży. Przez jej nieobecność pożegnalna scena Benneta z córką była najgorszą i najbardziej sztuczną w całym sezonie. Twórcy mogli to sobie odpuścić.

Nie można też nie wspomnieć o bardzo słabych efektach specjalnych. Może 10 lat temu zrobiłyby wrażenie, ale w obecnych czasach to nie przejdzie i budzi zniesmaczenie. Przecież największa frajda z oglądania serialu o bohaterach obdarzonych mocami pochodzi właśnie z efektownego pokazania, na co ich stać. A tak, aż przykro było patrzeć. Najgorzej pod tym względem wyglądała moc Phoebe, która i tak nie miała większego sensu. Za to, co ciekawe, świetnie wyglądała gra komputerowa, do której przenosiła się Miko. W ogóle ten motyw był najjaśniejszym punktem całego serialu. Nie dość, że wprowadził jakąś pomysłową nowość to również dobrze się oglądało walki w wirtualnym świecie.

„Heroes Reborn” wyjątkowo rozczarowali. Na pewno twórcy mieli jakiś pomysł na fabułę, a kilka zwrotów akcji nawet zaskoczyło. Jednak cała historia przypomina raczej szwajcarski ser z lukami w wydarzeniach i nielogicznym postępowaniem bohaterów (np. czemu Parkman po prostu nie wpłynął na Ericę, kiedy domagał się tych „zegarków” dla rodziny). Może 10 lat temu ten dość zwariowany obrót wydarzeń by zadziałał, ale nie teraz, kiedy powstało tyle dopracowanych w szczegółach seriali. Twórcy potraktowali widzów niepoważnie, myśląc, że będą przymykać oko na wszystkie niedociągnięcia. W ogóle nie wzięli pod uwagę, że niektóre pomysły mogą być zupełnie nietrafione (choćby rola Benneta w finale).

„Heroes Reborn” to przykład serialu, który nie powinien powstać. Niestety coraz więcej telewizji stawia na powroty słynnych produkcji. Na horyzoncie mamy „Prison Break”, „24” w zupełnie nowej obsadzie, „Twin Peaks”, a już teraz możemy oglądać „Z Archiwum X”. Oby inne telewizje wyciągnęły wnioski z porażki „Heroes Reborn”, bo ludzie nie są głupi i nie dadzą sobie wciskać kitu. Omijajcie ten serial szerokim łukiem… albo cofnijcie się w czasie jak Władca Czasu i Przestrzeni, do momentu, kiedy zdecydowaliście się go obejrzeć. Strata czasu.

Źródło zdjęć: filmweb.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz