sobota, 30 maja 2015

Relacja: Dni Dąbrowy Górniczej 2015 (Frontside i Luxtorpeda)

Dni Dąbrowy Górniczej 2015, 29.05.2015, Park Hallera.

Dni Dąbrowy Górniczej w tym roku wystartowały mocnym uderzeniem rockowo-metalowym! Nie dane mi było obejrzeć proAge, Old Wisdom Lies i Tylko Po Chodniku, czyli lokalne zespoły rockowe (z tego, co się orientuję to całkiem niezłe), ponieważ… oglądałam Giro d’Italia, a poza tym nastawiłam się wyłącznie na sosnowiecki Frontside i Luxtorpedę. Tych zespołów jeszcze nie miałam okazji zobaczyć na żywo, więc skoro nadarzyła się okazja darmowego koncertu, żal było nie skorzystać. Szczególnie, że pogoda dopisała, a także ludzie! Spodziewałam się, że będzie mniej (mając w pamięci Kruka sprzed roku), a tutaj nawet uzbierał się niezły tłumek.

Zanim przejdziemy do dalszej części tekstu to chciałam zaznaczyć, żeby ten tekst traktować bardziej, jako pół-relacja pół-komentarz, ponieważ będzie w nim więcej osobistych wrażeń niż opisywania obiektywnie wydarzeń.

Frontside

Przed koncertem Frontside zastanawiałam się, jak będzie wyglądać setlista. Wydawało mi się, że rzeczywiście skupią się na ostatnich dwóch płytach, bo z tego, co ostatnio przeczytałam w wywiadzie to są już trochę znudzeni graniem metalcore’u i deathcore’u… generalnie ciężkim brzmieniem. Mimo tych niepokojących deklaracji to z nowych dokonań Frontside usłyszeliśmy „Tych kilka słów” przechodzący w „Tak to się robi tu”, a także hejtowany na yt „Lubię Pić”, który pod sceną też raczej został przyjęty obojętnie. Za to „Legenda”* wywołała dużo pozytywnych reakcji, a ze względu na obecność dzieci (!), została ocenzurowana.

Oczywiście najwięcej emocji wywołały te potężne utwory, np. „Stąd do przeszłości” czy „Zniszczyć wszystko”. Każdy numer wypełniony był brutalnymi ścianki pod sceną, przy których co chwile trzeba było kogoś podnosić z betonu (nic się nikomu nie stało, chociaż jedna koszulka nadawała się później na szmaty), ale ważne, że zabawa trwała w znakomitej atmosferze. To jest warte podkreślenia, ponieważ wszystko działo się przy świetle dziennym i jest jednak trochę inaczej niż normalnie w przyciemnionym klubie. Nie zabrakło takich numerów jak „Granica Rozsądku”, „Dopóki moje serce bije”, „Moja deklaracja płonie”, „Wspomnienia jak relikwie” czy „Naszym przeznaczeniem jest płonąć”.

Nie wymieniłam wszystkich utworów, bo aż tak dobrze się nie znam, ale od razuwidać (słychać?), że to same miażdżące kompozycje. I nie byłabym pod takim wrażeniem, gdyby nie kapitalne nagłośnienie! Jasne, że zdarzało się, że „Auman” (Marcin Rdest) „tracił głos”, czy przez chwilę coś się rozjechało i nastąpiło sprzężenie, ale na jakim koncercie to się nie zdarzyło? Jednak samo brzmienie perkusji, przygniatające dźwięki gitar, mogłyby burzyć żelbetonowe mury. Zupełnie jak na słuchawkach, powalający efekt!

Na koniec jeszcze skomentuję wizualną część koncertu zespołu Frontside. To są metalowcy czystej krwi, w pełni oddani muzyce i jak to się popularnie określa – stylowi życia. Fantastycznie się prezentują na scenie, „Auman” utrzymuje świetny kontakt z publiką (nawet fizyczny podkradając jednemu fanowi papierosa), a „Demon” (Mariusz Dzwonek) co chwile wymachiwał rogami nad głową. Jakby to powiedzieć językiem piłkarskim – stadiony świata! Była MOC! Nie zawiodłam się i jestem pod dużym wrażeniem zespołu! Muszę to powtórzyć.

* „Legenda” – trzeba mieć sporo dystansu do muzyki, aby dobrze się bawić podczas piosenki, która bezpośrednio śmieje się z power metalowców (a może konkretniej: tych co śpiewają o smokach…. generalnie w klimatach fantasy). Nie przeszkadza mi to, ponieważ utwór (i teledysk!) od początku mi się podobał i również nie biorę go śmiertelnie poważnie, bo i tak jest parodią samą w sobie.

Luxtorpeda

Na koncert poznańskiej Luxtorpedy przyszło więcej ludzi tworząc porządny tłum. Występ zaczął się lekkim falstartem  „J’eu les poids” – po prostu mikrofon „Hansa” (Przemysław Frencel) odmówił współpracy. Ale po chwili już wszystko było w porządku i rozpoczęła się zabawa. Pod sceną trwało dzikie pogo, ale nie aż takie jak na Frontside, więc i dziewczyny miały okazję poszaleć. Po chwili zabrzmiały kolejne dwa znane utwory – „Wilki dwa” i „Mambałaga”. Młodzież (i nie tylko) szalała do utraty tchu. Co chwila też ktoś płynął na fali, nie brakło kilku ścianek oraz circle pit.

Panowie z Luxtorpedy dawali czadu, ale potrafili też zatrzymać się na chwilę, aby przekazać kilka poważniejszych słów. Przed „Nieobecny Nieznajomy” podjęli temat ojców, którzy opuścili rodzinę. A przed „Za wolność” prosili o 20 sekund ciszy i wyłączenie świateł – taki podniosły moment koncertu, po którym publika zaczęła skandować „Polska Biało-Czerwoni”. Wtedy przypomniało mi się, że trwa mecz Polska-Rosja w Lidze Światowej.

Niby Luxtorpeda gra bardziej hard rockowo, ale z tymi dwoma gitarami brzmieli jednak znacznie ciężej. I jak sama nazwa zespołu wskazuje, Luxtorpeda grali dynamicznie, żywiołowo, prowokując wręcz do skakania, pogo i klaskania. Ale… przyznam, że po dłuższym czasie człowiek zaczyna się nudzić i zauważać, że każda piosenka brzmi bardzo podobnie i że są zbudowane z tego samego schematu: ciekawy riff, „Hans” rapuje, a „Litza” (Robert Friedrich) wykrzykuje jakiś refren. W kółko to samo.

Prawdę mówiąc to poszłam na koncert Luxtorpedy, aby właśnie przekonać się do tej kapeli, bo niestety, choć doceniłam ostatnią płytę (LINK do recenzji), nie zaskarbili sobie moich uczuć. Liczyłam na to, że jak ich zobaczę na żywo i porządnie się wybawię to zaiskrzy, ale przykro mi to mówić –  nie zrobili na mnie żadnego wrażenia, nie porwali mnie, nie wczułam się w ten klimat. Nie twierdzę, że grają złą muzykę, po prostu ona do mnie nie trafia. A poza tym mistrzami performance’u też nie są.

Więc postanowiłam opuścić koncert wcześniej, szczególnie, że odjeżdżał mi przedostatni autobus do domu, miałam szansę zdążyć na tie-break meczu (co mi się udało i wygrali!), trochę mnie stopy bolały (po Blind Guardian), ale również decyzję przyspieszyło gadanie ”Litzy” po śląsku. DĄBROWA GÓRNICZA TO NIE ŚLĄSK! Piszę o tym, ponieważ kiedy oddalałam się od sceny to cały czas słyszałam wyraźnie, jaki utwór śpiewali, a był to „Autystyczny” (nawet ludzie w parku wykrzykiwali słowa refrenu!). Świadczy to o kolejnym świetnym nagłośnieniu koncertu, chociaż nie tak idealnym, jakie było na Frontside.  Nawet na przystanku (oddalonym o jakieś 700 metrów i jeszcze zasłonięty drzewami w parku) mogłam stwierdzić, że w tym momencie grali „Hymn”.

W każdym razie fani Luxtorpedy na pewno nie czuli się zawiedzeni i mogli się wybawić za wszystkie czasy. A ja jestem zadowolona, że mogłam zobaczyć ich na żywo. Szkoda, że to pierwszy i ostatni raz. Ale życzę wszystkiego najlepszego zespołowi i na pewno posłucham ich nowej płyty, nad którą tak ciężko obecnie pracują.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz