poniedziałek, 24 marca 2014

Hunter in Coma, cz.1

21.03.2014r., Coma, CK Wiatrak, Zabrze.

Wyznaję zasadę, że to co się działo w klubie zostaje w klubie… ale tym razem wyjątkowo napiszę o moim prywatnym mini-festiwalu w CK Wiatrak w Zabrzu. Tak jakoś się złożyło, że dzień po dniu 21-22 marzec) do Zabrza zjechały moje dwa ulubione polskie zespoły: Coma i Hunter. Trudny to był wybór aby zdecydować na kogo chcę bardziej iść… więc – tradycyjnie kiedy nie jestem w stanie wybrać – poszłam na oba koncerty ryzykując siniaki, pęcherze i utratę słuchu. Od razu powiem, że poza jednym siniaczkiem nie doznałam żadnych obrażeń. Dziwne…



Po raz pierwszy miałam okazję bawić się w CK Wiatrak w Zabrzu. Nawet nie trudno było dojechać – ale zawsze to jest przykre kiedy jedzie się autem i nie można się napić… a przecież to jest niesamowicie ważne nawodnić się przed skakaniem, darciem ryja (no przecież nie nazwę tego śpiewaniem, co nie?) i pogo-pogo-pogo. Byłam już w kilku klubach, mi.in. w Proximie w Warszawie, Mega Clubie w Katowicach, Underground 2 w Tychach (tam straciłam słuch na Hunterze!) czy 2doors w Sosnowcu… ale CK Wiatrak to zdecydowanie najfajniejszy klub w jakim byłam! Spora scena na lekkim podwyższeniu, miejsce na fosę, kształt sali prostokątny, podłoże drewniane. Jedynie można się doczepić do umiejscowienia szatni, do której trzeba przejść przez środek „płyty”, ale to taki drobny mankament, kto by się przejmował. Jeszcze wspomnę o doskonałym nagłośnieniu. Po raz pierwszy nie mogę do niczego się doczepić, nawet słowa powiedzieć, że czegoś lub kogoś nie słyszałam, wszystko było idealnie. Zazdroszczę Zabrzu takiego fajnego klubu! Zatem przejdźmy do koncertów.

Tradycyjnie już wparowałam w połowie supportu, niejakiego Insektu, o którym nie wiedziałam kompletnie nic. Okazało się, że to sympatyczne trio w składzie: Przemek Sobiela (gitara, wokal), Tomek Butryn (bas, wokal) i Michał Sobczyk (perkusja, wokal); potrafili nieźle rozruszać już licznie zgromadzoną publikę. Zagrali kilka skocznych piosenek, raczej lekkich traktujących o miłości (chociaż jedna to był protest-song: „oto komunikat dla całej ludzkości, nie będzie więcej piosenek o miłości!”). Może nawet za prosty rock, jak na support Comy ale na pewno pozostawili po sobie dobre wrażenie. Szczególnie perkusista, który miał świetny humor i nawiązywał kontakt z publicznością, a konkretnie z żeńską częścią. 


To był mój siódmy koncert Comy, po Sosnowcu, 2xMegaClub, Wrocławiu, 2xKatowice-Muchowiec. Nie wiem czy najlepszy, w sumie każdy koncert był inny i na swój sposób wyjątkowy. Sosnowiec był podwórkowy, Wrocław powodziowy, Muchowiec błotnisty i dziki, a Mega Club ciasny i żywiołowy. A Wiatrak? Zakręcony.

Roguc był wspaniały, razem ze swoim wąsem, ale bez różowych laczek?! Nie przypominam sobie żebym go widziała w tak epickim wydaniu jak w Wiatraku, bo on czasem potrafi wydziwiać (pozbył się tej obrzydliwej maniery nieprzykładania się do śpiewania). Ale set lista sprzyjała i do wyżywania się artystycznie, a także do dobrej zabawy. Przeplatały się mocniejsze kawałki z Czerwonego Albumu (Woda leży pod powierzchnią, Angela, Deszczowa Piosenka, Rudy), z nieco spokojniejszymi ze starszych płyt (Pierwsze wyjście z mroku, Spadam). Piotr Rogucki zażartował nawet, że wyczytał na facebooku, że Coma skończyła się po pierwszej płycie i to ich ostatnia trasa koncertowa… ta jasne ha-ha. Że niby Tonacja, System, Parapet czy ORh+ to są słabe utwory?? Wyjątkowo mieliśmy okazję wysłuchać nawet Ciszę i Ogień!! Ale i tak największą radość sprawiła mi Schizofrenia! Chyba specjalnie dla Wiatraka ją zagrali, ponieważ fani się tego usilnie domagali (ale już Sto Tysięcy nie zagrali…). Była MOC!! Może nawet za duża, bo emocje wzięły górę i ci zagorzalsi fani krzyczeli: „napier…!” na co Roguc inteligentnie: jak się wyrażasz? Matka cie tego nauczyła? Haha – Roguc-moralizator. Ale z drugiej strony… skoro grają ostrzejsze kawałki to co się dziwi, że ludzie wchodzą w pogo i chcą więcej? Zupełnie odwrotnie było na Hunterze.

Na koniec Coma zagrała Zbyszka (aaa też lubię!) i tradycyjnie już na pożegnanie Jutro.  

Bardzo dobry koncert, podkreślę jeszcze raz, że świetne nagłośnienie. Oczywiście ludzie wspaniali. Nie liczyłam na Schizofrenię, a jednak mi się udało. Teraz czuję się spełniona muzycznie, wszystkie moje ulubione utwory Comy miałam okazję usłyszeć na żywo. Myślę, że liczba siedmiu koncertów na najbliższy czas mi wystarczy, bo przyznam, że czuję lekki przesyt Comą… chociaż moim zdaniem tu nie chodzi o przesyt, a potrzebę na inny rodzaj energii płynącej ze sceny i części publiczności (trochę czułam się jak na zjeździe walentynkowym, no na serio). Ale to nic. Było świetnie!  


ciąg dalszy nastąpi….

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz