poniedziałek, 10 marca 2014

Albumowy zawrót głowy 2013 roku

BreakingYear, BreakingCD

Jest marzec, więc trochę już późno na podsumowania muzyczne 2013 roku. Ale o muzyce można rozmawiać bez końca, byleby była ona godna polecenia. Sprowokowana przez kolegę abym pochwaliła się własnym rankingiem płyt 2013 roku (ponieważ skomentowałam jego top50), zaakceptowałam wyzwanie!

Zanim przejdę do mojego zestawienia albumów 2013 roku, muszę wyjaśnić parę spraw dlaczego ono wygląda tak, a nie inaczej. Po pierwszej nie czuję się specjalistką od muzyki, więc ranking jest mocno subiektywny (a niektóre wybory w kolejności są podyktowane tym, że kogoś bardziej lubię, niekonieczne, że stworzył lepszy album). Ale starałam się zachować jak największy obiektywizm. Po drugie, ilość pozycji jest mała, ponieważ nigdy nie miałam w zwyczaju słuchania całych płyt, a tylko pojedynczych utworów, które po prostu do mnie trafiały. Ale kiedy już człowiek zabiera się do wysłuchania całego albumu, chce mieć perspektywę z poprzednich płyt i wiedzę dlaczego dany zespół nagrał nową płytę tak, a nie inaczej i czy nie ma mylnego obrazu nie znając całej twórczości. Po trzecie, różnorodność muzyczna mojej listy jest trudna do ogarnięcia, ponieważ nie jest łatwo porównywać heavy metal z grunge’em czy rockiem wszelkiego rodzaju. Ale nic nie poradzę na to, że lubię posłuchać sobie różnej muzyki, a potem próbuję wybrać co jest lepsze, co prawdę powiedziawszy jest karkołomnym zadaniem, a wręcz zahacza o bezsensowność takich działań. Podsumowując, mój ranking jest raczej radosną próbą polecenia dobrej muzyki niż eksperckim porównaniem albumów.

Zapraszam do przeglądu mojego rankingu płyt 2013 roku!



DSQ. Avenged Sevenfold – Hail to the King

Dyskwalifikacja dla Hail to the King. Zgadzam się w stu procentach, że to jest bardziej płyta ze zmodyfikowanymi utworami Metalliki i innych znanych zespołów. Jakbym ich wciągnęła do „rywalizacji” byłabym jak sędziowie w skokach narciarskich, którzy przymykają oczy na oszukiwany telemark Simona Ammana. A to jest po prostu skandal!

Nie zmienia to faktu, że płyta jest bardzo dobra, dopracowana, bardzo różnorodna. Każda piosenka zapada w pamięć (tak, tak, wiem, bo już to gdzieś słyszałam). Ale mimo to, że brzmią znajomo zawarli w nich swoje charakterystyczne dźwięki. Słucha się tej płyty jednym tchem, ciągle coś się dzieje, fajna energia z niej płynie. Oceniam ją bardzo pozytywnie ale… i to jest najlepsze zdanie podsumowujące Hail to the King.  


15. Masterplan - Novum Initium

Piąty studyjny album power metalowej grupy Masterplan niestety nie dorównuje poziomowi poprzedniemu – "Time to be king". Gorzej, nie wznosi się nawet ponad przeciętność. Zmiana wokalisty, z Jorna Lande na Ricka Altzi (głosy mają niemal identyczne), nie wyszła zespołowi na dobre. Stracili to „coś” co ich wyróżniało. Szkoda… 


14.Pearl Jam – Lighting Bolt

Za wiele nie mam tu do powiedzenia. Parę razy przesłuchałam płytę i w sumie niczym mnie nie ujęła, nie zachwyciła (no może poza Sirens). Solidny album od Pearl Jam, nie schodzący poniżej standardów. Ale jak ja to mówię: legendy nie muszą niczego udowadniać!


13. Device – Device

David Draiman z Disturbed postanowił stworzyć coś własnego i wyszło całkiem nieźle. Trochę eksperymentów, ciekawych duetów (z M.Shadows, Tomem Morello, Lzzy Hale czy Serj Tankianem) i znajomo brzmiących melodii (hah!) z Disturbed. Myślę, że Davida stać na więcej i oby to nie było jego ostatnie solowe słowo!

Wybór reprezentanta płyty nie mogła być inna niż Out of Line feat. Serj Tankian ;) 


12. Leash Eye – Hard Truckin’ Rock

Liszaj… Leash Eye jest wyżej od Device tylko dlatego, że to polski zespół. Patriotycznie doceniam na prawdę dobrze brzmiące albumy. Zespół odkryłam słuchając CD-dodatku z Metal Hammera i od razu mi się spodobali. Płyta idealna do podróży autem (raczej tirem) na jakimś dłuższym odcinku trasy (autostradzie?). Pozytywne zaskoczenie (i w moim przypadku odkrycie). 


11. Chemia – The One Inside

Kolejne bardzo pozytywne zaskoczenie z Polski! Jak po raz pierwszy usłyszałam „Hero” i dowiedziałam się, że to polska grupa to byłam w szoku. Rock na znakomitym poziomie, nie ustępującym w niczym zagranicznym zespołom. Coś się ruszyło na naszym podwórku muzycznym, bo coraz więcej zespołów wypływa z fajną i dopracowaną muzyką. I po angielsku, więc można ruszyć w świat! Trzymam kciuki!


10. Skillet – Rise

Dziesiąty (?!) studyjny album Skillet grających rock chrześcijański. I aż trudno uwierzyć, że oni wciąż mają znakomite pomysły na nowe kawałki, które zapadają w pamięć. Dynamiczne piosenki i wielka energia bijąca z nich podczas koncertu na żywo (supportowali Nickelbacka w Warszawie) robią wrażenie. Mają swój wyjątkowy styl i z sukcesami kontynuują karierę ( w tym roku w Atlas Arenie zasupportują Black Sabbath!). Oby tak dalej!    


9. Metallica – Through The Never

Soundtrack z filmu Metallica Through The Never. Można by powiedzieć, że taki best of legend heavy metalu. Wszystkie utwory pochodzą z filmu, co oznacza, że niektóre posiadają „wstawki” związane z akcją w filmie (choćby Enter Sandman, który jest przerwany z powodu rozpadającej się Temidy w filmie). Przez to niestety traci się na jakości utworów, chociaż jakim cudem oni tak mogli za przeproszeniem spieprzyć sprawę? Iron Maiden jak nagrywali już kilka razy z koncertu na żywo (jednego!) to dźwięk zawsze jest fantastyczny, czysty. Ale jak się Metallica zabiera za post-produkcję (że się tak wyrażę, nie wiem czy prawidłowo), to nie potrafią zrobić tak aby to było z jednego koncertu i żeby dźwiękowo wszystko grało i przyjemnie się słuchało nawet w 260 kb/s.

Dwóch płyt można słuchać tylko i wyłącznie w najlepszej jakości, broń Boże z kompa czy youtube’ów. Wtedy dopiero odczuwa się przyjemność ze słuchania wersji na żywo, szczególnie The Memory Remains gdzie w ostatnich 2 minutach publiczność daje czadu. Całe wydawnictwo jest w sumie bardzo dobre i wielokrotnie można je odsłuchiwać i gwarantuję, że szybko się nie znudzi! 


8. Alter Bridge – Fortress

Moim skromnym zdaniem Fortress jest płytą dobrą. Przesłuchiwałam ją kilkukrotnie starając się zrozumieć co w niej jest takie wspaniałego, czemu wiele osób tak bardzo ją chwali. Po każdym odsłuchaniu czegoś mi brakowało, takiego błysku, punktu zaczepienia. Nie potrafiłam tej płyty polubić. Wydawało mi się, że albo ja jestem głucha i się nie znam albo wszystko mi się zlewa w jedno. Słuchając starałam się wczuć w solówki, w głos Myles’a, szukać riffów… nic z tego. Co ciekawe okazało się, że nawet miałam rację! Nie tylko ja twierdzę, że coś skopano w produkcji. Za dużo dźwięków napakowano do każdego utworu przez co dla mnie jest on „nieczytelny” (if you know what I mean)  i stworzył się jeden wielki szum.

Mimo to doceniam płytę, bo to już wyższa szkoła jazdy ale naprawdę nie jestem w stanie powiedzieć, czy ja tą płytę lubię czy nie lubię (to straszne uczucie, uwierzcie mi). 


7. Stone Sour – House of Gold & Bones, Pt. 2.

Moda na wydawnictwa dwuczęściowe trwa, ale za to druga część House of Gold & Bones jest lepsza od jedynki. Płyta jest żywiołowa, ma parę fajnych utworów. Czuje się te wibracje i MOC! No i nawiązując do Fortress – o to właśnie chodzi w produkcji: słyszę wszystko to co powinnam, gitary, wokal, nie gubię się w dźwiękach. Zresztą co tu dużo mówić – warto przesłuchać!


6(66). Black Sabbath – 13

Nie znam się na Black Sabbath, a Ozzy tradycyjnie rozbawia mnie do łez. Ale trzeba przyznać, że panowie wracając do legendarnego składu stworzyli razem coś wyjątkowego. Mroczny klimat, cudowna gitara Tommy Iommi, bas Butlera wspaniały. Takie rzeczy mogą stworzyć tylko jednostki legendarne, może i nawet wybitne. Doskonałe brzmienie, utwory wyrafinowane, heavy metal w najpiękniejsze postaci.


5. Hunter – Imperium

Po Królestwie dostaliśmy Imperium (znowu dwuczęściówka) Imperium. To najbardziej spontaniczny album w dorobku Huntera i to się słyszy. Dużo szorstkiej złości, dosłownych tekstów (jak na nich wyjątkowo). Teraz jak już orientuję się w twórczości Huntera, muszę przyznać, że fani o dłuższym stażu mogli być zaskoczeni Imperium, bo to płyta inna niż poprzednie. Mniej głęboka, z kilkoma interpretacyjnymi pułapkami. Ale wciąż słychać, że to Hunter! Świetny album – polecam!


4. Riverside – Shrine of New Generation Slaves

Totalnie nie mój klimat, nie moje dźwięki… to czemu tak wysoko? Jeżeli człowiek docenia coś co tak naprawdę nigdy nie powinno nawet zwrócić jego uwagi to wiedz, że jest to wyjątkowa rzecz. Fenomenalny album, niezwykle klimatyczny, magiczny. Powiem nawet, że wyrafinowana muzyka. Tylko dla koneserów. Głębokie teksty, linia basu (Mariusz Duda)… po prostu dzieło sztuki! Trudno uwierzyć ale to dzieło polskiego zespołu! POLSKIEGO! Tak genialne dźwięki?! Jest nadzieja w narodzie! 


3. Deep Purple – Now What?!

Niech mi tylko ktoś piśnie słowo “emerytura” w stosunku do Deep Purple, a uduszę tymi ręcami! Panowie mimo długoletniego stażu (nie będę liczyć, bo nie mam przy sobie kalkulatora) nagrali doskonały album Now What?! Nie wiem jak to możliwe ale brzmią zupełnie jako stare, dobre Deep Purple, a jednocześnie nie staromodnie, a nowocześnie! Nawet organy Hammonda dają czadu! Wielki szacunek!



2. Alice in Chains – The Devil Put Dinosaurs Here

Zaskoczeni, że nie pierwsze miejsce? Też sama sobie nie dowierzam, ale takie są fakty. Bardzo dobry album od AIC z kilkoma doskonałymi utworami. Stone, Voices, The Devil put dinosaurs here to szereg świetnych riffów, gitary i charakterystycznego brzmienia Alicji. Przyznam, że łatwo się tej płyty nie słucha, dopiero po czasie zaczyna się ją doceniać. Więc czemu tylko drugie miejsce? Bo Jerry ściął swoje blond włosy… nie no żartuję! Po prostu – znalazła się płyta, którą pokochałam od pierwszego przesłuchania i sklasyfikowałam ją wyżej. 



1. Stereophonics – Graffiti On The Train

Zwycięzcą zostaje płyta Graffiti On The Train! Jak już wspominałam na samym wstępie – nigdy nie miałam zwyczaju słuchania całych płyt, ale na Stereophonics czekałam z niecierpliwością. Wszystko to zasługa utworu In a Moment, który kilka miesięcy wcześniej bardzo mi się spodobał i ciekawiło mnie czy jeszcze kilku fajnych utworów nie nagrali. I nie myliłam się. Każda piosenka jest wyjątkowa. Czuje się tą lekkość nagrywania (muzycy sami wydali album, więc mieli pełną swobodę w tworzeniu) i pozytywną energię. Do tej pory mam ciarki na plecach kiedy słucham tytułowego utworu Graffiti On The Train (link). Pamiętam jak poleciałam do Empika kupić płytę i pani przy kasie mówi do mnie: bardzo dobra płyta! Na co ja wydukałam: wiem. No bo co tu więcej dodać? Warto ją przesłuchać, kupić i cieszyć ucho wspaniałymi dźwiękami. Polecam! 



Keep rocking! \m/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz