Jak zwykle, gdy przychodzi czerwiec piszę serialowe podsumowanie sezonu jesienno-wiosennego i w tym roku nie ma wyjątku. Oczywiście to jest subiektywne zestawienie, a każdy może mieć zupełnie inne zdanie o każdej produkcji. Natomiast jego najważniejszym celem jest zachęcenie do obejrzenia kilku doskonałych seriali (piszę bez spojlerów, a jeśli się jakieś pojawiają to o tym ostrzegam) i podzielenie się moimi wrażeniami, starając się mimo wszystko obiektywnie je ocenić, wskazując plusy i minusy danego sezonu. Nie zaprzeczę, że tytułów jest dużo, ale miałam sporo frajdy przypominając sobie o tylu fajnych produkcjach. Do tego tradycyjnie dołączam bonusowe seriale nienależące do przełomu 2017/2018 roku, które również zaskarbiły sobie moją sympatię.
Zaczynamy odliczanie!
20. Belfer – 2. sezon (spojlery)
Drugi sezon "Belfra" okazał się jednym wielkim rozczarowaniem. Widać było
w nim pośpiech, brak pomysłu na ciekawą fabułę, która do tego została skrócona
ze względu na okrojony budżet i prawdopodobnie goniące producentów terminy. Już
nie wspomnę, że zamerykanizowanie serialu (strzelanina w szkole,
dzieci-szpiedzy, rosyjska konspiracja) po prostu było chybioną i idiotyczną
próbą sprawienia, żeby wyglądał bardziej profesjonalnie. Jedynym plusem był
Szymon Piotr Warszawski wcielający się w Radosława Kędzierskiego, który skradł
całe show, ponieważ wykreował genialną, wyrazistą postać (a także scena
strzelaniny na dachu była świetna). Pochwalę jeszcze Paulinę Szostak, która tak
dzielnie nurkowała w zalanych sztolniach. Pierwsza seria była tak fajna,
ponieważ mocno trzymała się rzeczywistości, historia wciągała, widzowie co
odcinek zastanawiali się „kto zabił?” i z przyjemnością oglądało się grę
aktorów. A drugi sezon był nudny, głupi i rozczarowujący. Szkoda, ponieważ
przez chwilę uwierzyłam, że w tym kraju mogą powstawać naprawdę dobre
produkcje, które nawet ja będę chwalić i polecać… mój sen szybko się skończył.
19. The Gifted – 1. sezon
Nie oczekiwałam cudów od “The Gifted”, ale mamy już 2018 rok, więc od
każdego serialu wymagam, aby nie traktowano mnie, jako naiwnego widza, któremu
można wcisnąć każdą ciemnotę. Historia była słaba, a główni bohaterowie tylko
miotali się między jedną kryjówką, a drugą, gdzie ich głównym zajęciem było
rozdawanie kocy lub myślenie o ucieczce. Do tego mutanci byli nieciekawi
(aktorzy również słabo grali), ich moce też nie robiły wrażenia, a wątki
miłosne nudziły. Na szczęście efekty komputerowe były do zniesienia. Prawdę
mówiąc „The Gifted” bardzo przypominało mi „Heroes: Reborn”. Tu również główne
role odgrywały nastolatki, a pod względem fabularnym także serial nie miał
niczego do zaoferowania. Tak naprawdę podobał mi się tylko odcinek dziesiąty,
który zaskakiwał (głównie brutalnością!), trzymał w napięciu, a nawet wbijał w
fotel. Gdyby większość sezonu trzymała podobny poziom, co ten epizod to „The
Gifted” nadawałby się, jako „sympatyczny serial do obiadku”. A niestety
musiałam go zaliczyć do grona tych produkcji, które wmuszałam w siebie na siłę,
ponieważ uparłam się, że obejrzę tego gniota do końca (zdarza mi się coś
takiego raz na serialowy sezon). Nie rozumiem, czemu „The Gifted” otrzymał
zamówienie na 2. sezon, ale na pewno nic mnie nie zmusi do jego obejrzenia.
18. Supergirl - 3. sezon (drobne spojlery)
Darzę dużą sympatią „Supergirl”, ponieważ ten serial jest bardzo kobiecy, ale nawet ja nie zawsze potrafię ignorować bzdur, które serwują nam twórcy. Pierwsza połowa sezonu była naprawdę solidna, gdzie spokojnie rozwijano poszczególne wątki czy to związane z Alex (depresyjne rozstanie z Maggie), czy z J’onnem (dosyć ciekawa i mądrze poprowadzona historia z jego ojcem), a także rosnącą w siłę Reign. Nawet interesujące zamieszanie uczuciowe spowodował powrót Mon-Ela. Ale niestety im bliżej końca, tym głupiej postępowali bohaterowie (ciągłe zmiany humoru Leny). Brakowało w tym wszystkim emocji, a przecież na przykład spotkanie Kary z matką powinno być niezwykłym i wzruszającym wydarzeniem. Poza tym wątek Mon-Ela też rozczarował, ponieważ ta postać po dołączeniu do Legionu stała się okrutnie bezbarwna i nudna w porównaniu do poprzedniego sezonu. Już nie wspomnę o Imrze, która niesamowicie denerwowała i śmiało może konkurować o tytuł Mistrza Irytacji Widzów z Iris i Marlize z „The Flash”. Mniejszy udział kosmitów na rzecz Worldkillerów (Worldkillerek?) wyszedł na dobre „Supergirl”, bo Reign okazała się potężną przeciwniczką dla głównej bohaterki. Ale samą akcją, która często wyglądała zaskakująco widowiskowo (szkoda, że efekty specjalne nie dorównały poziomowi scen walk), nie da się przykryć tego, że to był słaby sezon, szczególnie w końcówce. Szkoda, bo wydawało się, że „Supergirl” uda się wyjść z poziomu przeciętności, a nawet zyskać więcej uznania niż „The Flash”.
17. The Flash – 4. sezon
„The Flash” ostro pracuje na to, aby zniechęcić mnie do siebie zwiększając
rolę Iris w serialu. Miała dużo szczęścia, że w czwartym sezonie znalazła godną
siebie konkurentkę (Marlize), więc moja irytacja rozkładała się na te dwie
bohaterki. Założę się, że wujek-dobra-rada od razu by powiedział, że jak mam
narzekać na produkcję to powinnam przestać ją oglądać, ale problem w tym, że ja
bardzo lubię pozostałe postaci (Wellsa najbardziej!). I wcale mi nie
przeszkadzała (może nie we wszystkich przypadkach) bardziej komediowa forma
nowego sezonu. Do tego nowi metaludzie też posiadali interesujące moce (super
był Dibny a la Luffy!), a efekty specjalne nawet nie były najgorsze. A
crossover z „Arrow” i „Legends of Tomorrow” też oglądało się dobrze, ale o
idiotyzmie z łączonym ślubem nie da się zapomnieć. Szkoda tylko, że Flash
musiał się mierzyć z tak nudnym głównym złoczyńcą, który tym razem nie był
sprinterem, a jego mocą było… myślenie. To nie było ekscytujące. Aczkolwiek dla
kapitalnego odcinka „Enter Flashtime” warto było obejrzeć (a czasem przemęczyć)
cały sezon, który był nieco lepszy od poprzedniego. Co nie zmienia faktu, że
„The Flash” staje się coraz słabszym serialem. Na szczęście nie tak kiepskim,
jak „Arrow”, więc wciąż będę kontynuować przygodę z Flashem. Run, Barry, run
from Iris!
16. Supernatural – 13. sezon (drobne spojlery)
To już 13. sezon "Supernatural", a serial wciąż dostarcza dużo rozrywki,
grozy i humoru. Wydawało się, że po pożegnaniu się z Markiem Sheppardem, czyli
aktorem wcielającym się w Crowleya, produkcja straci coś ze swojego uroku, ale
tak się nie stało. Większą rolę w historii zaczęła odgrywać Samantha Smith,
czyli Mary Winchester, a także Alexander Calvert, jako Jack (podobieństwa do
Leonardo DiCaprio z „Titanica” jest uderzające), więc w ogóle nie odczuwało się
nieobecności Króla Piekieł. Zresztą jego następca na tronie, Asmodeus, spisywał
nadzwyczaj charyzmatycznie. Cieszy również powrót ulubionych postaci z
pierwszych sezonów „Supernatural” takich, jak Gabriela, Bobby’ego, Charlie,
Kevina, Roweny, Naomi (8. sezon) i oczywiście genialnego Lucyfera. Szkoda, że
Castiel znowu się tylko plątał pod nogami, nie wnoszą swoją osobą niczego
ciekawego do fabuły. Natomiast sama historia w 13. sezonie, gdzie głównym
wątkiem było „wychowywanie” Nephilim, wciągała i bawiła, podobnie jak kilka
typowych, krwawych spraw związanych z potworami. Rozczarował jedynie kompletnie
nieudany i pozbawiony emocji finałowy odcinek. Natomiast crossover ze
Scooby-Doo (tak, z tą kreskówką) to po prostu była magia! Ten, kto wpadł na tak
szalony pomysł powinien dostać jakąś nagrodę, bo ten epizod wyszedł kapitalnie!
„Supernatural” wciąż trzyma fajny poziom i dostarcza dużo dobrej rozrywki, więc
czekam niecierpliwie na kolejny sezon z przygodami braci Winchesterów.
Warto wspomnieć, że jeden z odcinków był pilotem do „Wayward
Sisters”, czyli spin-offa „Supernatural”, gdzie kobiece postacie z tego
serialu odgrywałyby główne role, polując na demony i inne stwory. Jednak
telewizja nie zdecydowała się na zamówienie tej produkcji, ale odcinek był
całkiem sympatyczny. Mimo wszystko, wielkiej straty nie ma.
15. The walking dead – 8. Sezon (drobne spojlery)
Niestety “The Walking Dead” w ósmym sezonie całkowicie zawiodło. Miało
być świetnie, bo komiksowy arc, na którym miał być oparty, niósł ze sobą
mnóstwo wydarzeń, dramatów i emocji. Ale twórcy kompletnie nie podołali
zadaniu, mając wyłożone kilka wątków jak na tacy. Cały sezon bohaterowie się ze
sobą bili, ostrzeliwali i ganiali za sobą bez sensu, a poboczne wątki nudziły
okrutnie. Taki jest efekt pisania scenariusza na kolanie i przeciąganie
maksymalnie akcji. Nawet nie pomógł tu doskonały Jeffrey Dean Morgan, który
włożył mnóstwo serca i pasji w swoją postać, ale co z tego, skoro historia, jak
i pozostałe postaci są nam zupełnie obojętne. Nawet śmierć jednego z głównych
bohaterów ani trochę nie wzruszała, choć była zaskakująca i przynajmniej został
pożegnany z szacunkiem. Również ostateczna rozgrywka między Neganem, a Rickiem
miała być wspaniałą kulminacją sezonu, a w sumie nie wywołała żadnych emocji.
Na plus sezonu zaliczę powrót po latach Moralesa (fan service jak nic!), niezły
wątek Jadis i Simona oraz wprowadzenie Pameli, którą poznaliśmy niedawno w
komiksie. Cała reszta nudziła mimo, że przez cały sezon działo się naprawdę
wiele. Coś złego dzieje się w „The Walking Dead”, a efektem jest spadająca
oglądalność (z drugiej strony i tak jestem zdziwiona, że tak długo ten serial
utrzymywał tak liczną widownię!). Ale jest jeszcze nadzieja dla tego serialu,
ponieważ skoro „Fear The Walking Dead” potrafiło podnieść jakość i stać się
bardzo dobrą produkcją w czwartym sezonie, to i „The Walking Dead” ma szansę na
poprawę. A kolejny arc z Szeptaczami też jest godny uwagi! Więc nie skreślajmy
jeszcze naszych zombiaczków…
14. Wikingowie – 5. sezon A
Czwarty sezon „Wikingów” był sporym rozczarowaniem, gdzie historię
przedłużano do granic możliwości, choć miał kilka świetnych momentów. Jednak
niesmak pozostał. Więc przezornie obniżyłam poprzeczkę piątemu sezonowi, ale
niepotrzebnie (w każdym razie do pewnego momentu). Wprowadzenie wojowniczego
biskupa Heahmund odświeżyło fabułę, ponieważ za jego sprawą dało nam kilka
efektownych bitew i starć na angielskiej ziemi. Błyszczeli tutaj Jonathan Rhys Meyers i Alex
Høgh Andersen (Ivar). Również podróże pozostałych wikińskich bohaterów
do Afryki oraz Islandii urozmaiciły serial. Ale wystarczyły dwa ostatnie
odcinki pierwszej połówki sezonu, aby to pozytywne wrażenie zrujnować mimo
widowiskowej bitwy. Nie dość, że w idiotyczny sposób zabili jednego z istotniejszych
bohaterów, to jeszcze pozostałym postaciom poprzewracało się w głowach.
Niestety „Wikingowie” tak mają, że bez powodu bohaterom zmienia się myślenie o
180 stopni, bo scenarzystom się coś odwidzi i cała dobra robota z większości
sezonu zostaje zaprzepaszczona przez ich głupie wymysły. Wielka szkoda!
13. Black Mirror – 4. Sezon
„Black Mirror” łagodnieje. Do dziś pamiętam, jak ogromne wrażenie
robiły na mnie pierwsze sezony, a po niektórych odcinkach do dziś mam traumę
(choćby po pilocie). I choć twórcom serialu wciąż nie brakuje pomysłów na
kolejne historie, które ciekawie obrazują zagrożenia związane z postępem
technologicznym, to jednak brakuje im tego charakterystycznego pesymistycznego
wydźwięku i kaca moralnego, który skłania do myślenia. Co nie zmienia faktu, że
nowe odcinki „Black Mirror” były całkiem niezłe, choć nie wszystkie. Najbardziej
podobał mi się epizod „USS Callister” ze względu na pomysłowość, znajome twarze
aktorów i humor, a także nawiązanie do „Star Treka”. Doceniam także „Black
Museum”, które przypominało stare, dobre, popaprane „Black Mirror”, tylko
szkoda, że rozwiązanie historii łatwo można było przewidzieć. Pozostałe odcinki
były w porządku, ale nie wywołały większych emocji (miłosna historia „Hang the
DJ” nie przypadła mi za bardzo do gustu). Ale mimo wszystko to był dobry sezon,
który obejrzałam z zaciekawieniem.
12. Gotham – 4. Sezon (drobne spojlery)
O ile trzeci sezon „Gotham” nie należał do najbardziej udanych, tak w
czwartej serii nastąpiła zdecydowana poprawa. Przede wszystkim wydarzenia,
które rozgrywały się na przestrzeni sezonu były interesujące, choć jak zwykle
główni bohaterowie kręcili się w kółko i powtarzały się te same schematy i dramaty.
Ale najważniejsze, że błyszczeli złoczyńcy, którzy są już w pełni
ukształtowani. Joker… a raczej Jerome, a potem Jeremiah byli fantastyczni,
komiksowo przerysowani i charyzmatyczni. Morderczy Profesor Pyg również
przyniósł mnóstwo emocji (ale też irytacji w związku z postacią Sofii Falcone),
a wcielający się w niego Michael Cerveris był niesamowity. Z kolei wątek Ra's
al Ghula (w tej roli niezły Alexander Siddig) oceniam w miarę pozytywnie, ale
tylko dlatego, ponieważ mam porównanie do „Arrow”, gdzie ten motyw był
tragiczny. Zabawę urozmaicali również Solomon Grundy i Ivy, ale na szczęście
nie byli wiodącymi złoczyńcami. Rozczarowali mnie na pewno Pingwin (choć wątek
z Martinem był sympatyczny) i Człowiek Zagadka, który utknął w trójkącie
miłosnym z irytującą Lee i Gordonem. Szkoda, że młodemu Bruce’owi wciąż daleko
do przeobrażeni sie w Mrocznego Rycerza, ale jakiś mały kroczek poczynił. W
każdym razie, już sama wymieniona liczba postaci i wątków wskazuje, że to nie
był nudny sezon. A jeśli filmowcy od DC szukają nowego Jokera – polecam
Camerona Monaghana, który jest kapitalny w tej roli. Szkoda, że finałowa seria "Gotham" będzie się składać tylko z 13. odcinków, bo ten serial w końcu się
rozszalał na dobre i stworzył pełnowymiarowych złoczyńców, których tak bardzo
lubimy!
11. The End Of The F***in World – 1. sezon
“The End Of The F***in World” to bardzo specyficzny, ale pełen czarnego
humoru (i siarczystych przekleństw) serial. Przyznam, że po obejrzeniu
zwiastuna spodziewałam się, że jednak pod względem komediowym będzie zabawniej,
ale możliwe też, że to trailer trochę za dużo zdradził. Poza tym czuję też
lekki niedosyt, ponieważ „The End Of The F***in World” też nie zrobił na mnie
tak wielkiego wrażenia, jakiego się spodziewałam, ale to raczej kwestia tego,
że już trochę obejrzałam w swoim życiu dziwnych i porąbanych seriali. Co nie
zmienia faktu, że ta absurdalna produkcja jest jak najbardziej warta obejrzenia!
No bo któż nie chce oglądać dwóch nastolatków, którzy uciekli z domu, a jeden z
nich chce zabić drugiego, bo uważa się za psychopatę? Uwaga – wciąga!
10. Gomorra – 3. sezon (drobne spojlery)
Po szokującym zakończeniu drugiego sezonu, w którym zginął jeden z głównych bohaterów, wydawało się, że bez niego ten serial straci swój poważny, surowy urok, a historia przestanie ciekawić. Nic bardziej mylnego! Podobnie jak w trzecim sezonie „Narcos”, tak tutaj pozostałe (przy życiu) postaci dały radę pociągnąć dalszy ciąg fabuły, równie wciągającej, co w pierwszych dwóch seriach. Intrygi i gierki Gennaro i Ciro oraz ich konsekwencje emocjonowały. Znowu nie brakowało odcinków pełnych brutalności i napięcia, a trup ściele się gęsto. Nowi bohaterowie wprowadzili dużo świeżości do historii, mocno rozszerzając wojnę między mafiami narkotykowymi. A kolejna szokująca końcówka sezonu to kwintesencja wspaniałości tego włoskiego serialu. Warto!
9. Terror – 1. sezon
Od momentu, gdy przeczytałam książkę „Terror” Dana Simmonsa
twierdziłam, że ta powieść idealnie nadaje się na zekranizowanie w formie
serialu. Długo nie musiałam czekać na efekty, bo stacja AMC podjęła się
wyzwania, a efekty przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Wystarczyło, że
twórcy podążali niemal strona w stronę z książką (oczywiście z drobnymi
różnicami, które wyszły serialowej fabule na dobre), dołożyli niezłe efekty
komputerowe i wybrali świetnych aktorów, aby nakręcić bardzo dobry, solidny
serial o wyprawie w poszukiwaniu morskiego przejścia do Chin przez lody
Arktyki. Udało się też uzyskać uczucie przenikającego chłodu, a to tego nie
zabrakło dreszczyku emocji przy tych bardziej horrorowatych momentach. „Terror”
to bardzo klimatyczna produkcja warta obejrzenia!
8. Mindhunter – 1. sezon
Ostatnimi czasy rzadko oglądam seriale maratonowo, ale „Mindhunter”
wciągnął mnie niebywale. Ale jak może nie fascynować historia powstawania
pierwszych profili psychologicznych seryjnych morderców? A do tego jeszcze aktorzy idealnie potrafili
się wcielić w tych autentycznych psychopatów (Cameron Britton, jako Kemper!),
co również potęgowało emocje mając tego świadomość. Często „Mindhunter” swoim
przytłaczającym i niepokojącym klimatem przypomina „Milczenie owiec”, ale to
nie przypadek, ponieważ sam Thomas Harris pisząc książkę opierał się właśnie o
badania prowadzone przez detektywów FBI. To mocny serial, w którym zagłębiamy
się w mroczne zakamarki umysłów psychopatów, gdzie nie raz wstrzymuje się
oddech z panującego napięcia. Naprawdę warto obejrzeć!
7. Stranger Things – 2. sezon
2. sezon „Stranger Things”, jak przystało na sequel, jest większy,
intensywniejszy, mroczniejszy i straszniejszy. I znowu też bazował na
sentymentalizmie do lat. 80., co dla mnie jest największą zaletą serialu, który
nadaje klimat produkcji. Oczywiście dalszy ciąg historii „Stranger Things”
znowu niezwykle wciąga, więc binge-watching jest sprawą naturalną. I choć drugi
sezon bardzo mi się podobał to jednak pierwsza seria była bardziej tajemnicza,
klimatyczna i emocjonalna. Również nie za bardzo przypadł mi do gustu wątek
Jedenastki (raczej nie przypadkowe podobieństwo do X-menów), który był nieco
oderwany od głównych wydarzeń. W każdym razie serial nadal imponuje, a sympatia
do dzieciaków nie maleje. Niecierpliwie czekam na trzeci sezon!
6. The Punisher – 1. Sezon
„The Punishera” nie obejrzałam z przyjemnością… tego serialu nie da się
oglądać ciągiem dla rozrywki z tego względu, że poziom przemocy, makabry i
brutalności jest porażający. Co nie zmienia faktu, że jest to bardzo dobry
serial, zrealizowany na poważnie. Mogłabym się nawet pokusić o stwierdzenie, że
jest lepszy od znakomitego „Daredevila”. Choć uwielbiam efektowane walki to
minimalnie bardziej cenię sobie realistyczne pokazywanie przemocy, co zawsze
działa silnie na emocje. Mimo, że historia w „The Punisher” nie jest skomplikowana
czy wyjątkowo zajmująca to i tak człowiek chce wiedzieć czy główny bohater
dopadnie swoich przeciwników, jak wiele krwi przeleje (bardzo dużo) i przede
wszystkim – kiedy przyodzieje charakterystyczną czachę na pierś. Poza tym
należy pochwalić kapitalnego Jona Bernthala w tytułowej roli, który już zdążył
się pokazać z najlepszej strony w drugim sezonie „Daredevila”. Trzeba być
kapitalnym aktorem, żeby wykreować postać, która mimo, że robi bardzo złe
rzeczy i tak ją lubimy i trzymamy za nią kciuki. Ponadto mamy do czynienia z w pełni
ukształtowanym antybohaterem, która trzyma się swoich zasad i nie ma moralnych
dylematów, jak choćby diabeł z Hell’s Kitchen. Daredevil powstrzymuje się przed
zabijaniem, a Punishera trzeba powstrzymywać, żeby wszystkich nie zabił. Mocne,
męskie kino!
5. Dark – 1. sezon
Bardzo pozytywne serialowe zaskoczenie od Netflixa! Choć serial jest produkcji niemieckiej, co od razu na starcie może zniechęcać do obejrzenia, to jak najbardziej warto zapoznać się z „Dark”. Serial wciąga niesamowicie, a fabuła jest na tyle zagmatwana, że po każdym odcinku człowiek snuje teorie oraz główkuje, kto jest kim i jaką rolę odgrywa w całej historii. A to bardzo dobrze świadczy o „Dark”, ponieważ angażuje widza, zaciekawiając od początku do końca. Poza tym twórcy potraktowali widzów poważnie, wierząc w ich inteligencję. Ale najważniejsze, że wyjaśnienie kilku wcale nie łatwych do odgadnięcia tajemnic i zagadek satysfakcjonuje, ponieważ są one logicznie uzasadnione. Poza tym serial ma niezwykły, depresyjny klimat, a także doskonale dobrana muzyka odgrywa tutaj niebagatelną rolę. A jeśli chodzi o podobieństwa do „Stranger Things”? To znacznie poważniejszy i mroczniejszy serial, dlatego robi tak duże wrażenie. Wunderbar!
4. This is us – 2. sezon
Drugi sezon „This is Us” przyniósł, zgodnie z przewidywaniami, mnóstwo
otuchy, łez i niespodzianek. Co prawda nie szokował już tak, jak pierwszy
sezon, gdzie co odcinek nowe informacje o rodzinie Pearsonów zaskakiwały, ale
wciąż trzeba było być czujnym, aby nic nie umknęło. W końcu też ten
komediodramat rozwikłał tajemnicę śmierci jednego z głównych bohaterów, wokół
którego kręci się cała historia i to w bardzo prosty i ludzki, ale
satysfakcjonujący sposób. Poszczególne wątki również interesowały, choć nie
wszystkie wywoływały tak głębokie emocje, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni w
tym serialu. Mimo to „This is Us” wciąż jest jednym z najpiękniejszych,
doskonale przemyślanych, życiowych, ciepłych i pełnych uroku produkcji we współczesnej
telewizji.
3. Błękitna planeta – 2. sezon
Jakiś czas temu zachwycił mnie emitowany program dokumentalny “Planeta
Ziemia 2”, więc wiedziałam, że w drugim sezonie „Błękitnej Planety” mam się
spodziewać równie kapitalnych ujęć, widoków, muzyki Hansa Zimmera, historii i
świetnej narracji. I
choć kompletnie nie interesuję się morskim życiem, rybami czy nurkowaniem, oglądając
ten serial przyrodniczy zakochałam się w podwodnym świecie. „Błękitna Planeta
2” to mistrzostwo świata w ukazywaniu piękna wodnej przyrody. Ale co
najbardziej chyba zaskakujące to ten program potrafi wywoływać masę różnych
emocji – od śmiechu, skupienia, zdziwienia, strachu po wzruszenie i smutek. Nie raz również
trzyma w napięciu niczym dobry thriller. Polecam „rybki” z czystym sumieniem,
ale tylko w najwyższej jakości!
2. Cobra Kai – 1. sezon
Kiedy dowiedziałam się, że powstała kontynuacja “Karate Kid” stwierdziłam,
że to kolejny serial, który będzie odcinać kupony od sukcesu kultowego filmu.
Ale obejrzałam zwiastun i przyznam, że zaczęłam z niecierpliwością czekać na
premierę tej produkcji na Youtube Red. Obawiałam się nawet, że moje wygórowane
oczekiwania przełożą się na wielkie rozczarowanie, jeśli historia okaże się
słaba lub zbyt naiwna. A jednak „Cobra Kai” nie zawiodło! Ten serial nie tylko
wciąga, ale również ma całkiem mądrą fabułę, gdzie demonizowany Johnny staje
się głównym bohaterem, ale również protagonistą. Barney z „Jak poznałem waszą
matkę” to przewidział! Sensei Lawrence stał się bardziej wielowymiarową postacią, a
przez to znacznie ciekawszą, za którą trzymamy kciuki nawet bardziej niż za
Daniela. Młodym bohaterom również nie mam niczego do zarzucenia, może poza
trochę bezbarwnym Robbym i jego przewidywalnym wątkiem. Oczywiście nie
brakowało nawiązań do „Karate Kid”, ale nie było w tym przesadnego
sentymentalizmu (piękny hołd dla Miyagiego!). Strona komediowa to jedna z
największych zalet serialu, ale również nie brakuje tu dramatu. A do tego
„Cobra Kai” w końcówce zostawia widzów z zaskakująco mieszanymi (ale w dobrym
słowa tego znaczeniu) uczuciami, ponieważ historia mocno się komplikuje, nie
szukając łatwych rozwiązań i sprawiedliwych zakończeń. Po skończeniu sezonu, aż
błaga się o dalszy ciąg „Cobra Kai”! Czekam z niecierpliwością na drugi sezon!
1. Mr. Robot – 3. Sezon (drobne spojlery)
Cóż to był za sezon „Mr. Robot”! W końcu otrzymaliśmy odpowiedzi na
wiele pytań, które zadawaliśmy sobie po dwóch pierwszy seriach. A było ich od
groma! Po raz kolejny twórcy zabrali nas do schizofrenicznego świata Elliota,
który znowu przechodził kolejne wariackie fazy i odloty. Nie brakowało emocji,
zaskoczeń i zwrotów akcji. Powrócił również tajemniczy Wellick – kluczowa
postać serialu. Powalił na kolana odcinek zrealizowany wyłącznie na jednym
ujęciu (z drobnymi trikami oczywiście). Coś niesamowitego! I oczywiście ta
pokręcona historia o cyberterroryzmie znowu przyjemnie wciągała i wręcz
hipnotyzowała, a aktorzy pokazali klasę. I ten niezwykły, ascetyczny, dziwny
klimat po raz kolejny zachwyca i fascynuje. Doskonały serial, godny uwagi!
Zasłużone pierwsze miejsce w podsumowaniu sezonu jesienno-wiosennego 2017/2018
roku!
Bonusy:
Ozark – 1. sezon
Kolejny bardzo dobry serial od Netflixa, który udało mi się nadrobić przed nadchodzącym wielkimi krokami drugim sezonem (31 sierpień). Natomiast przyznam, że po obejrzeniu czułam malutki niedosyt. Na pewno mamy do czynienia z interesującą historią, gdzie główny bohater, aby zapewnić bezpieczeństwo rodziny przenosi się do wakacyjnej mieściny Ozark, gdzie zajmuje się praniem pieniędzy dla swojego bossa narkotykowego. Szkoda tylko, że fabuła rozkręca się dopiero w drugiej połowie serii, więc trzeba się uzbroić w cierpliwość, ale na pewno warto przetrwać spokojny początek sezonu. Podobieństwo do „Breaking Bad” pod względem stylu i historii jest niezaprzeczalne, ale brakuje serialowi tej warstwy emocjonalnej, która mocno wbija w fotel, a po seansie widzowie pozostają z głębokim kacem moralny. Na szczęście nie brakuje zaskoczeń, co jest zawsze cenną cechą każdej produkcji, ponieważ wtedy jest ona nieprzewidywalna, a co za tym idzie po prostu ciekawsza. Mimo, że Jason Bateman to przystojny aktor, nie do końca potrafiłam wyczuć jego bohatera, co też mu chodzi po głowie, ale może to kwestia przyzwyczajenia do Walta, ponieważ po prostu obie postacie mają wiele wspólnego. Na szczęście „Ozark” jak najbardziej wypracował charakterystyczny klimat, a także posiada wyrazistych bohaterów. Najważniejsze, że serial wciąga i z wielką chęcią obejrzę drugi sezon!
Egzorcysta – 1. sezon
Długo nie potrafiłam się zebrać, aby w końcu obejrzeć dobrze ocenianego „Egzorcystę”. Ale po bardzo chwalonym drugim sezonie znalazłam motywację, aby dać się opętać demonom na kilka dni oglądania serialu. W „Egzorcyście” możemy odnaleźć wiele podobieństw do filmu oraz kilka świetnych nawiązań, ale najważniejsze, że produkcja potrafiła nieźle nastraszyć widza. Poza tym ogromną siłą serialu są charakterystyczne i wyraziste postacie. Nie można nie wspomnieć o urodzie praktycznie wszystkich aktorów, ale to tylko wartość dodana, ponieważ to ich gra (oraz make-up) sprawiała, że mogliśmy uwierzyć w odprawianie egzorcyzmów. W serialu nie brakuje również mocnych i upiornych momentów, przy których aż wstrzymuje się oddech. Jeśli szukacie dobrego serialowego horroru to jak najbardziej „Egzorcysta” jest godny polecenia!
The Handmaid’s Tale – 1. sezon
Słysząc o wysokich ocenach i wielu pozytywnych komentarzach na temat „Opowieści podręcznej” na podstawie książki Margaret Atwood nie mogłam nie obejrzeć tego serialu. I jestem pod wielkim wrażeniem tej produkcji, która silnie oddziałuje na emocje widzów. Historia należy do najcięższego kalibru dotykająca tematów niewolnictwa, fanatycznej wiary, gwałtów, nierówności społecznej i uprzedzeń. W dobitny sposób pokazuje do jakiego społecznego regresu może doprowadzić fanatyczna wiara w obliczu braku urodzeń z powodu katastrofy ekologicznej. „Opowieść podręcznej” szokuje i skłania do myślenia, ale przede wszystkim niesamowicie wciąga. Imponuje piękna praca kamery, artystyczny styl, a także dobrze dobrana muzyka. Ale najbardziej błyszczy główna bohaterka, w którą wciela się nagrodzona Złotym Globem - Elisabeth Moss. Dla samej aktorki warto obejrzeć ten serial, ponieważ potrafi ona uchwycić każdy detal i emocję przy dużych i długich zbliżeniach. „Opowieść podręcznej” to genialny, hipnotyzujący i mocny serial, który trzeba koniecznie zobaczyć!
Wielkie kłamstewka – 1. sezon
Kolejny znakomity i bardzo wartościowy serial z ciekawą i angażującą fabułą oraz doskonałą obsadą. Tu trzeba od razu powiedzieć, że aktorzy zostali obsypani Złotymi Globami (Nicole Kidman, Laura Dern, Alexander Skarsgård i nominacje dla Reese Witherspoon oraz Shailene Woodley), a do tego „Wielkie kłamstewka” wygrało w kategorii „najlepszy serial limitowany lub film telewizyjny”. Wszystkie statuetki są jak najbardziej zasłużone! Historia jest ciężka, ale najważniejsze, że wywołuje duże i zróżnicowane emocje, a także daje mocno do myślenia. Siedem odcinków „pożera” się w mig! Polecam!
Narcos – 3. sezon (drobne spojlery)
Nie jest tajemnicą, że najważniejszy „bohater”, czyli Pablo Escobar, w „Narcos” zginął w drugim sezonie. Trudno było sobie wyobrazić, że ten serial zaoferuje widzom coś równie dobrego i wciągającego, co historia polowania na El Patrón, największego barona narkotykowego. A jednak trzeci sezon okazał się bardzo pozytywnym zaskoczeniem! Akcja skupia się tym razem na próbie rozbicia kartelu Cali, który przejął kokainowe rządy w Kolumbii po śmierci Escobara. I znowu nie brakowało trupów, napięcia i emocjonujących zwrotów wydarzeń. Nowi agenci DEA wspierający głównego bohatera, Javiera Peñę, dodali energii śledztwu, ociekającemu krwią niewinnych ludzi. Świetny serial, który koniecznie trzeba obejrzeć!
I tyle! Widzimy się na podsumowaniu letniego sezonu serialowego, czyli po emisji ostatniego odcinka "Fear the Walking Dead"! Dziękuję za uwagę.
Keep rockin! \m/
Źródło zdjęć: imdb.com oraz filmweb.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz