wtorek, 30 maja 2017

Recenzja: Strażnicy Galaktyki vol. 2

„Strażnicy Galaktyki” powrócili w dobrym stylu na ekrany kin. Wszystko to, co tak bardzo podobało się w pierwszej części również odnajdziemy w najnowszym filmie Marvela: wielkie emocje, wybuchające feerią barw efekty specjalne, humor i wyselekcjonowana, bardzo dobra muzyka. Tylko scenariusz nie pozwolił, aby cieszyć się przygodami sympatycznych bohaterów przez cały seans…



Fenomen „Strażników Galaktyki” opiera się na komediowej, szalonej kosmicznej przygodzie mało zgranej grupki oryginalnych osobników. Nie sposób się uśmiechnąć widząc chodzące, z pozoru niegroźne, drzewo powtarzające tylko jedną frazę, cwaniaczka szopa pracza, osiłka ze specyficznym poczuciem humoru, bojowniczą córkę Thanosa czy oczywiście bohaterskiego ziemskiego żartownisia. I ta komiksowa zgraja w drugiej części filmu znowu zapewnia rozrywkę na wysokim poziomie, choć nie tak dobrą, jak w poprzedniej produkcji. Sucharowy humor wydaje się być nadto eksploatowany, ale w wykonaniu choćby Draxa (Dave Bautista) wciąż śmieszy w większości przypadków. Powraca również wiele motywów komediowych, w których prym wiedzie Rocket. Oglądamy również wiele widowiskowych akcji i walk, okraszonych znakomicie dobranymi utworami („Awesome mixtape vol.2″), ale tak naprawdę zawodzi tutaj mało wciągająca dynamika wydarzeń, która powoduje, że chwilami film po prostu nudzi.

Winę za taki obraz rzeczy ponosi scenariusz, w którym postawiono na zgłębianie więzi rodzinnych między Peterem, a jego ojcem-planetą. Ten wątek był najsłabszym elementem całej historii, ponieważ płytkość ich relacji i naiwność głównego bohatera nieprzyjemnie raziła po oczach. Ale dzięki temu mocno wyeksponował niebieskoskórego Yondu (Michael Rooker), który niespodziewanie wyrósł na bardzo ważną postać całej fabuły. Gdyby nie to, wybuchowa, wciskająca w fotel, zaskakująca końcówka tak by nie emocjonowała. Ponadto całkiem nieźle ukazano dalszy ciąg burzliwych siostrzanych relacji między Gamorą (Zoe Saldana) i Nebulą (Karen Gillan), co ciekawie uzupełniało historię. Warto wspomnieć w tym momencie, że w „Strażnikach Galaktyki vol. 2″ nietypowo, jak na film o superbohaterach, dużą rolę odegrały kobiety. Poza wyżej wymienionymi paniami znalazło się też miejsce dla Mantis (Pom Klementieff), która wprowadziła trochę pozytywnej atmosfery, a także dla pięknej Ayeshy (Elizabeth Debicki), która też miała swoje kilka chwil.

Jednak całe show skradł Baby-Groot, który śmieszył, bawił, wzruszał i rozczulał. Nawet Rocket czy Yondu nie dorastają do pięt „badylkowi”, choć niebieski kosmita od teraz będzie się już niezmiennie kojarzyć z… Mary Poppins. Niespodziewanie bardzo nijako wypadł Chris Pratt w roli Star-Lorda, a przecież to główny bohater filmu, na którym powinna się opierać najbardziej emocjonalna część opowiadanej historii. Zawsze narzeka się na złoczyńców w komiksowych filmach, że są bezbarwni i mało charyzmatyczni, a tutaj nawet Kurt Russell wcielający się w Ego pokazał, że jest w stanie przyćmić Petera. Spośród gwiazd dużego formatu nie umknęło uwadze pojawienie się na krótko Sylvestera Stallone’a, jednak trudno podjąć się oceny jego gry, ale w kolejnych marvelowskich filmach ma na dłużej zagości na ekranie.

„Strażnicy Galaktyki vol. 2” nie porywają tak jak w pierwszej odsłonie, ale na pewno utrzymali wysoki poziom swojej produkcji pod względem wizualnym, jak i muzycznym. Może film nie wciąga od samego początku, ale spektakularna, pełna rozmachu i emocjonalna, wręcz wzruszająca, końcówka rekompensowała niedociągnięcia pierwszej części tego blockbustera. Dużo radości też sprawiają sceny po napisach, których jest aż pięć. Nie rozczarowałam się Strażnikami, ale lekki niedosyt pozostał, że nie bawiłam się tak dobrze jak na pierwszej części.

Źródło zdjęć: filmweb.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz