niedziela, 29 stycznia 2017

Recenzja: Split

Choć James McAvoy to aktor, o którym możemy mówić, że jest w stanie samym nazwiskiem przyciągnąć widzów do kina, to chyba jeszcze większe emocje wzbudza postać M. Night Shyamalana. Jego ostatnie filmy rozczarowywały, ale teraz powrócił w wielkim stylu z nowym thrillerem „Split”. I nawet na sam koniec zaserwował wielki twist, jak za dawnych dobrych lat!



Na przestrzeni ostatnich lat M. Night Shyamalan gdzieś zgubił swój zmysł do opowiadania wciągających historii okraszonych zaskakującymi końcówkami. Hinduski reżyser zawsze imponował swoim specyficznym stylem, w jakim kręcił swoje filmy. Atmosfera tajemniczości i niepokoju potrafiła przytłoczyć widza, często nawet wystraszyć. Tych emocji nie czuliśmy już od dłuższego czasu w filmach M. Night Shyamalan. Jego najnowsza produkcja udowadnia, że twórcę wciąż stać na bardzo dobre kino i ma jeszcze wiele do powiedzenia w przemyśle filmowym.

„Split” to przede wszystkim trzymający w napięciu thriller psychologiczny o mężczyźnie, u którego zdiagnozowano aż 23 różne osobowości. Kilka z nich zmusiło go do porwania trzech dziewcząt, które muszą znaleźć sposób ucieczki, zanim objawi się kolejna, mordercza tożsamość nazywana Bestią.

Na wielkie słowa uznania zasługuje James McAvoy, który wciela się nie w jedną, lecz kilka postaci. Każda z tych osób to zupełnie inny człowiek – raz jest charyzmatycznym projektantem mody, innym razem kobietą, a nawet dziewięcioletnim chłopcem. Na początku te zmiany osobowości mogą zaskakiwać, a nawet lekko rozbawić, szczególnie, gdy do głosu dochodzi „mały” Hedwig. Ale w miarę rozwoju historii i odkrywania trudnej przeszłości Kevina, jego zaburzenie psychiczne przestaje śmieszyć, lecz przerażać. W pewnym momencie „Split” przybiera nawet formę horroru, dzięki narastającej muzyce, klaustrofobicznej atmosferze, grze świateł oraz nieszablonowym ujęciom (czasem z perspektywy pierwszej osoby) i dużym zbliżeniom na twarze postaci pogrążonych w strachu lub wykrzywione w furii. Warto w tym momencie pochwalić Anyę Taylor-Joy wcielającą się w wyalienowaną Casey. Jej głębokie, przeciągłe spojrzenie czasami wyraża więcej niż tysiąc słów, a to bardzo cenna umiejętność aktorska.

„Split” można również nazwać dramatem, w którym chodzi nie tylko o sam fakt uprowadzenia. M. Night Shyamalana nie pierwszy już raz podejmuje temat traumy z dzieciństwa, który wywiera wpływ na psychikę bohaterów i okazuje się decydujący w przetrwaniu. Motyw wykorzystuje bardzo umiejętnie, bo staje się on istotnym elementem fabuły, potęgującym emocje.

Jeśli chodzi o wspomniany twist, to jest on nietypowy. Oczekiwane zaskoczenie pojawi się tylko wtedy, kiedy zna się inne produkcje hinduskiego reżysera. Nie wskażę, o którą konkretnie chodzi, ale oglądając „Split” pewne skojarzenia same się nasuwają i niespodzianka, wtedy jest rzeczywiście ogromna.

„Split” to faktycznie najlepszy film M. Night Shyamalana od lat. Jest to jednak kino przeznaczone dla dojrzałych widzów, którzy nie przychodzą na seans dla prostej rozrywki, lecz aby zobaczyć wartościowy, wielowymiarowy i pod pewnymi względami ambitny obraz. Co prawda reżyser nie ustrzegł się niedociągnięć, a w końcówce emocje gdzieś się ulatniają pod wpływem nie do końca satysfakcjonującego zakończenia, to produkcja jest jak najbardziej warta obejrzenia. Choćby nawet dla samej imponującej kreacji Jamesa McAvoya.

Źródło zdjęć: filmweb.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz