niedziela, 19 czerwca 2016

Iron Maiden – dyskografia #16

BreakingCD #37 

Od kiedy słucham Iron Maiden, zawsze chciałam stworzyć własne zestawienia albumów. Co wcale nie jest łatwą sprawą do napisania, bo dyskografia zespołu składa się z 16. studyjnych płyt! Ale jest okazja, czyli kolejny koncert Iron Maiden w Polsce (3.07), na który oczywiście się wybieram, więc zmobilizowałam się i o każdym albumie napisałam kilka słów.



Zabawa będzie polegać na tym, że codziennie, aż do daty koncertu, będę pisać o płytach. W każdym razie takie jest założenie, ale czuję, że plan może się nie powieść. Wtedy po prostu recki pojawią się po występie Ironów. Nic straconego. Kolejność albumów będę prezentować od płyt najsłabszych do najlepszych, komentując ich dobre i słabe strony, na zasadzie krótkiej recenzji. Ocena jest subiektywna, a kolejność często podyktowana jest większą miłością do poszczególnych utworów na płycie.

Zanim jednak przejdę do odliczania albumów muszę też podzielić się kilkoma spostrzeżeniami na temat całej dyskografii Iron Maiden. Otóż jak widać (i słychać) jest ona bardzo rozbudowana, ale tak naprawdę nawet o najsłabszej płycie Ironów nie można powiedzieć, że jest „zła” czy „beznadziejna”. Przez klawiaturę nie przejdzie mi słowo „najgorsza”, bo po prostu na każdym albumie znajdzie się choć jeden jasny punkt.

Ponadto słuchając albumów Iron Maiden łatwo też zauważyć, że ich muzyka na przestrzeni lat nieco się zmieniła. Oczywiście to zawsze są te charakterystyczne melodyjne gitary, szybkie tempo, zmiany rytmu i frontmeni szalejący wokalnie, ale można tutaj wyróżnić kilka okresów muzycznych w całej twórczości Żelaznej Dziewicy. Pierwsza era należała do Paula Di’Anno, która zaowocowała kilkoma znakomitymi, legendarnymi utworami. Potem nadszedł czas Bruce’a Dickinsona i najlepszych lat Maiden. Następnie było rozstanie z Brucem i przejęcie pałeczki przez Blaze’a Bayley’ego. Ten okres w historii Ironów nie należał do najlepszych, ale był niezwykle ważny, ponieważ rozwinął styl, który stał się standardem dla zespołu, kiedy do grupy powrócił Bruce (ostatnia „era”). Zdaję sobie sprawę, że muzyka Iron Maiden może się wydawać dość monotonna albo jednolita, bazująca na tych samych patentach, ale różnice są całkiem wyraźne. I to było chyba najbardziej fascynującą rzeczą, podczas wysłuchiwania całej dyskografii Maiden od początku do końca.

W każdym razie, przebrnięcie przez 16 płyt (nie licząc kompilacji i koncertówek) jest nie lada wyczynem, to mimo wszystko warto wysłuchać każdego albumu, obejrzeć każdą okładkę, bo na pewno każdy znajdzie coś dla siebie.

 Dobra! No to zaczynamy odliczanie!

16. Virtual XI (1998)

Myślę, że nie ma zaskoczenia, że „Virtual XI” z 1998 roku znalazł się na ostatnim miejscu tego zestawienia. To nie jest zła płyta, bo jak się przekonamy w kolejnych recenzjach, na każdej znajduje się przynajmniej jeden bardzo dobry utwór, ale całościowo jest ona najsłabsza. Niestety, ale Blaze Bayley, choć ma naprawdę świetną barwę głosu, nie do końca pasował do tej energii, którą emanuje Iron Maiden. W odróżnieniu do „The X Factor” tutaj Blaze śpiewał trochę szybciej („Futureal”) i bardziej żywo („The Educated Fool”). W ogóle płyta „Virtual XI” jest nieco radośniejsza i ma zdecydowanie pełniejsze brzmienie (jakościowo lepiej dopracowana) od poprzedniej, ale przez to jest trochę taka bez wyrazu. „The X Factor” można było przynajmniej określić mianem „inna” lub „mroczna”, a „Virtual XI” jest płytą przeciętną i nawet nudną, jak na Iron Maiden.

Z płyty na pewno najlepiej wpadającym w ucho numerem jest „The Clansman”, który królował podczas tras koncertowych. Pokusiłabym się o opinię, że Bruce podczas Rock in Rio, tak dobrze nie zaśpiewał tego utworu jak to zrobił Blaze na płycie. Po prostu świetny kawałek. Ponadto mamy jeszcze “Don’t Look to the Eyes of a Stranger”, który też jest ciekawą kompozycją z melodyjną gitarą.

Z kolei „The Angel and the Gambler” jest dobrym przykładem, idealnie pokazującym, w którym kierunku zmierzała muzyka Iron Maiden w tamtym czasie. Słychać w niej zaczątki innego, nowego stylu, gdzie refren jest wielokrotnie powtarzany.

„Virtual XI” jest najsłabszą płytą Iron Maiden, bo nie ma na niej prawdziwie porywających piosenek. Można za to winić Blaze’a (z czym połowicznie się zgodzę), ale wraz z „The X Factor” są to ważne płyty, które nadały nowy kierunek Iron Maiden i wykrystalizowały nową jakość i brzmienie. Mimo wszystko warto ją przesłuchać, a na pewno taki „The Clansman” zyska uznanie w uszach każdego słuchacza.

A okładka? Niezła, ale ta czerwona kolorystyka jakoś nie pasuje do Maiden.

Źródło zdjęć: empik.com oraz ironmaiden.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz