czwartek, 1 października 2015

Recenzja: Shinedown – Threat to Survival (Tydzień z Shinedown cz. 5)

BreakingCD #29

Tydzień z Shinedown, cz.5

Kontynuujemy przygodę z Shinedown. Dzisiaj możecie przeczytać recenzję najnowszej płyty zespołu – „Threat to Survival”, której premiera odbyła się 18 września. Brent Smith zawsze powtarza w wywiadach, że nie ukrywają niczego i mówią wprost, co myślą. Z szacunku do Shinedown będę się trzymać tej filozofii w stosunku do nowego albumu. Prawda okaże się brutalna.



„Threat to survival” to piąty album zespołu Shinedown w niemal 15-letniej karierze. Słuchając każdej płyty po kolei łatwo można dostrzec jak zmieniała się ich muzyka – od metalu alternatywnego z elementami post-grunge’u w „Leave a Whisper” i „Us and Them” , które nie zgadzały się na żadne kompromisy, po coraz bardziej hard-rockowe brzmienia w „The Sound of Madness” i dość lekki, trochę eksperymentalny, ale przyjemny rock w „Amaryllis”. Ale „Threat to Survival” to zupełnie nowe brzmienie Shinedown, gdzie zespół wzgardził gitarowymi riffami oraz solówkami i postawił na mainstreamowy bit oraz twórczą zabawę w studiu.

I tak album otwiera znany z koncertów „Asking for it”, który dla niewtajemniczonych słuchaczy, może okazać się dużym, muzycznym szokiem. Piosenka oparta na rytmie i bitach nie ma prawa przypaść do gustu miłośnikom klasycznego hard-rocka. I nawet całkiem niezła praca perkusji w wykonaniu Barry’ego Kercha i wielki głos Brenta Smitha, nie spowoduje, że wyzbędziemy się tęsknoty za gitarą i porządnym riffem. Te same emocje będą nam towarzyszyć przy kilku innych kawałkach, takich jak „Black Cadillac” czy „How did you love?”, które niewiele różnią się od pierwszego utworu na płycie. Członkowie zespołu zapewniali w wywiadzie, że „Threat to Survival” to „najobszerniejsza muzycznie płyta, jaką nagrali” i trudno się z tym nie zgodzić. Tylko, że dzieje się w kilku piosenkach, stosunkowo niedługich (niecałe 4 minuty) tak wiele, że trudno w ogóle skupić się na poszczególnych melodiach. Tworzy się przez to „ściana dźwięku”, a brzmienie wydaje się spłaszczone, bez głębi i możliwości odkrywania piosenek na nowo po każdym kolejnym odsłuchaniu. Wszystko tak naprawdę sprowadza się do bitu. Najlepiej można to zaobserwować w numerze „State of my head”.

Problem wynika z tego, że muzycy chcieli stworzyć album jak najbardziej różnorodny, mieszając ze sobą generowane w komputerze dźwięki, a w gruncie rzeczy wszystko brzmi bardzo podobnie. Chyba najciekawszym utworem z tego całego kombinowania w studiu jest „It All Adds Up”, który niewątpliwie jest dość oryginalny z tym funkowo-rock&rollowym rytmem. Przypomina nieco radosną twórczość piosenki „I’m not alright” z poprzedniej płyty, która była zaskakująca, ale bardzo wdzięczna i pogodna.


W wywiadzie Brent i Zach wskazali swoje najbardziej osobiste numery na płycie. Zarówno „Misfits”, jak i „Thick as Thieves” to raczej spokojne kawałki. Pierwszy to ballada o pierwszej miłości Brenta, która akurat dobrze sprawuje się, jako zakończenie albumu, ale niekoniecznie musi nam przypaść do gustu. Z kolei drugi utwór przypomina swoim stylem „Second Chance”. Szkoda tylko, że wokal Brenta wpadł w sidła programu komputerowego i został bardzo zniekształcony. Co jest wielką zbrodnią, ponieważ wyjątkowy głos Smitha to tak naprawdę siła napędowa i klucz do sukcesu Shinedown!

Słuchając „Threat to Survival” człowiek przyłapuje się na tym, że przy niektórych kawałkach wyobraża sobie, jakby to było, gdyby zostały one nagrane 10 lat temu i jak dobrze by one brzmiały w prawdziwej, rockowo-metalowej wersji bez udziwnień. Taki potencjał miały numery „Outcast” i „Oblivion”, gdzie w końcu możemy usłyszeć namiastkę gitary, a nawet mini-solo. Ale szansa została zaprzepaszczona – wszystkie najprzyjemniejsze dźwięki utonęły w bicie.

Najbardziej zbliżonym utworem do dawnego grania Shinedown jest „Dangerous”. W końcu możemy mówić o rockowym numerze na „Threat to Survival” i nawet nie kolą w uszy te studyjne dodatki. Jednak zdecydowanie najlepszym utworem na płycie jest singlowy „Cut The Cord”. Ma świetny motyw przewodni i po kilku odsłuchach człowiek bezwiednie nuci pod nosem „freedom la-la-la-laa”. Jest potężny, z pazurem – taki, jaki oczekujemy od Shinedown. Jeżeli większość piosenek na albumie byłaby właśnie w takim stylu co „Cut the Cord” i podtrzymaliby tą wybuchową energię, to zmiana brzmienia zespołu, mogła by się okazać mniej bolesna, a nawet osiągnęłaby bardzo pozytywny efekt. A tak człowiek czuje się zdradzony…


„Threat to Survival” dla długoletnich fanów Shinedown jest negatywnym zaskoczeniem i rozczarowaniem. Nie chcę oskarżać zespół o to, że wybrali ścieżkę mainstreamu, ale niestety tak teraz brzmią. W tej chwili bardzo przypominają pod tym względem Nickelbacka, co pozostawię do własnej oceny czy to dobrze czy źle. Shinedown przekombinowali – zbyt dużo dźwięków chcieli upchać do każdej piosenki, zamiast skupić się na prostej, gitarowej muzyce. I to, że teksty rzeczywiście przemawiają do słuchaczy i są jeszcze bardziej osobiste niż na „The Sound of Madness” nie znaczy, że utwory osiągnęły taki sam poziom różnorodności i wspaniałości. Ewolucja ewolucją, ale całkowita rewolucja niewielu zespołom pomogła osiągnąć sukces, chyba, że mają nowy target. Wygląda na to, że im mają krótsze włosy w zespole, tym bardziej oddalają się od swojego charakterystycznego brzmienia. Im mniej włosów, tym mniej dobrych pomysłów na porządny rock. Nie wspominając już o tej okropnej okładce, która może i będzie widoczna z daleka na półce sklepowej, ale w ogóle nie zachęca do sięgnięcia po płytę. Groźba (threat) zawisła nad przyszłością Shinedown…
„Now victory is all you need

So cultivate and plant the seed
Hold your breath and count to ten, just count to ten”

W następnym odcinku „Tygodnia z Shinedown” wybiorę moje ulubione utwory zespołu.

Źródło zdjęć: empik.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz