wtorek, 4 sierpnia 2015

Przystanek Woodstock 2015 [relacja sprzed ekranu, część 1]

I w tym roku nie udało mi się pojechać na Przystanek Woodstock do Kostrzyna nad Odrą. Znowu zadecydowały względy finansowe, a także tegoroczny skład muzyczny, który nie spowodował u mnie wyrzutów sumienia, że ich nie zobaczę. Teraz mam trochę inne zdanie na ten temat.

Na szczęście z pomocą Internetu i kanału Kreciola TV na youtube, mogłam pooglądać i posłuchać kilku koncertów, z których odbywała się transmisja na żywo. Łączyłam się, zatem duchowo z Woodstockiem. Jasne, że to nie to samo, co być na miejscu, ale jakaś cząstka tej wspanialej woodstockowej atmosfery przeniknęła przez łącza internetowe i mnie też się udzieliła.



Przed koncertami skroiłam sobie Line-up, który mnie interesował. Zaznaczyłam sobie przy tym kilka występów, które nie miały być transmitowane, ale mając już doświadczenie sprzed roku wiedziałam, że w ostatniej chwili zespoły mogą zgodzić się na stream w Internecie. Tak było właśnie z Accept w 2014 roku. Więc i tu liczyłam na dobry humor wykonawców albo menadżerów zespołów. I rzeczywiście tak się stało, za co jestem ogromnie wdzięczna!

Poza koncertami można było także obejrzeć rozmowy na ASP (Akademia Sztuk Przepięknych), które również mnie zainteresowały. W tamtym roku nie obejrzałam żadnej (nawet nie jestem pewna czy była taka możliwość… miałam wtedy problemy techniczne z Internetem), a słyszałam, że są prowadzone w wyjątkowej atmosferze i mnóstwo ludzi przychodzi posłuchać, co mają do powiedzenia zaproszeni goście. I tutaj również się nie zawiodłam (prawie) – te rozmowy okazały się równie ciekawe, co same koncerty!

Mimo, że nie uczestniczyłam fizycznie na koncertach i ASP na Przystanku Woodstock, czuję się jakbym i tak brałam w nim udział. Więc postanowiłam napisać relację. Będzie ona nietypowa, trochę inna niż taka, którą się pisze prosto z płyty z głową pełną emocji. Ale z drugiej strony może być równie interesująca, bo będzie na pewno bardziej obiektywna i szczegółowa. Ale i tak będzie w niej trochę prywaty. No to jedziemy!

29.07.2015r. ŚRODA

Kasia Kowalska (ASP)

Przystanek Woodstock rozpoczęłam od rozmowy na ASP z Kasią Kowalską. Poza „Gemini”* raczej nigdy nie zgłębiałam jej twórczości (może kilka singlów), a i jej osobowość pozostawała dla mnie zagadką. Więc mając taką okazję jak ASP postanowiłam wysłuchać pani Kasi i „poznać ją bliżej” (oczywiście w ramach możliwości wywiadu). Kasia Kowalska okazała się bardzo miłą i sympatyczną osobą, która rzeczowo odpowiadała na (bardzo dobre) pytania prowadzącego. Powspominali dawne czasy, skąd wziął się ten boom znakomitych polskich wokalistek w połowie lat 90. Rozmawiali o zainteresowaniach muzycznych (The Beatles, Led Zeppelin), początkach kariery (pytanie od publiczności) i o nowym wydawnictwu DVD. Opowiedziała również przezabawną historię jak to udało jej się wejść za kulisy i spotkać muzyków z Queens of The Stone Age (ten stanik!). Rozbawiła nią liczną publiczność zgromadzoną przy scenie. Przy okazji mogliśmy zobaczyć, że pani Kasia też jest zwykłą, normalną dziewczyną… co ja gadam, kobietą!, która również ma swoich idoli i fanowskie emocje też potrafią nią zawładnąć. I chyba to był taki najfajniejszy moment, że mogliśmy zobaczyć człowieka, którego pasją jest muzyka, a nie gwiazdkę uśmiechającą się sztucznie w światłach jupiterów. Ale właśnie taki jest Woodstock – bez nadymania się, tylko szczera i interesująca rozmowa!

STO LAT!

*Zabawna rzecz, ponieważ wciąż posiadam w swojej kolekcji KASETĘ* „Gemini”, którą bardzo dawno temu wyprosiłam od rodziców pod choinkę… czyli jakieś 20 lat temu.  Owa kaseta wciąż śmiga, nawet sobie przesłuchałam na WALKMANIE całą płytę… yyy album rzecz jasna! Jak się to słownictwo zmieniło wciągu kilku lat… Całkiem fajne, rockowe granie. Brawo ja, że w wieku 7 lat wiedziałam, co jest dobre!

30.07.2015 – CZWARTEK

Ks. Jan Kaczkowski (ASP)

Nie planowałam oglądania rozmowy z księdzem Janem Kaczkowskim, ale tak jakoś wyszło, że włączyłam na chwilę z ciekawości i ta „chwila” przeobraziła się w „obejrzę do końca, bo fajnie gada”. Ksiądz Kaczkowski okazał się bardzo szczerym, pozytywnym i otwartym człowiekiem, niejednokrotnie wręcz atakując instytucję Kościoła w Polsce za jego skostnienie (za co pewnie zostanie z niego wyrzucony). Ale wciąż podkreślał swoją wiarę do Boga, która objawia się u niego po prostu w trochę „inny” sposób, taki elastyczny i można, by powiedzieć nawet wyluzowany. Dzięki temu, że mówił językiem potocznym, często żartując, podbił serca młodych słuchaczy, którzy co chwilę klaskali zgadzając się z jego opinią. A stwierdzenie „Za Jurkiem Owsiakiem pójdę nawet do piekła!” rozbawiło wszystkich do łez. Oczywiście ksiądz Kaczkowski jest jak na standardy instytucji Kościoła bardzo kontrowersyjny, ale to, co mówił całkowicie trafiało w nastroje młodzieży i zdecydowanie warto było posłuchać tej rozmowy.

Na koniec jeszcze chciałam życzyć zdrowia księdzu Kaczkowskiemu. Trzymam kciuki za dobre wyniki badań!

STO LAT!

Illusion (Duża Scena)

Pierwszym koncertem, który obejrzałam podczas transmisji z tegorocznego Przystanku Woodstock, był występ Illusion! To jeden z tych zespołów, na które „poluję” żeby zobaczyć na żywo, aby poznać ich twórczość. Znam kilka utworów, ale wiadomo, że to nie to samo. I miałam dobre przeczucia, co do Illusion, bo zagrali znakomity koncert na „otwarcie” (w moim przypadku) Przystanku Woodstock.

Illusion zaczęli od mocnego uderzenia „Vendetty” i dynamicznego, ciężkiego „Pan Nikt” – pod sceną aż się zakotłowało. Do pieca dorzucił bardzo popularny i znany utwór „Solą w oku”, który rozgrzał ludzi do czerwoności. Wszyscy szaleli w pogo i ściankach, śpiewając słowa piosenki. Tak się Tomasz Lipnicki rozemocjonował, że chyba wtedy nadwyrężył swój głos (później założył sobie ręcznik na szyję). Pod koniec koncertu ledwo śpiewał, ale dzielnie „walczył” na scenie, aby się do końca nie zajechać przed wieczornym występem Lipali (nie do końca to się powiodło).

Kolejne dwa utwory, a mianowicie „O Iluzjach” i „B.T.S.” to było dla mnie zdziwienie, ponieważ nie spodziewałam się od Illusion czegoś z pogranicza grunge’u (później jeszcze był „To co ma nadejść”). Potem „Bracie” o uciekinierach przed wojną przywołało mi skojarzenia z Panterą (ten groove). Zachwycałam się gitarami i brzmieniem, zadając sobie pytanie: czemu ja ich wcześniej nie słuchałam?! Od razu chcę wspomnieć, że nagłośnienie w transmisji internetowej było wręcz genialne! Zachwycałam się tą fenomenalną jakością cały Woodstock.

Publika również niesamowicie nakręcona chętnie klaskała z wokalistą i pogowała przy kolejnych numerach takich jak „Little Bit Faster”, „Pukany”, „O historii gatunku” i „O przyszłości”. Emocje rosły, więc na utworach „Kły”, „140” i „Wojtek” nie było osoby pod sceną, która by bezczynnie stała. Na numerze „Nóż” znowu wszyscy głośno śpiewali słowa, a fala, co chwilę porywała ludzi.


Zabawnie było przed utworem „Na luzie”, kiedy Lipa przedstawił nowe zastosowanie słowa „Pier…ole (przemoc)!”. Ale numer jak najbardziej poważny i z przesłaniem, że przemoc to nie tylko fanga w nos, ale również tyczy się urzędów, urzędników i nas samych. Ludzie zrozumieli, więc z jeszcze większa mocą wykrzykiwali „Na luzie!”.

Na bis, na który zezwolił entuzjastycznie Jurek Owsiak (jeszcze BEZ CHRYPY!! Szok!), zagrali „Fame”, który wycisnął ostatki sił z publiki, która bawiła się fantastycznie cały koncert. Zasłużone, głośne „Sto lat!” pewnie jeszcze długo niosło się echem po polu namiotowym…

I mi też bardzo się podobał koncert Illusion, podbili moje serce i… wywołali u mnie żal, że mnie nie ma na Przystanku Woodstock (to było do przewidzenia). Wybór tego zespołu na Dużą Scenę był jak najbardziej słuszny, świetnie wpisali się w atmosferę tego festiwalu (nawet nie miałam cienia wątpliwości, że tak będzie). A po muzykach też było widać, że są przeszczęśliwi i dumni z siebie, że tak rozkręcili ludzi pod sceną. O to chodziło!


STO LAT!!

Within Temptation (Duża Scena)

Z pierwszych informacji wynikało, że transmisja z koncertu Within Temptation nie zostanie przeprowadzona. Ale na szczęście w ciągu dnia okazało się, że muzycy się zgodzili na stream, co mnie bardzo ucieszyło. Poza tym miałam dobre przeczucia, że się zgodzą. Przecież tak nas lubią! W końcu, co chwilę przyjeżdżają koncertować w Polsce.

Ale niestety nie było tak kolorowo jak się tego spodziewałam. Transmisja z koncertu zaliczyła srogi falstart, najpierw okrutnie się zacinając (lagi i słaba jakość obrazu), a potem kompletnie tracąc „sygnał”. Jedyne, co udało mi się dostrzec na początku występu to to, że publika bardzo żywiołowo zareagowała na pojawienie się Within Temptation, a także zanotowałam podejrzany wokal Sharon den Adel, który został oskarżony na czacie o granie z playbacku. Może faktycznie było coś nie-halo w utworze „Paradise”, gdzie w oryginale śpiewa z Tarją Turunen, która tutaj towarzyszyła jej z „taśmy”. Nie brzmiało i nie wyglądało to naturalnie. Ale w dalszej części koncertu, kiedy problemy z transmisją zostały już zażegnane (a ja w tym czasie za późno zorientowałam się, że mogę przecież słuchać koncertu w Antyradiu), już nie miałam wątpliwości, że to Sharon śpiewa tak pięknie, jak tylko ona potrafi (bo zdarzyło jej się raz lub dwa zafałszować).

Drugą część koncertu oglądałam z drżącym sercem, ponieważ ciągle miałam obawy, że znowu transmisja zawiedzie, ale na szczęście poza króciutkimi lagami nic się nie wydarzyło. Powoli wczuwałam się w tą niesamowitą atmosferę, która panowała pod sceną. Ludzie byli uradowani i bardzo głośni. Nie obyło się bez ścianek, pogo, skakania i klaskania, do czego chętnie zachęcała Sharon, która nie mogła się nachwalić wspaniale reagującej polskiej publiczności. A najwięcej emocji, zgodnie z przewidywaniami, wywołał gościnny występ Piotra Roguckiego (ubranego w czarną skórę). Cudownie razem zaśpiewali akustyczną wersję utworu „Whole World is Watching”. Tak romantycznie się zrobiło! Otrzymali zasłużone, wielkie brawa!

Na koniec zespół zagrał kawałek „Ice Queen”, na którym zachwycona woodstockowa publiczność miała okazję ostatni raz poszaleć. Wszyscy krzyczeli „dziękujemy!”, a „Sto lat” zabrzmiało pełną mocą.

Mimo tego zgrzytu z transmisją dużo radości sprawiło mi oglądanie Within Temptation. Sharon pięknie wyglądała w tym gorsecie i spódniczce. I jak śpiewała! Przez te kłopoty ze streamem jakość dźwięku trochę spadła, ale i tak jak na koncerty internetowe, było bardzo dobrze. Warto było obejrzeć, nawet tylko tą połowę.

STO LAT!!

COMA (Duża Scena)

Moją gwiazdą wieczoru był oczywiście zespół Coma, na który czekałam cierpliwie do prawie drugiej w nocy… tak mi się spać chciało, że stwierdziłam, że zobaczę sobie jedną lub dwie piosenki… taaak, to było pewne, że skończy się na obejrzeniu całego koncertu!

Utwór „Ekhart” otworzył ten nocny koncert i chyba to był dobry wybór, bo jego spokojny początek rozbudził powolutku z senności, aby pod koniec usłyszeć jego potęgę i wielki głos Piotra Roguckiego, który wywołał u mnie ciary na plecach. Tu chyba warto wspomnieć, że Roguc, wbrew wcześniejszym zapowiedziom, nie pojawił się w piżamie na scenie (co dementował w Antyradiu tuż przed koncertem, mówiąc, że sobie żartował). Ale różowych Crocsów nie mogło zabraknąć!

„Białe Krowy” i „Angela” rozkręciły publiczność, ale ta druga piosenka, choć cięższa i ostra, nie zabrzmiała tak fajnie, jak oryginał. Na szczęście „Transfuzja” z rytmicznym klaskaniem i nadawaniem rytmu, to już były te żywiołowe emocje wśród publiczności. „Chaos kontrolowany” udowodnił to, że Roguc potrafi nawiązać fantastyczny kontakt z fanami, zachęcając ich do wspólnej zabawy, machania rękami, klaskania i powtarzania za nim melodii.

„Spadam” jednak nie wywarł takiego wrażenia, jak zwykle robi. A to z tego względu, że Roguc, niestety w widoczny sposób przestał się przykładać do śpiewania, dając się ponieść tej jego dziwnej, niechlujnej wokalnej manierze. Tu nawet nie o to chodzi, że śpiewa inaczej niż w oryginale, bo ma do tego prawo, ale nie w przypadku, kiedy przez te wydziwianie utwór traci na wartości i emocjonalnej głębi. Boli to tym bardziej, że on to robi specjalnie i na złość. A przecież minutę wcześniej sam wspominał o tym, że ich niektóre piosenki mają szczególne znaczenie dla fanów i dedykował „Spadam” zmarłej (w każdym razie tak zrozumiałam) dziewczynie. Panie Rogucki, to nie jest konkurs piosenki aktorskiej, to koncert rockowy i nonszalancja w śpiewaniu jest irytująca. I nie mówię tu o stroju, dziwnych ruchach na scenie, żółto-różowym makijażu czy wąsach, bo mnie takie prowokacje nie ruszają (w końcu słucham Ghost i R.E.M.). Po prostu nie ma radości ze słuchania tych fantastycznych numerów Comy jak np. „Rudy”, „Zamęt” i „Święta”, kiedy są śpiewane byle jak. Na szczęście „Deszczowa piosenka” zabrzmiała zdecydowanie lepiej, kiedy Roguc przestał świrować.

Przed bisami Jurek Owsiak złożył na ręce zespołu Złotego Bączka, jak najbardziej zasłużonego. Może to zmobilizowało Roguckiego to zaśpiewania z sercem „Los cebula i krokodyle łzy”, gdzie publiczność również intonowała z pasją.

I na koniec nie mogło zabraknąć „100 tysięcy jednakowych miast”, gdzie na sceną została wciągnięta (dosłownie) dziewczyna o imieniu Agnieszka, która machała koszulką z napisem, że ma marzenie zaśpiewać tą piosenkę i że nie fałszuje. I przyznam jej rację! Rzeczywiście potrafi śpiewać, a nawet powiedziałabym więcej – przyćmiła Roguckiego, z którym występowała w duecie. I tak się właśnie śpiewa z zaangażowaniem panie Piotrze! Brawa dla Agnieszki! Dała czadu!

Tak narzekam sobie trochę na wokalistę Comy, ale koncert generalnie był bardzo udany. Setlista bardzo mi się podobała, bawiłabym się przednio pod sceną. Zresztą licznie zgromadzona publiczność jak na taką porę też szalała i głośno śpiewała wszystkie piosenki. Może tutaj nie było tak idealnie z jakością dźwięku jak to było choćby na Illusion, ale wciąż wszystko było w porządku i z przyjemnością słuchało się i oglądało Comę. Warto było czekać do późna na koncert!

 STO LAT!

Pozostali

Poza zrelacjonowanymi powyżej koncertami posłuchałam sobie też trochę innych występów. Zespół Pull The Wire może nie podbił mojego serca, ale okazał się fajną ciekawostką godną zapamiętania.  Dobrze wpasowali się w klimat Woodstocku, co można było też zaobserwować po bawiących się entuzjastycznie ludziach. Już wspominałam pisząc o Illusion, że Lipali też oglądałam. Ludzie prowokowali Lipę do zagrania „Wojtka”, ale to były takie zaczepki z sympatii, dla żartu. Jak już mówiłam, głosowo Lipa zapłacił za koncert Illusion, ale w ostatecznym rozrachunku myślę, że dał radę.  Zespół grał bardzo dobrze, ale tak jakoś bez ognia… Zasmucił mnie brak transmisji z Dream Theater, który obiecywano, że się pojawi. Jednak nie wyrażono zgody, co też nie było dla mnie mimo wszystko wielkim zaskoczeniem. Ostatecznie musiałam się zadowolić koncertem z małej sceny Curly Heads. Wstyd się przyznać, ale mi się trochę przysnęło… nie dlatego, że źle grali, tylko była późna pora (koło 1:00) i dopadł mnie kryzys. Ale Dawid Podsiadło pokazał, że ma przecudowną barwę głosu i z przyjemnością się go słucha. Nie przypadkowo wygrał w końcu X-Factora! I to by było na tyle relacji z czwartku na Przystanku Woodstock…

Ciąg dalszy nastąpi…

W następnym odcinku: Hed PE, Frontside, Modestep, Trzynasta w samo południe, Proletaryat i Eluveitie! A także Aleksander Doba i Anna Czerwińska. Stay tune…

PS. Pozwoliłam sobie na zrzut z ekranu z transmisji z kanału Kreciola TV. Jak to ładnie zawsze piszą pod nie do końca legalnym wykorzystaniem materiałów (ale z dobrych pobudek, bez profitowych): I do not own the video or the music,all rights go to Kreciola TV and it’s respective owners. Wszystkie prawa należą do Kreciola TV.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz