czwartek, 9 lipca 2015

Recenzja: Kurt Cobain: Montage of Heck

„Montage of Heck” nie opowiada o Nirvanie. Nie jest też filmem dokumentalnym, którego zadaniem było wyjaśnienie przyczyn śmierci wokalisty zespołu. To film o samotnym i wrażliwym człowieku, który stał się ikoną lat dziewięćdziesiątych, „adwokatem niezadowolonego pokolenia”. To film o życiu Kurta Cobaina.



„Montage of Heck” to niezwykle szczery i bardzo osobisty film dokumentalny. Biograficzny charakter udało się osiągnąć dzięki filmom, zdjęciom i wypowiedziom najbliższych gitarzysty Nirvany, którzy niczego nie ukrywali przed kamerami. Młody Kurt był trudnym dzieckiem, hiperaktywnym i nadwrażliwym, więc nie ma, co się dziwić, że bardzo przeżył rozstanie rodziców, co okazało się punktem zwrotnym w jego życiu. O ile matka i macocha, które wydają się pogodzone z losem, przyznają się do nieopanowania postępowania chłopca, o tyle jego ojciec (Donald Cobain), wydaje się, że wciąż nie jest w stanie zrozumieć syna. Ale to też jest ważne w tym filmie, ponieważ pokazuje różne punkty widzenia, a także emocje, jakie do dziś targają tą rodziną. Również dziewczyna Kurta przybliża nam sylwetkę młodego muzyka. Jednak tym, który wciąż najbardziej przeżywa śmierć Cobaina jest Krist Novoselic. Basista Nirvany niemal ze łzami w oczach, łamiącym się głosem opowiada o swoim przyjacielu z zespołu. Jego wypowiedzi są bardzo poruszające. Szkoda, że Dave Grohl „nie załapał” się do filmu (przeprowadzono z nim wywiad, ale było już za mało czasu, aby go wmontować w materiał), ale przyznam też, że „Montage of Heck” jakoś bardzo na tym nie stracił.

Dopuszczony do głosu zostaje również sam Kurt Cobain, który „wypowiada się” poprzez zapiski ze swojego dziennika, udostępnione twórcom do realizacji dokumentu. Poznajemy bliżej jego życie prywatne: pierwszy kontakt seksualny z dziewczyną (większość ludzi uważa, że ta historia jest zmyślona), odkrycie używek,  przemyślenia i relacje z pierwszych mini-koncertów w pokoju. Aby wizualnie wypełnić tą część (nie ma za wiele zdjęć czy filmów z tego okresu), twórcy sprytnie wykorzystali bardzo plastyczne animacje, które całkiem trafnie oddają klimat wypowiedzi.

Doskonale również została wkomponowana w materiał muzyka, która wzmacnia siłę przekazu oglądanych obrazków. To nie tylko fragmenty piosenek Nirvany, ale również ich covery. Jest taki moment w filmie, gdzie matka Kurta opowiada, jak przesłuchała kasetę Nirvany i ze strachem w oczach oznajmiła synowi, że „nie jest gotowy na to, co nastąpi”. Zaraz po tym, piorunujący efekt robi cover „Smells like teen spirit” chóru The Scala oraz fragment wywiadu, w którym dziennikarz pyta o to, jak Kurt radzi sobie z presją. Złowrogo, wręcz upiornie brzmiący chór i sceny z teledysku przyprawiają o gęsią skórkę. Robi to tak duże wrażenie, ponieważ wszyscy wiemy, jak ta historia się kończy.

Oglądając film odnosi się wrażenie, że całe życie Cobaina prowadziło do autodestrukcji. O ile na początku filmu widzimy wesołego, jasnowłosego szkraba tak z czasem oglądamy coraz bardziej pogrążającego się młodego człowieka. Robił wszystko, aby nie czuć się samotnym. Muzyka nie wystarczała, aby wypełnić pustkę w jego sercu, które pragnęło miłości, rodziny i akceptacji. Problemy żołądkowe, heroina, presja mediów – wszystko to odbijało się na zdrowiu i zachowaniu ekscentrycznego gitarzysty Nirvany. Nie pominięto żadnego problemu, z którym Kurt musiał się mierzyć stając się idolem całego świata. Ale nie mierzył się z nim sam.

Najbardziej otwarta i brutalnie szczera ze wszystkich zabierających głos osób w tym filmie była Courtney Love. Niewątpliwie było wielkie i namiętne uczucie między tymi dwoma artystycznymi duszami. Ale było ono również destrukcyjne i toksyczne, które pogłębiało problemy Kurta.  Odrazą i przerażeniem napawało oglądanie tego jak żyło to małżeństwo i w jakich warunkach wychowywali małą Frances.  Jednak wydaje mi się, że i tak w filmie zobaczyliśmy tylko jaśniejszą stronę tego związku i „opieki” nad niemowlakiem.


Oglądając te filmy od razu rzuca się w oczy to, że Kurt Cobain był na skraju wyczerpania i załamania. Nie oglądamy go jak zażywa narkotyki, nie widzimy żadnych strzykawek, a mimo to, obraz, jaki widzimy na ekranie jest zatrważający. I nasuwa się pytanie: czemu nikt nie zareagował?! Przecież wszyscy bliscy widzieli, że mają przed sobą wrak człowieka ogarniętego depresją, wpadającego w paranoję. Na to pytanie „Montage of Heck” nie odpowiada. Prawdopodobnie i tak nie ma żadnej odpowiedzi. Może po prostu tak miało być.

„Montage of Heck” to film bardzo mocny, przerażający, na długo pozostający w pamięci. Po seansie trudno wyjść z oszołomienia, chociaż myślę, że mógł być jeszcze bardziej porażający. Zrezygnowano z zagłębiania się w najmroczniejszy etap życia Cobaina, czyli ostatnich tygodni przed jego śmiercią. Powstała przez to niedopowiedziana luka, a przecież nie każdy zna tą historię (ja nie znałam i musiałam sobie doczytać). Mimo to „Montage of Heck” to niekonwencjonalnie, ale interesująco zmontowany dokument, stworzony z sercem i z szacunkiem. Cieszy mnie to, że ten kolaż życia Kurta Cobaina został przedstawiony bardzo rzetelnie, wręcz intymnie, nie wybielając i nie gloryfikując jego osoby. Jest on raczej przeznaczony dla fanów Cobaina. Dla tych, którzy znają bardzo dobrze jego biografię dokument będzie fantastycznym uzupełnieniem wiedzy o ich idolu, choć ukazanym nieco chaotycznie. Ale z drugiej strony, czy życie Kurta Cobaina było poukładane?



Źródło zdjęć: filmweb.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz