wtorek, 14 kwietnia 2015

Recenzja: Better Call Saul (1. sezon)

„Better Call Saul” jako spin-off legendarnego „Breaking Bad” miał bardzo wysoko postawioną poprzeczkę. Szczególnie, że opowiada o dwóch ulubionych postaciach tego serialu, czyli o Saulu Goodmanie (a tak naprawdę Jimmym McGillu) i Mike’u Ehrmantraucie. Moim zdaniem „Better Call Saul” spełnił oczekiwania fanów, ale wydaje mi się, że najlepsze jest dopiero przed nami.



„Better Call Saul” otrzymał drugi sezon tuż przed emisją… pierwszego. Chyba jeszcze się nie zdarzyło, aby debiutujący serial dostał zielone światło do kontynuacji historii jeszcze przed pilotem, bez żadnych liczbowych dowodów (czyli słupków oglądalności), na to, że warto dalej w niego inwestować. Ta informacja niosła ze sobą przesłanie: „Better Call Saul” nie zawiedzie. I tak też się stało!

Twórcy postawili na formułę „genezy” postaci Saula Goodmana. Krok po kroku, breaking-badowym tempem, przedstawiali nam jego historię od czasów „Slippin’ Jimmy” (kanciarza), po przemianę w „criminal lawyer” (chociaż jest dopiero na początku tej ścieżki). Choć wydawało się, że twórcy postawią na bardziej komediową formę, szybko okazało się, że serial będzie trzymać się konwencji „Breaking Bad”, czyli dramatu z elementami humorystycznymi (choćby ta gadająca toaleta), ale z wątkami kryminalnymi. I to było najlepsze rozwiązanie, ponieważ „Better Call Saul” zachowuje klimat swojego poprzednika, jednocześnie dodając nowe pomysły, które wzbogaciły ten spin-off.

Poznaliśmy życie Jimmy’ego przed spotkaniem Waltera i Jesse’ego, które okazało się nie tak kolorowe i radosne jak jego późniejsze koszule i garnitury. Zawsze miał pod górkę i mimo niezłej „gadany” i starań był stale niedoceniany, a najbardziej przez swojego brata. „Breaking Bad” oparty był na relacjach rodzinnych, więc w spin-offie też nie mogło ich zabraknąć. Jednak to nie wątek rodzinny Jimmy-Chuck okazał się najbardziej poruszający, ale Mike’a Ehrmantrauta.

Do tej pory niewiele o nim wiedzieliśmy, poza tym, że był policjantem i troszczył się o przyszłość wnuczki. Twórcy postanowili opowiedzieć nam jego historię poświęcając na to cały odcinek „Five-O”. Każdy serial ma takie momenty, po których zbiera się szczękę z podłogi, zapierają dech w piersiach, całkowicie hipnotyzują nie pozwalając oderwać wzroku od ekranu, czas się zatrzymuje, wszystko wkoło milknie. I to była ta chwila, kiedy Mike spowiadał się z tego, co zrobił w przeszłości i dlaczego zginął jego syn. To był absolutny popis Jonathana Banksa. Właśnie na takie momenty czeka się oglądając spin-offy. Nie wyobrażam sobie, aby nie dostał Złotego Globa i Emmy za drugoplanową rolę.

Oczywiście z „Better Call Saul” nie uciekniemy od porównań do „Breaking Bad”. Poza zachowanym klimatem i charakterystycznymi, oddalonymi i zbliżonymi ujęciami, otrzymujemy masę nawiązań do tego legendarnego serialu. Choć Jimmy jeszcze nie przeobraził się w Saula i tak wykorzystuje swój spryt i sztuczki „Slippin’ Jimmy’ego”, aby zarobić i odbić się od dna. Akcja z billboardem, reklama w domu starców, wykradnięcie pieniędzy czy zatrudnienie rudych bliźniaków do symulowania wypadku i wymuszenie sprawy sądowej to wszystko w stylu Saula, którego tak pokochaliśmy.

Pojawił się również znany nam z „Breakig Bad” Tuco, który znowu miał genialne wejście, ale też Jimmy wykazał się darem przekonywania. Zabawne, że przed porwaniem go przez Waltera, już wcześniej był w podobnej sytuacji na pustyni. Wiele było też nawiązań słownych – choćby gadka o Kevinie Costnerze czy wyjeździe do Belize.

Zatem czy „Better Call Saul” mogą oglądać osoby, które nie widziały „Breaking Bad”? Generalnie tak, ale na pewno nie przyniesie ten spin-off tyle radości, co po zapoznaniu się z kultowym serialem. Na szczęście „Better Call Saul” nie jest oparty tylko na „smaczkach” – to osobna, trochę smutna historia Jimmy’ego i tego jak w przyszłości stanie się Saulem Goodmanem.

„Breaking Bad” słynęło z kapitalnego doboru obsady. Nie inaczej jest w „Better Call Saul”. Bob Odenkirk i Jonathan Banks jak zwykle byli znakomici, ale wyróżnić też trzeba pozostałych aktorów. Rhea Seehorn sprawdziła się bardzo dobrze jako Kim, ale w sumie nie wykazała się czymś nadzwyczajnym. To Michael McKean, jako Chuck, był tutaj postacią przyciągającą uwagę. Miał dziwne zwyczaje, ale mimo wszystko emanował energią wywołującą szacunek. A z epizodycznych postaci to oczywiście należy wymienić Raymonda Cruza w roli narwanego Tuco. Legendarna postać.

Podsumowując, „Better Call Saul” to bardzo dobry spin-off „Breaking Bad”, który w pięknym stylu nawiązał do czaru tego kultowego serialu. Na pewno odmienił postrzeganie samego Saula Goodmana, który w przeszłości nie był cyniczny, chciał postępować zgodnie z prawem i normami, ale brat i życie stanęli mu na drodze. Po pierwszym sezonie doceniamy postać Jimmy’ego, który okazał się bardzo sprytnym, mądrym i zaradnym prawnikiem, któremu brakowało szczęścia (i pleców). W „Better Call Saul” nie zabrakło humoru, sprytnych trików a’ la Saul i starego dobrego, niepozornego Mike’a. Kilka scen wbiło w fotel, a niektóre chwyciły za serce. Wątki kryminalne (Kettlemanowie) raczej stanowiły tło dla rozwoju postaci McGilla, ale trzeba przyznać, że były interesujące. Pochwalę również twórców za bardzo dobre, z wyczuciem rozpisanie jego historii, chociaż odnoszę wrażenie, że nie chcieli za bardzo szaleć i na spokojnie przeprowadzić widzów przez wydarzenia z jego życia.

Jednak czegoś mi zabrakło w „Better Call Saul” i domyślam się, że było to mocne lub cliffhangerowe zakończenie. Taka kropka nad i. Zresztą ten sezon bardzo przypomina pierwszy sezon „Breaking Bad” – w sumie tam też serial miał momenty, ale jednak końcówka nie zwaliła z nóg. Myślę, że tu będzie podobnie i dopiero w drugim sezonie Jimmy McGill przeobrazi się w prawdziwego Saula Goodmana. Poza tym wiemy, że twórcy planują pojawienie się Waltera i Jessego, na co tak naprawdę chyba wszyscy czekali. „Better Call Saul” nie wykorzystał w pełni swojego potencjału, ale sądzę, że było to celowe. Poprzeczka wobec tego spin-offa była postawiona wysoko, spokojnie ją przeskoczył, a teraz czas na odważniejszy drugi sezon. Na pewno nas nie zawiedzie!

Źródło zdjęć: filmweb.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz