wtorek, 2 grudnia 2014

Recenzja: Igrzyska Śmierci: Kosogłos. Część 1

„Igrzyska Śmierci: Kosogłos. Część 1” jest oparta na wydarzeniach z pierwszej połowy książki Suzanne Collins „Kosogłos”, co oznacza, że jest to przejściowy film w drodze do wielkiego finału opowieści o Katniss.


>>> UWAGA! Recenzja zawiera spojlery <<<

„Igrzyska Śmierci: Kosogłos. Część 1” budzi mieszane emocje. Wiadomo, że swój pogląd na film będą mieć czytelnicy książki Suzanne Collins, a inaczej go odbiorą widzowie, którzy śledzą losy Katniss tylko na ekranach kin lub telewizorów. W jednym mogą się zgadzać obie widownie: pierwsza część finałowej książki „Kosogłos” nie zachwyciła ale jednocześnie nie podzieliła losu innej ekranizacji, której finał również został podzielony na dwie części, a mowa tu o filmie „Harry Potter i Insygnia Śmierci. Część I”. Ta część została zmasakrowana, dłużyła się niemiłosiernie, była bezbarwna z kiepską grą aktorską. Tą drogą nie poszedł film „Igrzyska Śmierci: Kosogłos. Część 1” i chwała mu za to. Nie było nadmiernego epatowania dramatu jaki przeżywa Katniss po Igrzyskach, na siłę trzeba by było wskazać niepotrzebne sceny. Scenarzyści, Danny Strong i Peter Craig, zachowali wszystko to co było ważne w książce, nie próbując nachalnie udowodnić, że potrafią stworzyć klimat czy jeszcze bardziej zgłębić psychikę bohaterów.

Oczywiście nie oznacza to, że na ekranie oglądaliśmy wartką, emocjonującą akcję. W tej części nie mieliśmy ujrzeć kolejnych potyczek na śmierć i życie na arenie podczas Igrzysk Śmierci oglądanych przez miliony widzów. Celem było ukazanie dramatu ludzkiego, konsekwencje ludzkich decyzji, które doprowadziły aż do rewolucji. Obserwujemy jak Katniss powoli dojrzewa do decyzji aby walczyć z Kapitolem, aby stać się symbolem rebeliantów i rozpalić w nich nadzieję na lepsze jutro. Przyglądamy się jak jest manipulowana i wykorzystywana. Widzimy jej strach i niechęć. W dobie filmów akcji, zachowanie realizmu w filmie sci-fi jest godne pochwały.

Dla kinomanów powolny, jednostajny rozwój fabuły musiał być co najmniej uciążliwy i po prostu nudny. Natomiast dla czytelników odtworzenie wiernie wszystkich wydarzeń z książki jest satysfakcjonujące. Twórcy zagłębili się w fabułę i udanie zobrazowali główne problemy podejmowane w książkach. To już nie tylko polityka i mordercze reality-show ale również gierki propagandowe między rebeliantami, a prezydentem Snowem. Wszystko to obserwujemy od wewnątrz, z perspektywy klaustrofobicznego podziemia Dystryktu 13, a także ze zniszczonych Dystryktów 8 i 12. Wyjątkowo plastycznie i sugestywnie pokazano w filmie krajobraz wojny oraz sceny z bombardowania Trzynastki. Dają one do myślenia i pozwalają spojrzeć szerzej na wydarzenia poprzednich dwóch części.

Warto również wspomnieć o budowaniu postaci Katniss. Jennifer Lawrence, która wciela się w główną bohaterkę, dobrze odgrywa rolę zagubionej, załamanej psychicznie dziewczyny, która musi stać się twarzą rewolucji. Można by zarzucić jej, że zdobywczy Oskara powinna jeszcze lepiej ją zobrazować, ale z drugiej strony książkowa Katniss też nie jest wzorem do naśladowania. Jest po prostu zwykłą nastolatką, która chce dobrze ale sama nie rozumie swoich uczuć, nie wie czy kocha Gale’a czy Peetę, martwi się o los siostry. Potrafi zrozumieć co czują Finnick, znajduje oparcie w Haymitchu. Obaj są dość marginalnymi postaciami, ale Woody Harrelson i Sam Claflin sprawiają, że nagle stają się ważniejszymi nawet od dowódczyni rebelii Coin, którą gra niezbyt przekonująco Julianne Moore oraz zmarłego niedawno Philipa Seymoura Hoffmana jako Plutarcha. Nowi aktorzy, czyli Mahershala Ali (Boggs) czy Natalie Dormer (Cressida) niczym się nie wyróżnili, ale swoją szansę będą mieć w drugiej części „Kosogłosa”.

Mocnym punktem filmu były oczywiście ostatnie sceny odbijania Peety z rąk prezydenta Snowa. Po dwóch częściach „Igrzysk Śmierci” Donald Sutherland w roli despotycznego przywódcy Panem nie przekonał mnie do siebie. Natomiast w tej części wyjątkowo przykuwał uwagę, uwierzyłam, że jest złym człowiekiem, który manipuluje ludźmi aby zachować porządek i nie cofnie się przed niczym aby osiągnąć swój cel panowania nad państwem. Intensywne sceny, podnoszące poziom adrenaliny bardzo dobrze zmontowane i połączone w emocjonującą całość.

Po tym jak Peeta, czyli Josh Hutcherson, którego rola w tej części była minimalna (i chyba dobrze, bo poza smutnymi minami jak dotąd niewiele pokazał z dobrej gry aktorskiej), omal nie udusił Katniss zapowiada się kolejny wątek miłosny. Szczególnie, ze w pobliżu jest Gale. Na szczęście nie ma co oczekiwać trójkącika rodem z filmów „Zmierzch”. To są Igrzyska Śmierci, więc musi pojawić się motyw przewodni, czyli śmiertelna walka Katniss z przeciwnikami i ostateczne rozstrzygnięcie sporu ze Snowem. Jeżeli scenariusz będzie się tak dobrze opierać na książce jak to było w tej części, to możemy być spokojni, że emocji nie zabraknie w finale. A będzie ostro.

Źródło zdjęć: filmweb.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz