sobota, 26 kwietnia 2014

Recenzja: Soulfly – Savages

Soulfly – Savages (2013)



Album Savages otwiera Bloodshed – nie ma to jak rozlew krwi na sam początek. Jest mrocznie, nisko nastrojone gitary pogłębiają to uczucie. Ciekawostką jest gościnny udział Igora Cavalery Jr., wspomagającego wokalnie tatusia. W ogóle od tego albumu na perkusji gra jeszcze drugi syn Cavalery – Zyon (a Max ma łącznie piątkę dzieciaków). Drugi numer Cannibal Holocaust to już tempo trashu, ciężko, potężnie. Ale co ja wiedziałam o słowie „potężnie”, Fallen jak jakiś deathmetalowy buldożer niszczy wszystko co ma na swojej drodze… a potem jeszcze raz upewnia się, że dzieło zniszczenia zostało dokonane. Ciekawe zmiany tempa w tym kawałku. W tym momencie naszła mnie pewna refleksja. Nie jestem fanką growlingu i skrzeków, uwielbiam czysty głos, ale trudno mi jest sobie wyobrazić inny wokal do tego typu muzyki niż właśnie to co prezentuje Max Cavalera. Mimo, że moje uszy cierpią, przyjmuję ze zrozumieniem te krzyki. Ayatollah of Rock’n’Rolla brzmi dla mnie bardzo oldskulowo, a Neil Fallon urozmaica utwór swoim wokalem.

Moc bije od Master of Savagery, ale zaskakuje końcówką, która jest obłędna (ta perkusja!). Kolejny Spiral, to bardzo żywiołowy kawałek, taki trochę Death Punch Five Finger, z fajną gitarą. This is Violence – filler bez polotu. Za to w K.C.S. gościnny udział zalicza Mitch Harris (on ma taki skrzeczący głos?? Jak jakiś nietoperz…). Końcówka za to znowu basowo-perkusyjna. Przedostatni El Comegente (hiszp. ludożerca) to samo zło. Belzebub (a może Hannibal Lecter? Z Andów) przemawia z piekła i to nawet po hiszpańsku, żeby było straszniej. Co za dużo mroku to nie zdrowo, końcówka zaskakuje akustycznym spokojem niczym z jakichś koncertów MTV Unplugged. Ostatnim utworem albumu Savages jest Soulfliktion, takie finałowe, heavymetalowe kopnięcie. I ta zawodząca gitara! Totalna soulfikcja!


Dodatkowo przyglądnęłam się bonusowym trackom. Fuck Reality to idealny numer na zły dzień aby się wyładować i to przy czymś naprawdę ciekawym. Utwór jest pokręcony, kilka razy zmienia się tempo, raz szybko raz wolno, potem potężnie i znowu szybko, a gitarowe solo robi wrażenie. Czemu to się nie ukazało na albumie? Wyrzuciłabym nijakie This is Violence i dała Fuck Reality. Drugim bonusem jest Soulfly IX, bez wokalu, spokojne, takie do pobujania się, na dobranoc, na pożegnanie.

Jest moc, jest dużo dobrego metalu oraz dużo krzyków. Nie umiem określić czy to jeden z lepszych czy gorszych albumów Soulfly – ale chyba słowo „solidny” tu pasuje. Doceniam Savages – nie był to czas stracony na odsłuchanie go. Nawet powiem więcej, całkiem mi się podoba, mimo że to nie moje klimaty. Czy to oznacza, że przyjrzę się wcześniejszym płytom Soulfly? Czas pokaże.

Źródło zdjęć: empik.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz