poniedziałek, 2 października 2017

Recenzja: Alestorm – No Grave But The Sea

Alestorm znowu postawili żagle i wypłynęli na szerokie wody oceanów, aby łupić, grabić, pić i… nagrać nowy album „No Grave But The Sea”. Pełen energii i zapału piracki metal w wykonaniu Szkotów zawróci w głowie każdemu miłośnikowi morskich przygód podlanych rumem i ale.



To już piąty album Alestorm pod wodzą kapitana Christophera Bowesa, ale pierwszy z nowym gitarzystą Máté Bodorem. I słychać tę zmianę na płycie, ponieważ Szkoci postawili na prostotę i melodyjność, którymi wyróżniają się choćby przebojowy kawałek „No Grave But the Sea” czy zaczynający się niczym gra komputerowa, singlowy i chwytliwym „Mexico”. Wiodącą rolę odgrywają klawisze wokalisty, który przyśpiewuje w swoim pirackim stylu. Z tego powodu rzadko mamy okazję usłyszeć bardziej soczyste solówki gitarowe, a jak już się takie pojawiają to w tych ciężej brzmiących numerach jak „To the End of the World” czy „Man the Pumps”.


Cała płyta pulsuje energią i pirackimi klimatami, jak choćby w tawernianym „Bar ünd Imbiss” czy trochę folkowym ze względu na duży udział klawiszy i skrzypiec – „Pegleg Potion”. Poza tym Alestorm na „No Grave But the Sea” nie forsują zawrotnego, power metalowego tempa utworów, ale wciąż odnajdziemy je choćby w kawałku „Rage of the Pentahook”. Duże urozmaicenie w muzyce Szkotów wprowadzają growle i screamy Elliota Vernona, które możemy usłyszeć w niejednej piosence, a nawet w tak skocznym i pozytywnie nastrajającym „Alestorm”, który doczekał się zabawnego teledysku.

Alestorm znowu też pokusili się o bardziej złożoną kompozycję. Co prawda ośmiominutowy utwór „Treasure Island” nie jest tak porywający i potężny, jak znakomity „Sunset on the Golden Age” z poprzedniej płyty, ale solówka i kilka przyspieszeń tempa wciąż dają niezłego kopa. Zespół nie byłby też sobą, gdyby na albumie nie pojawił się jakiś żartobliwy kawałek. Tę funkcję spełnia „Fucked with an Anchor”, który znalazł swoje zastosowanie na koncertach, jako wyraz miłości do fanów. Jak tu ich nie kochać za poczucie humoru i dystans do siebie?


„No Grave But The Sea” charakteryzuje lekkość i swoboda wyrazu, gdzie grupa zachowuje swój styl i piracką pogodę ducha. Co prawda utwory są mniej rozbudowane niż na poprzednich płytach, ale najważniejsze, że Alestorm wciąż nie brakuje szalonych pomysłów. Jednym z nich jest wersja deluxe albumu, gdzie na drugiej, alternatywnej płycie zamiast wokalu Bowesa usłyszymy… szczekające psy. Zabawna ciekawostka, ale tak naprawdę nie warta uwagi. Natomiast obowiązkowo trzeba przyjrzeć się bliżej kapitalnej okładce „No Grave But The Sea”, która straszy widokiem kapitana-kościotrupa, ale jednocześnie imponuje dbałością wykonania.

Warto przesłuchać album i dać się ponieść pirackiej zabawie zakrapianej różnymi wyskokowymi trunkami oraz zaśpiewać wraz z zespołem kilka piosenek, których słowa łatwo wpadają w ucho. Muzyka Alestorm rozbuja każdego!

Źródło zdjęcia: empik.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz